Magazyn koscian.net
2003-04-29 15:44:26Poznać kogoś takiego jak Asia
Był rok 1903. Irvin F. Westheimer wyjrzał przez okno swego biura i zobaczył chłopca, który wyjadał resztki i dzielił się nimi ze swym psem. To był Tomasz, jedno z pięciorga dzieci samotnej matki. Irvin postanowił zmienić coś w życiu chłopca. (GK nr 212 z 5.03.03)
Namówił też 23 swoich kolegów, by i oni zmienili coś w życiu innych dzieci. Tak właśnie narodził się program ,,Starszy brat - starsza siostra’’. W Ameryce ma dokładnie sto lat. W Polsce funkcjonuje od lat dziesięciu, w Kościanie od ubiegłego roku. W programie uczestniczy tu już ponad 150 młodych ludzi, podopiecznych i ich opiekunów.Aż 63 młodych ludzi z Kościana i okolicznych miejscowości pomaga przetrwać trudne czasy swym młodszym kolegom. Oddali im już ponad czterdzieści popołudni. - Co dam, wraca do mnie w każdym jej uśmiechu - stwierdza starsza „siostra” Oli - Paulina. Kilkunastu nowych wolontariuszy przygotowuje się już do podpisania kontraktu.
Nie za dużo ich?
O programie ,,Starszy brat - strasza siostra’’ pisaliśmy już nie raz. Zapowiadaliśmy jego początki w Kościanie. Byliśmy na kursie przygotowującym wolontariuszy i byliśmy przy nich, gdy odbierali zaświadczenie o jego ukończeniu. Bywaliśmy też na imprezach wolontariuszy i ich podopiecznych. Przypomnijmy, program pomagać ma dzieciom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej. Dzieciom, które mają kłopoty w nauce, gubią się w grupie, są nieśmiałe, niepewne siebie, samotne. Dzieciom, które nie potrzebują jeszcze pomocy psychologa, ale kogoś, kto pozwoli im uwierzyć w siebie, doda sił, a czasem po prostu będzie. Program służyć ma w szczególności dzieciom z niepełnych rodzin, rodzin dysfunkcyjnych.
- Zaczęło się od konferencji w Częstochowie w lipcu 2001 roku. Prezentowano tam osiągnięcia Ośrodka Pomocy Społecznej w Szczecinku, gdzie program funkcjonuje już 9 lat. Pomyśleliśmy, że to jest projekt, który przystaje do naszej rzeczywistości, do naszych potrzeb. Pół roku trwały przygotowania. Trochę na wariackich papierach, trochę na chama, dopraszając się pieniędzy od sponsorów, ruszyliśmy. Potem otrzymaliśmy wsparcie finansowe Fundacji Stefana Batorego - wspomina, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Kościanie Józef Jurga.
Pracownicy społeczni zakładali, że wolontariuszy będzie kilkunastu. Tymczasem 15 lutego 2002 roku na spotkanie organizacyjne przyszło 80 młodych ludzi.
- Nikt, kto podejmował się realizacji tego programu w Polsce, nie robił tego z takim rozmachem. Sami byliśmy tym przerażeni, ale przecież nie mogliśmy zmarnować zapału tych młodych ludzi. Martwiliśmy się, że popełniliśmy błąd, ale wszystko wskazuje na to, że nie... - cieszy się Józef Jurga.
22 lutego 2002 roku zaczęło się szkolenie wolontariuszy. Trwało 3 miesiące. Spotykali się raz w tygodniu i uczyli przede wszystkim umięjętności kontaktu z drugim człowiekim. W kwietniu w liceum im. Oskara Kolberga odbyło się uroczyste wręczenie zaświadczeń ukończenie kursu. Powstało 67 par ,,przyszywanego rodzieństwa’’. Początkowo wolontariusze spotykali się z koordynatorami programu co dwa tygodnie. Teraz stali się bardziej samodzielni i widzą się raz w miesiącu.
Pod napięciem
Na udział w programie zgodę musieli wyrazić wszyscy, których on dotyczy. Zgodzić musieli się rodzice niepełnoletniego wolontariusza, rodzice dziecka, którym miał się on zaopiekować i oczywiście obaj zainteresowani. Nie wszyscy rodzice, którym pracownnicy społeczni zaproponowali pomoc młodzieży zgodzili się na nią. Część nie chciała, by ktoś wtrącał się w rodzinne sprawy, część deklarowała, że problemów w ogóle nie ma. Tymczasem pocztą pantoflową rozeszła się po mieście wieść, że program przynosi dobre skutki. Wolontariusze pomagają w lekcjach, uczestnicy dostają upominki i jeżdżą do kina. Rodzice sami zaczęli deklarować udział w programie.
- Młodzież jest niesamowita. Pamiętam wtedy w auli liceum z ust chłopca padły słowa: ,,Jeśli mam siedzieć w pubie i patrzeć na smutasów, to dlaczego nie zrobić czegoś dla kogoś’’. To chyba mówi samo za siebie - kiwa głową Józef Jurga.
