Magazyn koscian.net
2010-06-01Proszę o podłogę i czajnik
Elżbieta Bączyk od trzydziestu dwóch lat uczy religii kościańską młodzież, jest też doradcą metodycznym i prezeską Grupy Rowerowej im. Jana Pawła II. Prywatnie żona, matka dwóch dorosłych synów, teściowa
Pierwszy raz spotykam panią Elę tuż przed rowerowym rajdem do Bruszczewa. Zastaję ją na podwórku przed domem w Nacławiu. Od razu poraża jej niesamowita energia. Jednocześnie wita się ze mną, telefonicznie instruuje syna w sprawie transportu prowiantu na bruszczewską eskapadę, załatwia dostawę ciepłych drożdżówek z piekarni i szuka swojego rowerowego kasku. Z racji faktu, że obie ręce ma zajęte, bezceremonialnie wręcza mi bukiet kwiatów ze swojego ogródka.
- Te kwiaty to dla Jana Pawła. Młodzież zapali też znicz pod pomnikiem. To taki nasz wyjazdowy rytuał - wyjaśnia. I tak piękny bukiet dowiozę na Plac Niezłomnych, pod pomnik Jana Pawła II, miejsce zbiórki cyklistów. Jadąc tam na rowerach cały czas rozmawiamy. Głośno zastanawiam się, dlaczego akurat grupa rowerowa, a nie, dajmy na to, sekcja siatkówki. - Rower jest moim środkiem lokomocji od zawsze. Jeszcze gdy uczyłam katechezy w przykościelnych salkach parafialnych, po skończonych lekcjach przebierałam się w ubikacji i rowerem pędziłam na ,,łazienki”, na sportowe zajęcia. Tak z własnej woli...Teraz organizuję spływy kajakowe, w trakcie których, jak i podczas wycieczek szkolnych, zwracam uwagę, by przy bazie noclegowej było boisko, jakieś miejsce do gier zespołowych, ruchowej rekreacji. Tak więc siatkówka też może być, ale na mniej poważną skalę niż dwa kółka - uśmiecha się moja rozmówczyni. - To chyba przez to liceum sportowe, które kończyłam dawno temu.
Na drugie spotkanie umawiamy się w rodzinnym domu Bączyków w Nacławiu. To taki dom, do którego gościowi wejść łatwo, zaś trudniej go opuścić. Na progu wita mnie pies Ciapek i gromadka kociąt. W ciepłym, przytulnym wnętrzu gospodyni częstuje mnie herbatą z cytryną i ptasim mleczkiem. Gdy na moment znika w kuchni, pojawia się mąż.
- Proszę napisać, że w te wyjazdy rowerowe zaangażowani jesteśmy wszyscy. I ja, i synowie. Gdy byli młodsi, żona zabierała ich ze sobą. A i dziś, gdy są już dorośli, nie daje im spokoju. Ciągle tylko załatw to, napisz tamto, dopilnuj, dowieź. Tak przez cały czas, ani chwili spokoju. - mówi to dostatecznie głośno, by żona usłyszała. Na pewno pani Ela słyszy jego szczery śmiech...
Siadamy przy stole w dużym pokoju, gospodyni lekko zdyszana, szybkim ruchem odgarnia z czoła niesforny kosmyk. Pytam, czy nie czuje się zmęczona w natłoku tylu obowiązków, które w większości dobrowolnie przyjmuje na siebie.
- Powiem szczerze, że od jakiegoś czasu trochę tak. Może dlatego, że tak się ostatnio wszystko zbiegło: operacja męża, wesele syna, remont domu, do tego terminy realizacji projektów, w których uczestniczę, sprawy organizacyjne. A ja nie umiem odmawiać. Gdy studiowałam socjoterapię, nasza trenerka radziła mi, bym stała się egoistką. Ale ja nie chcę, nie potrafię! Zawsze jestem dla ludzi i nic mi nie jest trudno zrobić. Sens odnajduję wtedy, gdy robię coś z ludźmi i dla ludzi. Najbardziej męczy mnie papierkowa robota. Prowadzenie dokumentacji, to konieczność, gdyż grupa rowerowa jest oficjalnie zarejestrowana. Korzystamy z dotacji na naszą działalność. By je uzyskać musimy przygotować projekt i ściśle trzymać się jego realizacji. Kiedyś działaliśmy bardziej spontanicznie.
Pytam więc o początki. Jak formowała się grupa rowerowych zapaleńców?
- Pomysł narodził się osiem lat temu, w dwudziestą piątą rocznicę pontyfikatu Jana Pawła II. To była środa, dzień intencji papieskich. Podczas pielgrzymki pieszej do Oborzysk zapytałam, czy znaleźliby się chętni na rowerowy wyjazd do Górki Duchownej. Wywiesiłam też ogłoszenia w parafiach. Ku mojemu zaskoczeniu zebrało się pięćdziesiąt osób. W następnym roku było podobnie. A w kolejnym zaczęły się wyjazdy i spotkania w Osiecznej, Charbielinie, Zaborówcu, odwiedzaliśmy sanktuaria maryjne...Lata 2006 i 2007 były bardzo intensywne. A w roku 2008 z młodzieżą gimnazjalną objechaliśmy Mazury. Formalnie Grupą Rowerową jesteśmy od dwóch lat.
We wspólnym pedałowaniu chodzi oczywiście o korzystanie z dobrodziejstw ruchu na świeżym powietrzu, integrację w grupie i międzypokoleniową. Wiek nie jest granicą uczestnictwa w rajdach. Jest nią jedynie zdrowy rozsądek.
