Magazyn koscian.net
26 lutego 2014Pokonać ścianę
Jest ich dwanaścioro. Niektórzy znają się od lat. Inni poznali się w ostatnich miesiącach, tygodniach, dniach. Mają pracę na etacie, na umowę zlecenie, deklarują, że mogą pracować nawet jako wolontariusze. Od dwóch i pół tygodnia ,,drużyna’’ dzieli się swoimi doświadczeniami i dba o bezpieczeństwo na ściankach wspinaczkowych wieży ciśnień w Kościanie.
Drużyna wieży
Rafał jest nauczycielem geografii, ale poza praktykami, nigdy nie pracował w szkole. Ola właśnie przygotowuje się do matury, Ewa jest nauczycielem i tłumaczem języka angielskiego, Piotrek, Darek i Marcin są zawodowymi strażakami z Kościana, a Mirosław specjalistą od wszystkiego w MOSiR. Jest ich w sumie dwanaścioro. Niektórzy znają się od lat. Inni poznali się w ostatnich miesiącach, tygodniach, dniach. Mają pracę na etacie, na umowę zlecenie, deklarują, że mogą pracować nawet jako wolontariusze. Rafał Grześkowiak mówi o nich po prostu: drużyna lub ekipa. Od dwóch i pół tygodnia ,,drużyna’’ dzieli się swoimi doświadczeniami i dba o bezpieczeństwo na ściankach wspinaczkowych wieży ciśnień w Kościanie. Dzielą się swoją pasją.
- Trzon drużyny gotowy był od czerwca ubiegłego roku – opowiada Przemysław Korbik, szef Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Kościanie. - Jak wiadomo otwarcie przeciągało się i przeciągało. Głupio nam już było. Pan Rafał pracował najpierw na orliku...
- I codziennie przejeżdżałem koło wieży! Ja na boisko, a tu TAKIE ściany stały bezczynnie – kręci głową Grześkowiak.
- Potem pracował jako konserwator na lodowisku, podawał ludziom łyżwy i o mały włos a jeszcze by został basenowym, ale na szczęście wreszcie można było otworzyć wieżę. Jak zobaczyłem go na ścianie wkręcającego uc
hwyty, promieniowała od niego radość. Facet był ,,przeszczęśliwy’’ – uśmiecha się Korbik. - W oczach ogień!
Grześkowiak się śmieje. O ten ogień, jak potwierdzają wszyscy z drużyny, tu chodzi.
- Ja do pracy tu frunę. Już mi smutno, że jutro mam wolne – uśmiecha się Ola.
Rafał Grześkowiak jest instruktorem. Reszta drużyny to operatorzy ścian. Dbają o bezpieczeństwo wspinających się. Ścian jest sześć. Trzy mają po 18, a kolejne trzy po 12 metrów wysokości. Na każdej ze ścian, jest po kilka dróg. Wyznaczają je kolory. W sumie, jest dwadzieścia dróg.
- Początkujący wspinają się, jak to ja nazywam: drogą tęczową, czyli – jak im łatwiej. Potem zdobywa się ściany trzymając się jakiegoś koloru – wyjaśnia Grześkowiak. - Z czasem będziemy zmieniać drogi. Wystarczy przekręcić jeden uchwyt, by cała taktyka wchodzenia musiała się zmienić. Bo we wspinaczce taktyka jest niezwykle ważna. Tu, jak w szachach, trzeba przewidywać kilka ruchów do przodu.
Maja na ścianie
- Już trzy razy weszłam na samą górę – mówi z dumą Maja i wtula się w siedzącą obok siostrę. Ma osiem lat. Przyszła tu z dwoma siostrami. Zapisały się w szkole. Jest środa. Ferie. Tuż przed południem. Dziewczynki siedzą na schodach przy niższych ściankach na półpiętrze.
- Faaajnie jest wejść... - uśmiecha się skromnie Maja.
- A ja weszłam tylko do połowy tej zielonej (osiemnastometrowa – red.) i musiałam zejść – dodaje jej starsza siostra, Justyna. - Przestraszyłam się wysokości... Na razie mi wystarczy...