Wolontariusze nie zawsze zastawali o umówionej godzinie swych podopiecznych w domu. Nie wszyscy też wytrzymali próbę odpowiedzielności. Rozpadły się cztery pary. W jednym przypadku decyzję podjęło dziecko - chłopiec, który miał stworzyć parę z dziewczyną. Pokazywanie się z nią na ulicy uznał za ,,obciach’’.
- Wolontariusze są czasem rozczarowani reakcjami dzieci. Oni się starają, a dzieci albo nie okazują sympatii, czy zadowolenia, albo istotnie lekceważą sobie spotkania z wolontariuszem. Tworzenie więzi trwało w niektórych przypadkach bardzo długo. Są dzieci, które dopiero teraz zaczynają się otwierać na świat - mówi Katarzyna Nawrocka, koordynatorka jednej z grup wolontariuszy.
Jakie miewają problemy? Niektórym po prostu brak starszego rodzeństwa. Inne mają takie zaległości w nauce, że wolontariusze zrezygnowali z walki o dobre stopnie. Niektóre czują się niekochane lub gorsze, bo biedne.
- U kilkorga dzieci zaobserwowaliśmy fobię społeczną. Nie chciały chodzić do miejsc, gdzie jest dużo ludzi. Wstydziły się, czuły się gorsze. Myślę, że nasze wspólne imprezy pomagają im - stwierdza Nawrocka
Największą bolączką wolontariuszy jest brak czasu i nieumiejętność pogodzienia obowiązków szkolnych z tymi wobec dziecka.
- Wolontariusze skarżą się, że przez niektórych rodziców traktowani są tyko jak darmowi korepetytorzy - mówi Jolanta Jarząb, koordynatorka programu. - Zdarza się jednak, że rodzice przychodzą nam podziękować.
Uwielbiamy Tomka
- Przyszła do nas pani Sylwia, to nasza opiekunka społeczna. Przyszła i pyta, czy ktoś nie mógłby przychodzić do Roberta. Zgodziłam się, bo wiedziałam, że ma kłopoty w szkole - opowiada Halina Kasztelan. - Tak pojawił się u nas Tomek. Teraz go uwielbiamy. Wszyscy. Uczy Roberta czytać i liczyć. Razem chodzą na spacery. Byli razem w kinie, na majówce, na Wigilii, a ostatnio na balu przebierańców. Ja bym tego Robertowi nie mogła dać. W nauce go szkoliłam, ale bez skutku. Było mi bardzo ciężko. Mąż chodził do szkoły specjalnej i niewiele mógł dzieciom pomóc. Finansowo też u nas nie najlepiej. Mąż rencista, a ja korzystam z zasiłku rodzinnego i to wszystko... Na kino już nie starczy... Tomek bardzo pomaga...
Pani Halina ocenia, że pod wpływem Tomka Robert stał się pewniejszy siebie i odważniejszy. Od jesieni ,,starszą siostrę’’ ma też siostra Roberta - Natalka.
- Natalka, mam wrażenie, zmądrzała. Bardziej zajęła się nauką i stała się radośniejsza. Przedtem całe dnie siedziała w domu, teraz raz w tygodniu ma święto. Wychodzi... - opowiada pani Halina.
- Kiedyś będziemy matkami i ojcami. Program jest okazją nauki odpowiedzialności za kogoś - twierdzi Agnieszka Kąkolewicz. Jest starszą siostrą dla ośmioletniego Piotrka. - Moje dziecko jest super. Dla niego nauczyłam się grać w piłkę. Przez jego rodziców traktowana jestem jak siostra chłopca. Nie spotykamy się na godzinkę, ale spędzamy razem 3-4 godziny tygodniowo. Dla niego zawsze mam czas. To chyba moja przewaga nad młodszymi wolontariuszami, którzy jeszcze się uczą. Jest moim młodszym bratem, a ja dzięki niemu mam przyszywaną rodzinę, której mi trochę brak. Sama jestem sierotą. Od kiedy się spotykamy bardziej przykłada się do lekcji, stał się bardziej sataranny, a ja myślę, że już nie jestem taka szałaputna, jak kiedyś. Poukładałam się, dorosłam....
Program ,,Starszy brat - strasza siostra’’ jest otwarty. W Ośrodku Pomocy Społecznej w Kościanie trwa nabór wolontariuszy na kolejny kurs. Więszość rocznych kontraktów wolontariuszy straci moc w kwietniu, ale większość wolontariuszy deklaruje chęć przedłużenia ich do końca roku szkolnego. Wielu chce odnowić kontrakt i w przyszłym roku. Program ,,Straszy brat - starsza siostra’’ nie mógłby działać bez wspaniałych młodych ludzi i bez oddanych pracowników społecznych. Program koordynują: Katarzyna Nawrocka, Jolanta Jarząb, Katarzyna Waldowska i Aleksandra Szłapka.
ALICJA MUENZBERG