Magazyn koscian.net
2005-01-05 08:56:57Pomarańczowa rewolucja oczami kościanianki
Dominika Springer z Kościana, studentka piątego roku stosunków międzynarodowych o specjalności wschodniej na poznańskim UAM, od września mieszka w Kijowie
Po raz pierwszy Dominika na Ukrainę pojechała cztery lata temu. Odwiedziła wówczas Lwów i Kijów. Po trzyletniej przerwie, w maju 2004 r., odbyła dwumiesięczne praktyki w ambasadzie. Pod koniec września wróciła do Kijowa na staż badawczy.
- Nie spodziewałam się, że trafię na tak istotne wydarzenia– mówi Dominika. - Kiedy przyjechałam do Kijowa już czuło się gorącą atmosferę. Było już po otruciu Juszczenki. Wybory były jedynym tematem rozmów – wspomina potwierdzając, że kampania wyborcza nie przebiegała uczciwie. - Przeczytałam na stronie ambasady ogłoszenie o poszukiwaniu obserwatorów i zgłosiłam się wraz z koleżanką.
Pierwszej turze wyborów prezydenckich, która odbyła się 31 października, Dominika Springer przyglądała się w Kijowie w punkcie wyborczym w okolicy stacji metra Pozniaki. Wystartowało w niej 24 kandydatów, lecz w walce o prezydencki fotel liczyli się tylko premier Wiktor Janukowycz - kandydat obozu władzy, popierany przez Rosję i prezydenta Leonida Kuczmę oraz Wiktor Juszczenko – kandydat opozycyjnej ,,Naszej Ukrainy’’, były premier. W pierwszej turze zwyciężył Juszczenko.
- Było sporo naruszeń, które było widać gołym okiem. Kiedy zwracałyśmy uwagę przewodniczącej wskazując przepis w ordynacji wyborczej, ignorowała to mówiąc: ,,to sobie złóżcie na mnie skargę i tak zrobię jak będę chciała’’. Jedną dziennikarkę nawet wyrzuciła. Robiła co chciała, a na zgłaszane przez wyborców uwagi rozkładała ręce mówiąc, że nie jest w stanie nic zrobić – relacjonuje kościanianka. - Największy bałagan był ze spisami wyborców, na których brakowało wielu nazwisk.
Na 21 listopada wyznaczono drugą turę wyborów. Kościanianka trafiła wówczas do oddalonego o ponad sto kilometrów od Kijowa okręgu Żytomirskiego. Obserwatorzy odwiedzali lokale wyborcze w miasteczkach fabrycznych m.in. w Korosteniu.
- Nie stwierdziliśmy naruszeń w samym przebiegu głosowania. Natomiast przed wyborami zastraszano wyborców, że jak nie zagłosują na Janukowycza, to zostaną zwolnieni. Bano się, że oddane głosy i tak nie zostaną uznane, że to tylko taka gra dla Zachodu, bo wynik i tak jest z góry ustalony – wylicza Dominika Springer.
Zgodnie z ukraińską ordynacją wyborczą poza lokalami wyborczymi głosy oddawać mogli ludzie chorzy i inwalidzi. Z urną do głosowania powinni chodzić przedstawiciele obu kandydatów.
- Zdarzało się, że ci od Janukowycza mówili do tych od Juszczenki: ,,jedziemy teraz głosować, idźcie po kurtki, a my poczekamy’’ i zamiast czekać odjeżdżali. Po otwarciu urny okazało się, że na 34 głosy wszystkie oddane były na Janukowycza. To było podejrzane – stwierdza studentka. – Wynajmowano autobus, który obwoził wyborców po lokalach wyborczych. W ten sposób mogli oddać głos kilkakrotnie. Rekordzista w naszym okręgu oddał głos aż 12 razy.
Dopiero na Ukrainie kościanianka przekonała się jak ważne w kampanii wyborczej są media. Na wschodzie Ukrainy jest tylko państwowa telewizja i radio. Wyborcy słyszeli o Juszczence tylko to, że jest faszystą, który wprowadzi zakaz mówienia po rosyjsku.
- Na jednym z wieców w Doniecku żona Janukowycza powiedziała, że w Kijowie rozdawane są pomarańcze naszpikowane narkotykami. I ludzie w to wierzyli! W Polsce nie byłoby to możliwe – stwierdza D. Springer. – Po rewolucji wiele się zmieniło. Prezenterzy programu pierwszego przepraszali telewidzów za kłamstwa. Wzrosły też notowania Polaków. Ukraińcy cieszyli się, że przyjechał Wałęsa, że mediatorem jest prezydent Kwaśniewski.