- Wszystkie trzy wchodziłyśmy – dodaje Maja. - I ja, i Jagoda i Justyna... I wszystkie mamy lęk wysokości – dodaje robiąc wielkie oczy.
Dziewczynki są z Zespołu Szkół nr 4 w Kościanie. W ferie wspinać się można było od 10 do 22 codziennie. Teraz wieża zaprasza na ściany od godz. 14. Tryb 10-22 wracać ma w każdy weekend.
- Dobrze sobie radzisz – chwali Jagodę pani Karolina, operator ściany. Jagoda trzyma się żółtej muszelki i czegoś w różu. Nogi opierają się na jakimś niebieskim stworze morskim i czymś zielonym. Jest jakieś trzy i pół metra nad czerwonym materacem. Ma na sobie pas i puszorki. Jest przywiązana do liny, lina na czymś co wygląda jak kołowrotek przyczepiona jest do szczytu ściany, a na dole trzyma ją pani Karolina. To jest wspinanie na wędkę. - Chwyć teraz tę niebieską muszelkę, a nogę podnieś do żółtej – doradza operatorka. - Super! Odpocznij sobie chwilkę – sugeruje. Dziewczynka bierze trzy głębokie oddechy i szuka kolejnego uchwytu.
- Tu wspinamy się na wędkę. Każdy wspinający się ma kogoś, kto go asekuruje – wyjaśnia Rafał Grześkowiak. - To trochę partnerski sport. Najlepiej przychodzić parami. Ja wchodzę, ty asekurujesz, a potem zamiana.
Jagoda odpycha się nogami od ściany i zjeżdża na linie na dół. Od razu staje przy niej Maja. Chce jeszcze raz.
- Dziewięćdziesiąt procent osób, które odwiedziły już wieżę, wspinało się pierwszy raz – wyjaśnia Grześkowiak. Ma ,,na wędce’’ Zosię. Ta idzie do góry, jak burza. Na schodach wyczyny córki filmuje tata – Piotr.
- Raz wszedłem na tę zieloną. Najprostsza – uśmiecha się. - Łapy mnie tak bolą... Aż mi drżą – mówi z niedowierzaniem. - Jestem wysportowany. Staram się utrzymywać w formie, ale tak dobrze jak tym dzieciakom, to mi nie poszło – uśmiecha się.
- Na nogach trzeba się unosić. Nie na rękach – stwierdza Grześkowiak. - Ręce potrzebne są do przytrzymania, a czasami nie są potrzebne wcale. O! Teraz przytul się do ściany i zaklaszcz w dłonie – instruuje dziewczynkę stojącą na kolorowych wypustkach jakieś cztery metry nad ziemią i ona klaszcze. - Świetnie! - uśmiecha się. - Gdy mamy dobrą technikę nie trzeba wiele siły. Dlatego ten sport jest taki wspaniały. Można go uprawiać w każdym wieku.
Maja zdobywa szczyt po raz czwarty. I zjeżdża na dół. Siada na chwilkę na schodach i zaraz namawia Jagodę na zejście do parteru. Sama boi się iść po schodach. Są ażurowe, a przy poręczach są szkła. Maja chce spróbować sił na zielonej ścianie dla dorosłych. Schodzą więc razem, bardzo wolno i trzymają się kurczowo za ramiona.
Każdy ma swoją ścianę
- Chłopiec, siedem lat. Wątły, mały, cichy – opowiada Ola. - Poszedł na dorosłą ściankę. Nie mógł dosięgnąć do uchwytów, bo są od siebie daleko oddalone i nagle – choć nikt mu o tym nie mówił, zaczął podchodzić do nich na tarkę! Po prostu opierał stopy o ścianę i szedł po niej. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia.
Kątem oka widzę Maję u szczytu zielonej ściany. Jest osiemnaście metrów nad ziemią.
- I jak? - pytam.
- Fajnie – odpowiada z prostotą. Spogląda w dół, informuje operatora, że chce schodzić i odbijając się nogam i od ściany zjeżdża na materac.
