Magazyn koscian.net

2006-08-23 09:27:12

Pomógł święty i ginekolog

W swój pierwszy samochód wsiadł nie mając pojęcia o tym, jak go odpalić. Bez prawa jazdy przyjechał nim z Monachium do Kościana

– Tak zaczynałem. Potem zrobiłem kurs prawa jazdy i przez czterdzieści trzy lata nie zapłaciłem nawet jednego mandatu. Nigdy nawet mnie nie kontrolowano! – relacjonuje Czesław Rodzic z Kościana. 

 A pierwszy samochód, jak jego pierwszy właściciel, był nietuzinkowy. W czasach, gdy szczytem szczęścia w Polsce było posiadanie warszawy, Rodzic przywiózł sobie z kapitalistycznych Niemiec  volkswagena „garbuska”. Był to rok 1963.

 -  Efekt był taki sobie. Tu mało kto wiedział, co to jest. Taki dziwny samochód. Taki sam miał w okolicy jeszcze żużlowiec, Olejniczak z Leszna. I nikt więcej – opowiada Rodzic. – Bardziej niezwykłe było chyba to, za co go sobie kupiłem. Bo ja kupiłem go za budowanie cukrowni w Iranie. Buraki do niej wożono na wielbłądach!

 Wyjechał 10 października 1962, a wrócił w maju 1963 roku. Listy słane do żony szły wówczas miesiąc.
 - Było nas tam kilku z Kościana i z innych cukrowni też byli. Taka brygada z Lechistanu. Tak o nas mówili – wspomina z rozrzewnieniem pan Czesław. – Nigdy nie zapomnę rozpoczęcia kampanii cukrowniczej w tej cukrowni. Przyjechało mnóstwo szejków w atłasach i złocie, i złożyli na ofiarę sześć dorodnych baranów. Krew tych baranów musiała przepłynąć przez cały system, przez wszystkie urządzenia, przez które płynęła potem woda. Potem te barany upiekli i zjedli. A my pakowaliśmy się do domu.

 Powrót samolotem z Iranu do Europy trwał około dwóch dni. Wybrali ostatnie lądowanie w Monachium. Tam byli kilka dni. Pan Czesław wraz z kolegą z Warszawy pojechał do salonu Volkswagena.
 - Cóż, pieniądze wyjąłem z walizki i kupiłem samochód. Kupiłem, sprzedawcy coś tam szwargotali, pokazali, jakie to ładne i poszli, a ja tu się w głowę drapię, co z tym zrobić! Jak to się odpala, jak to się prowadzi i jak ja niby dojadę tym do domu!

 Z pomocą przyszedł jeden z pracowników salonu, z pochodzenia Polak, pokazał co się robi z kluczykiem i pedałami. To musiało starczyć za cały kurs. Znajomy jednego z inżynierów w Iranie, ginekolog, w Monachium dał panu Czesławowi tabletki, które miały go do Polski doprowadzić. I doprowadziły!

 - Nie wiem, co to było, czy coś na uspokojenie, czy wręcz przeciwnie, ale czułem się, jakbym był, wielkim kierowcą. Pół Niemiec przejechałem i mnie niemiecka policja ani razu nie zatrzymała. A ja jechałem tymi trzypasmowymi autostradami jak król. Pamiętam, że sam sobie nie mogłem uwierzyć, że ja prowadzę swój samochód... Nie powiem, ładnie mi się jechało. Czasem owszem, trąbili na mnie, pewnie dlatego, że coś robiłem nie tak, ale stłuczki żadnej nie było.

 Pan Czesław dojechał do granicy z Czechami, przeszedł odprawę i na koniec pyta go celnik czeski o prawo jazdy.
 - I samochód odstawili na bok i powiedzieli, że nie pojadę dalej, aż sobie kierowcy nie znajdę, bo dla nich życie ludzkie więcej warte niż samochód. No to znalazłem kierowcę – opowiada pan Czesław.

 Przez granicę przejechał volkswagenem pana Czesława czeski kierowca ciężarówek. Kilka kilometrów za granicą pan Czesław znów wsiadł  za kierownicę. Kolejnym, niemałym problemem było przejście graniczne czesko-polskie.  Tym razem: a prawo jazdy? - zapytał polski celnik. Znów auto odstawiono na bok.

 - Samochód bardzo im się podobał, tak bardzo, że jeden z celników powiedział, że mnie do domu zawiezie, tylko pracę skończy. No to czekałem, aż skończy. Wsiadł za kółko i pojechaliśmy. Jak on się cieszył, że jedzie tym samochodem... O piątej po południu byliśmy w Kościanie. Żona kawę zrobiła, zapłaciłem mu za fatygę i dwie godziny później pojechał pociągiem. Przed moim domem stał volkswagen z sześćdziesiątego drugiego roku, z silnikiem o mocy jakichś sześćdziesięciu koni...

 W Kościanie pan Czesław prowadzić samochodu bez prawa jazdy już się nie odważył. Zrobił kurs i tak zalegalizował swą rosnącą miłość do motoryzacji.
 - Dziś życia sobie bez samochodu nie wyobrażam – mówi pan Czesław.

 Kupionego za budowanie cukrowni garbuska sprzedał po czterech latach.
 - Części nie było do niego, a jakiś facet z Poznania okropnie chciał go mieć. To mu sprzedałem. Kupiłem wtedy limuzynę, bordwarda, taka marka hiszpańska chyba. Dziś już jej nie ma. Wielki to był samochód i bardzo wygodny. Znów ze cztery lata pojeździłem i sprzedałem. Potem był fiat miltipla, fiat 125, moskwicz, nysa i jeszcze kilka innych – wylicza pan Rodzic.

 Dziś pana Czesława można spotkać w mercedesie, który ma trzydzieści lat.
  - Ale w jakiej on jest kondycji! – chwali Rodzic. – Od pięciu lat go mam i nigdy lepszego nie miałem. Żadnych problemów z nim nie mam. A jaki wygodny, jaki dostojny i jak się prowadzi... Nie zamieniłbym go na żaden nowoczesny samochód.

 Hobbystycznie pan Czesław pucuje jeszcze jednego mercedesa. Ten drugi jest w wersji amerykańskiej. Wielki, z sześciocylindrowym silnikiem.
 - Wtedy w Monachium, oprócz tabletek dostałem na drogę medalik świętego Krzysztofa. Mam go do dziś. Nigdy nie miałem stłuczki, nigdy nie zapłaciłem mandatu, nigdy mnie nawet nie zatrzymano do kontroli. Mam osiemdziesiąt cztery  lata, kocham samochody, ale rozsądnie z nich korzystam...    (Al)

GK nr 34/2006

Już głosowałeś!

Zobacz także:


Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.133.108.172

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.