Magazyn koscian.net
2008-03-11Pożegnanie Kubusia
- Jak my sobie tu bez ciebie damy radę? - wzdycha pani Hania ładując do siatki mleko, dwa woreczki ciastek i dwie bułki. Jest czwartek, godzina 12.30. Jeden z ostatnich dni działania najmniejszego w Kościanie sklepiku spożywczego. - To koniec jakiejś epoki - stwierdza pan Paweł.
Kościan, prawa strona ulicy Stanisława Moniuszki. W ogrodzenie wgryziony mały barak ze skromnym napisem KUBUŚ. Drzwi, jeden krok i już lada, a za nią pani Kasia drobna, z czarnym, puszystym końskim ogonem. Krok w lewo i wchodzimy w dział warzywny sklepu, krok w prawo i uderzamy o ścianę. Sklep ma jedenaście metrów kwadratowych, na których wykrojono i zaplecze, i część przeznaczoną dla klientów. Jeśli mają więcej niż sześć lat, mieści się ich tam najwyżej troje.
- Do piętnastu lat zabraknie nam dwudziestu sześciu dni. Otwarcie było trzeciego kwietnia dziewiećdziesiątego trzeciego roku. Myśleliśmy, że damy radę dojechać do rocznicy, ale na święta trzeba by sklep dobrze zaopatrzyć, a potem ciężko byłoby zbyć nadmiar towaru. Tu się każda złotówka liczy. Półki uzupełniać trzeba na bieżąco, bo zaplecza przecież właściwie nie ma, ale dzięki temu u nas wszystko zawsze świeże było. Nawet kawa - wyjaśnia ojciec pani Kasi, Andrzej Żurkiewicz.
Gdy pani Kasia otwierała sklep, w Kościanie nie było jeszcze ani jednego marketu, a piekarze nie chcieli piec chleba dla małych sklepików, bo obawiali się konkurencji. Pani Kasia sprzedawała wtedy rankiem po osiemdziesiąt chlebów i trzy skrzynki mleka. 2008 roku zamawiała już dziennie 18 chlebów, a mleko - UHT - domawiała raz na trzy tygodnie. Na półkach sklepiku w czwartek piętrzą się przeciery pomidorowe, musztardy, majonezy, dżemy, octy, oleje, słoiczki z gotowymi obiadami, ciastka, cukierki, papierosy, soki itd. W plastikowych koszykach działu warzywnego jabłka, cytryny i ziemniaki. W zamrażarce - mrożonki.
- Towaru mało - wzdycha pani Kasia. - Nie domawiamy go już, wyprzedajemy... A klientów mam, proszę pani, najwspanialszych. Wykupują, co im się może w przyszłości przydać, żebym z tym straganem nie została sama... - uśmiecha się, gdy do sklepiku z radosnym „dzień dobry” na ustach wkracza pani Hanna.
- O! A to moja pierwsza klientka. Naprawdę. Ją piętnaście lat temu obsługiwałam jako pierwszą. Pamiętam jak dziś... - wyjaśnia pani Kasia.
- Oj, będzie nam Cię tu brakowało, Kasiu - wzdycha pani Hania i nam mówi: Obsługa super! Ja tu z pięć razy dziennie bywam. Ciągle czegoś zapomnę... W poniedziałek chyba z przyzwyczajenia też tu przyjdę po bułki... - dodaje smutno, ale zaraz uśmiechając się do pani Kasi dodaje konspiracyjnym tonem:
- A! Zostaw mi Kasiu, proszę, bułki...
- Oczywiście... - kiwa głową pani Kasia i wkłada siatkę pod ladę.
Pani Hania wybiega, a w drzwiach staje pani Krysia.
- Oj, strasznie ubolewamy. Strasznie. Jak my sobie bez Kasi damy radę... Mam tylko nadzieję, że lato idzie i z rowerem jakoś... No będę jeździć... - wzdycha naciągając na głowę kapelusz, jakby zrobiło się jej nagle zimno.
- To pani Krysia, kochana. Ratowała mnie tu obiadkami. Jak coś smakowitego ugotowała, to przyniosła na spróbowanie - wyjaśnia pani Kasia.
- Oj tam, nic wielkiego, czasem tylko... - pani Krysia macha niedbale ręką. . - Kasia zawsze się broniła... A taka chudziutka.. - dodaje zaraz.
- Siatkę zostawię, Kasiu, bo idę jeszcze do okularów. Będę wracać, odbiorę - stwierdza pani Krysia, załadowawszy ekologiczną torbę (od zawsze z taką chodzi - wyjaśnia pani Kasia) i wybiega.
Potem wpada pani Mirka i kilka innych osób. Opowiada się o tym, co kogo boli, co się komu śniło, że podobno od treningów tai chi komuś wzrok się poprawił itd.
- To nie sklepik, to instytucja. Najmniejsza, jaką znam. Punkt wymiany informacji, miejsce wspomożenia... Tu ludzie przychodzili niby kupić przecier pomidorowy, ale często po to, by po prostu porozmawiać. To jedyny sklep w okolicy, w którym można było zrobić zakupy mimo tego, że w domu został portfel... - opowiada pan Paweł.
Pani Hania ma pieska od pani Kasi. Pani Kasia ma w ogrodzie begonię od ojca pana Pawła, a w domu drobiazgi, jakie z okazji świąt otrzymała od innych klientów. Ostatni prezent - pocztówka z datą 7 marca 2008 i życzeniami szczęścia na nowej drodze życia podpisana przez Karolinę i Asię - leży pod ręką w sklepiku - na zamrażarce.
- Proszę o mnie nie pisać dużo, ale koniecznie napisać trzeba, że mam wspaniałych klientów. Najwspanialszych. Tyle ze sobą rozmawiamy... Ktoś mi ciasta domowego przyniesie, ktoś obiad, ktoś w drodze z targu wstąpi, by się jakimś owocem podzielić. Bez tych wspaniałych ludzi, ten sklep nie byłby taki, jaki był i nie byłby dla mnie tym, czym jest... - wzdycha pani Kasia.
Sklep zamknęła w sobotę o godzinie 13. Potem klienci zapowiedzieli się z plackiem na pożegnalną imprezę. W poniedziałek inwentura i likwidacja jednoosobowej firmy: wyrejestrowanie działalności, likwidacja REGON-u, zgłoszenie do Urzędu Statystycznego, skarbówki, ZUS... Potem pani Kasia ruszy „w miasto” w poszukiwaniu pracy. Klienci pani Kasi od tygodni już rozglądają się za dobrą posadą dla niej.
- Łatwo nie będzie, ale trzeba zamknąć. Czasy się zmieniły. Sklepik jest za mały... - wyjaśnia pani Kasia. (Al)
GK 11/2008
Zgłaszasz poniższy komentarz:
No przykro nam bardzo - moje dzieci do dziś ( a już są dorosłe) wspominają jak u pani Kasi je przekupowałam słodyczami gdy nie chciały zostać w przedszkolu, Zyczę powodzenia na bądż co bądż nowej drodze życia.