- Były dzieciaki, które zawisły półtora metra nad ziemią i w płacz – opowiada dalej pan Rafał. - Myśleliśmy, że się zraziły, a one były tu już następnego dnia. Weszły całkiem wysoko. Zaparły się. Postanowiły pokonać ścianę. Udało się. Mam nadzieję, że wrócą jeszcze.
Do pomarańczowej ścianki na półpiętrze podchodzi Justyna. Spokojnie i metodycznie wznosi się wyżej i wyżej. Gdy jednak osiąga połowę, decyduje o odwrocie.
- Następnym razem wejdę wyżej – deklaruje.
A tymczasem Maja pnie się już po żółtej ściance na dole. Jest trudniejsza od zielonej. Zatrzymuje ją dopiero pochyłość.
- Ręce jej się już trzęsą. Jest już zmęczona – ocenia chłodno pani Karolina. - Świetnie jej idzie. Maja szybko pojęła, jak trzeba pracować nogami.
Ośmiolatka odpoczywa. Podejmuje walkę, ale odpada od ściany i huśta się na linie na środku wieży.
Tymczasem zieloną ścianę zdobywają kolejno siostry Zosia i Zuzia. Tata Piotr filmuje sukcesy. Na dwunastometrowej jeszcze raz sił próbuje Jagoda i wchodzi wyżej, niż poprzednio.
- Zabrakło mi odwagi – wzdycha już na dole. - Jeszcze nie wiem kiedy, ale na pewno tu jeszcze przyjdę – dodaje zaraz w zamyśleniu patrząc na szczyt ścianki.
Na zieloną wspina się już pan Piotr, ojciec Zosi i Zuzi. Szybko dochodzi do szczytu. Jego zwycięstwo filmuje córka.
- To demokratyczny sport – mówi trener Rafał. - Tu wcale nie chodzi o siłę. Przychodzą pary. On silny, umięśniony wspina się na rękach i szybko odpada. Ona wie, że nie ma tyle siły więc uważnie słucha rad i przede wszystkim stawia na technikę. Szanse się z czasem wyrównują. On uczy się, że siła nie wystarczy, trzeba techniki, a ona, że musi jednak zadbać o tężyznę, by móc podejmować trudniejsze wyzwania.
- Ściana uczy pokory – uśmiecha się Ola. - Chojractwo się kończy, gdy obok siebie wspinają się dziecko i osiłek, i to często dziecko szybciej dochodzi do szczytu. Nie ma się jednak co zrażać. Trzeba sięgać wyżej i wyżej. Kto postanowił, że wejdzie tylko kawałek, nigdy nie wejdzie na szczyt.
- Był tu chłopak, który po wspinaczce powiedział z podziwem: to jest lepsze niż impreza! - opowiada Mirosław Wojciechowski.
W pierwsze dwa tygodnie dziennie przez wieżę przewijało się około siedemdziesięciu osób. Prawie sami nowicjusze. Większość to kobiety i dziewczynki. Kilka osób zdążyło już kilka razy wrócić.
- Patrzeć, jak ludzie przełamują swoje lęki, widzieć tę iskrę radości w oczach, cieszyć się, że wrócili. Przeczuwać w nich pasję. To jest po prostu piękne... - mówi Ola.
Drużyna pod ścianą
Rafał Grześkowiak pochodzi z Gostynia. ,,Zaraził’’ się wspinaczką na studiach:
- Trzeba było wybrać zajęcia na ,,wuef’’. Kusiła mnie nauka jazdy konnej, bo nigdy nie siedziałem na koniu, ale trzeba było na nią jeździć poza miasto. Zdecydowałem się więc na ściankę. Pierwszego dnia uznałem, że to nudne. Wszedłem na górę i co? Potem dopiero odkryłem, że wchodzić można na wiele sposobów, ćwiczyłem, pokonywałem kolejne trudności, zacząłem kupować swój sprzęt i jeździć na skałki. To fascynujące, do jakich niesamowitych rzeczy zdolne jest ludzkie ciało. Trzeba je tylko do nich przygotować. Niektóre drogi na skałach opracowuje się miesiącami. Każdy ruch ciała jest wystudiowany jak taniec i w końcu to co wydawało się niemożliwe, udaje się. To już nie sport, ale sposób na życie. Żyje się od wspinania do wspinania... Na koniu do tej pory nigdy nie siedziałem – śmieje się.