Zwolennicy Juszczenki na Placu Niepodległości oczekiwali ogłoszenia wyborczych wyników. Kiedy Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła oficjalnie, że prezydentem-elektem Ukrainy został premier Wiktor Janukowycz rozpoczęła się pomarańczowe rewolucja. W centrum Kijowa ustawiono scenę, telebim i w pełnej entuzjazmu atmosferze rozpoczęto bezkrwawą walkę o demokrację. Blokowano też urzędy publiczne. Z dnia na dzień na placu gromadziło się coraz więcej ludzi. Powstało miasteczko namiotowe zwolenników Juszczenki, w którym obowiązywał zakaz spożywania alkoholu.
- Wejść mogli tylko mieszkańcy miasteczka, dziennikarze i obserwatorzy. Wzdłuż ogrodzenia stali ochroniarze, przy wejściu sprawdzano dokumenty – paszport i zaświadczenie obserwatora – mówi Dominika. - W obozie zwolenników Janukowycza byli sami mężczyźni. Wyglądało na to, że ktoś im kazał przyjechać na Majdan. Dostarczano im alkohol zamiast jedzenia. Kobiety z miasteczka namiotowego przynosiły im herbatę i pożywienie. Byli w wielkim szoku, że pomagają im ci, których określano jako ćpunów. Przechodzili więc na stronę Juszczenki.
Przez 17 dni na Pl. Niepodległości odbywały się koncerty rockowe, pokazy fajerwerków, parady samochodów przystrojonych w pomarańczowe flagi.
- Gdyby nie spontaniczna pomoc mieszkańców Kijowa, pewnie by się nie udało wytrzymać tyle dni na dworze – przyznaje D. Springer. – Miasto było sparaliżowane. Nie działała komunikacja miejska, a metro było przeludnione, sklepy były pozamykane. Trzeba było chodzić pieszo lub łapać stopa. Chlapa była straszna, więc o przeziębienie było łatwo, ale zorganizowano pomoc lekarską.
Do Dominiki Springer dołączyła koleżanka z Kościana studiująca na tym samym wydziale. Obie spędziły wiele dni na Placu Niepodległości. Jak większość obserwatorów podejrzewały, że obóz władzy weźmie protestantów na przeczekanie. Bo ileż można wytrzymać na mrozie, w temperaturze –6 st. C i padającym deszczu? Okazało się, że można jeśli wierzy się w słuszność idei, za którą się walczy.
- Kiedy drugiego dnia na Majdanie zobaczyłyśmy flagę RPA stwierdziłyśmy, że trzeba pójść do ambasady po polską – stwierdza z uśmiechem Dominika. - Ukraińcy widząc polską flagę śpiewali ,,Jeszcze Polska nie zginęła’’. Nawet nie wiedziałam, że znają nasz hymn - przyznaje. – Przychodzili i pytali czy mamy co jeść i gdzie spać. Atmosfera była naprawdę wesoła, choć nikt nie zapominał, że to walka o demokrację. Podejrzewam, że gdyby nie ten nastrój zabawy ludzie nie wytrzymaliby tyle dni i mogło zrobić się niebezpiecznie. Nikt nie miał zaufania do Kuczmy i jego obozu. Najtrudniejsza dla protestujących była pierwsza noc. Na Majdanie wyłączono światło i wszyscy czekali aż władza zniszczy namiotowe miasteczko. Codziennie przyjeżdżały spycharki usuwające z Majdanu śmieci i od razu zaczęto podejrzewać, że wjadą w tłum. Bano się też prowokacji.
Instytut Stosunków Międzynarodowych i Dziennikarstwa w Kijowie jest elitarnym ośrodkiem naukowym, w którym studiują dzieci ukraińskich polityków i dyplomatów. Wraz z Dominiką Springer studiuje m.in. syn Wiktora Juszczenki.
- Wszyscy sądzili, że instytut – związany przecież z władzą - poprze Janukowycza, a kiedy zaczęła się rewolucja, to nasz wydział stał się pomarańczowy. To było wielkie zaskoczenie – wspomina kościanianka.
3 grudnia Sąd Najwyższy z powodu udowodnionych fałszerstw unieważnił drugą turę wyborów prezydenckich. Powtórne głosowanie wyznaczono na 26 grudnia. Przygotowania do trzeciego głosowania ominęły kościaniankę, która na Wigilię przyjechała do rodzinnego domu. Zdecydowała jednak, że wróci na Ukrainę, by obserwować decydujące starcie Juszczenki i Janukowycza.
Jadąc na staż do Kijowa Dominika Springer planowała pisanie pracy magisterskiej. Jej plany pokrzyżowała pomarańczowa rewolucja. Jednak kościanianka nad tym nie ubolewa, uczestniczyła przecież w historycznych wydarzeniach, o których wkrótce uczyć będą w szkołach.
- Ukraińcy uwierzyli w siebie. Nikt ich nie zatrzyma – konkluduje na trzy dni przed powtórką drugiej tury Dominika Springer.
KARINA JANKOWSKA
GK nr 1/2005