Ewa Józefowicz jest rodowitą kościanianką. Wychowała się tuż obok wieży ciśnień. Teraz mieszka w Lesznie.
- Zaczęłam na studiach, a zaraził mnie tym mój narzeczony – uśmiecha się. - On wspina się od dziecka. Ja próbowałam różnych sportów, ale gdy poznałam wspinaczkę, nie mogłam już skupić się na niczym innym. To już nie sport, ale sposób na życie. Wspinaliśmy się już chyba na wszystkie polskie skały, zjechaliśmy europejskie i ruszamy dalej w świat – uśmiecha się. W kościańskiej wieży stara się być co weekend i przynajmniej raz w środku tygodnia. - To świetne ściany dla początkujących i doskonałe na trening sportowy dla zaawansowanych.
Ola Nowicka jest z Leszna. Przez dwa tygodnie była w wieży od 10 rano do 22. W ferie mogła sobie na to pozwolić.
- Ale książki mam przy sobie i jak miewam przerwę to z nimi sobie gdzieś tu siadam – wyjaśnia. - Ten sport wspaniale odpręża, resetuje umysł. Jesteś tylko ty i ściana. Wszystko inne zostaje na dole. Wszystkie kłopoty, lęki, obawy. Wystarczy dać sobie tak odpocząć i nauka idzie zdecydowanie lepiej – wyjaśnia. Wspinać zaczęła się w USA.
- Mieszkaliśmy tam jakiś czas z rodzicami. Kocham sport i rodzice zawsze wspierali mnie w poszukiwaniach swojej drogi. Bardzo im za to dziękuję. Dopiero jednak gdy koleżanka zabrała mnie na ściankę poczułam, że to jest to. Pamiętam, że ona szła po ściance jak burza, a ja… cóż, nie szło mi za dobrze, ale się zaparłam i... Dziś nie wyobrażam sobie życia bez wspinana.
- Nigdy nie pracowałem jako nauczyciel geografii – stwierdza Rafał Grześkowiak. - Na studiach dorabiałam jako ankieter, wykładałem chemię w supermarketach, sprzedawałem choinki, pracowałem w sklepach ze sprzętem górskim i wspinaczkowym, a potem i na wysokościach. Dobrze za to płacą. Był po drodze park linowy, a raz to w jeden dzień rzuciłem w Polsce wszystko, spakowałem się i pojechałem do Francji pracować fizycznie w pewnej przetwórni po to, by co tydzień, w piątek po południu siedzieć w aucie i gnać kilkadziesiąt kilometrów na skałki. Zawsze było tak, że pracowało się po to, by móc się wspinać. Nareszcie łączę pasję z pracą i przydaje mi się pedagogiczne wykształcenie.
- Jak ich szukałem? - powtarza pytanie Przemysław Korbik. - Nie musiałem. Sami się jakoś znaleźli. Wieść o przebudowie wieży poszła w świat i większość z nich po prostu sama zgłosiła się tu do pracy. Przyciągnęły ich ściany. Cieszę się, że są tu ludzie z prawdziwą pasją. Bije od nich radość. I tak ma być! Muszą nią zarażać.
W wieży na razie nie ma tłumów, ale zainteresowanie jest spore.
- Znajomi, którzy jak my kochają wspinaczkę, postanowili poczekać, aż się tu trochę uspokoi, ale myślę, że popełniają błąd. Tu z czasem będzie coraz trudniej się dostać – stwierdza Grześkowiak. - To wspaniały sport, terapeutyczny i dla ciała i dla ducha. Pokonywanie ścian, to jak pokonywanie własnych słabości. Nie zawsze udaje się to od razu, ale...
- Kto postanowi, że wejdzie na szczyt, powinien to zrobić – dodaje Ola. (Al)
GK 7/2014
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Podziękowania dla pana Rafała i jego zespołu :)POLECAMY wszystkim dzieciom :)