- Zdecydowanie nie chodzi nam o to, by kogoś do jazdy zniechęcić. Wręcz przeciwnie. Dlatego prędkość na trasie, przystanki i tym podobne zagadnienia planujemy i dostosowujemy do możliwości ,,kolarzy”. Każdemu należy dać szansę uczestniczenia w czymś tak fajnym jak wspólna wycieczka w ciekawe miejsca - tłumaczy prezeska Bączyk. - Wyjazdy są okazją, by poznać historię regionu, miejsc, do których docieramy. Dzięki współpracy z grupami z innych miast, dostęp do niektórych dóbr kultury mamy ułatwiony. Tak jak w przypadku współpracy z grupą poznańską. Dzięki nim kilkakrotnie zwiedzaliśmy forty, docierając nawet w te miejsca, które dla ogółu zwiedzających były niedostępne. Jestem przekonana, że udało mi się zarazić młodzież sportową ideą i pobudzić ją do działania.
To swoiste działanie prewencyjne. Myślę, że zanim sięgną po alkohol, czy inne używki, zastanowią się dwa razy czy warto. Poznali przecież inną, zdrowszą alternatywę na niezrozumienie, samotność i inne bolączki współczesnej egzystencji. - Pedagogicznie zapala się katechetka. - Młodym ludziom należy dać kredyt zaufania, oczywiście cały czas trzymając rękę na pulsie. Nie zaś tylko ganić i wmawiać im jakimi to są beznadziejnymi przypadkami. Niestety, współczesna polska szkoła, nie jest szkołą moich marzeń i podejrzewam, że uczniowskich także nie. Nauczyciele nie mają narzędzi pracy. Na co dzień dzieciaki żyją w skomputeryzowanej rzeczywistości, w świecie obrazów. Zaś lekcja to najczęściej czterdzieści pięć minut suchego, nużącego wykładu. Uczeń tego nie przyswaja, a co dopiero mówić o uwzględnieniu jego indywidualności. Narasta jego i nauczyciela frustracja. I koło się zamyka. Nie boję się wyrazić krytycznej opinii. Po tylu latach pracy w szkole z młodymi ludźmi i jako doradca metodyczny nauczycieli myślę, że poznałam zagadnienie od strony praktycznej i wiem o czym mówię - konkluduje Bączyk.
Od 1990 roku pracuje w kościańskim Zespole Szkół numer 3, dawnej „szóstce”. Po drodze była też Zasadnicza Szkoła Zawodowa w Kościanie. W każdej z tych placówek Elżbieta Bączyk dała się poznać jako doskonały organizator szkolnych wycieczek i sportowych imprez.
- Podróżowaliśmy do Częstochowy, Niepokalanowa, Warszawy, były też wakacyjne obozy w Bobolicach - wspomina. - Podczas podróży bazą noclegową służyli nam zakonnicy, siostry zakonne, czasami pozytywnie zakręceni księża. A podczas wyjazdów rowerowych, do naszych dobroczyńców dochodzili pasjonaci rowerowi i przypadkowi ludzie spotkani w drodze. Tak było w przypadku Gór Świętokrzyskich, gdzie przypadkowo poznane osoby zaoferowały nam nocleg i robią to niezmiennie od szesnastu lat. Zresztą nie jesteśmy jako podróżni wymagający. Przyjeżdżając w nowe miejsce, zawsze proszę o podłogę i czajnik. Karimaty wozimy ze sobą.
Najnowsze plany pani Elżbiety to sierpniowy wyjazd z młodzieżą gimnazjalną Szlakiem Tatarskim.
- Baza wypadowa będzie w Sokółce. Stąd wypady do innych miejscowości na wschodniej ścianie Polski. W planach mamy też dotarcie do Wilna. Ten wyjazd to oficjalny projekt, będą dodatkowe środki. Wcześniej, bo na zakończenie roku szkolnego, organizuję piątą pielgrzymkę Kościan-Częstochowa-Kraków. Planujemy przeciągnąć ją aż do Kielc i tam zwiedzić wspomniane Góry Świętokrzyskie. Jeszcze spływ kajakowy i kilka krótszych wyjazdów. Oj, dużo tego...
Pytam o receptę na efektywny wypoczynek, regenerację , „naładowanie akumulatorów”.
- Lubię organizować i mam takie szczęście, że nigdy nie spotkałam się z odmową. Lubię działać we wspólnocie, bo razem można więcej. Już sam fakt, że robię to co lubię daje mi siłę i spowalnia efekt wypalenia. Wyjazdy to frajda, radość z bycia razem i robienia czegoś razem z innymi. Żaden Internet – choć jego zalet, zwłaszcza w fazie organizacyjnej projektów, nie podważam – telewizja, czy SMS-y nie dadzą tego, co bezpośrednie spotkanie z człowiekiem. Jednak przyznam, że mimo przewagi pozytywów, organizacja i przeprowadzenie tego typu przedsięwzięć to ogromna odpowiedzialność. Nadweręża to nieco system nerwowy. Dziś ludzie potrzebują rozmowy, mnie ona również jest potrzebna jak świeże powietrze. Czasami jednak muszę się całkowicie wyłączyć, wyciszyć. Tę możliwość daje mi moja kolejna pasja – przydomowy ogródek. Relaksuję się też gotując, zaprawiając i przygotowując domowe wypieki dla rodziny. W uzyskaniu skupienia pomaga modlitwa, zwłaszcza ta wieczorna. Mam też nadzieję, choć presji nie wywieram, że z czasem pojawią się wnuki, którym będę mogła poświęcić czas. Od babci Eli na pewno dostaną rowery! - śmieje się głośno. Elżbieta Bączyk, kobieta z charyzmą i energią nastolatki. (mal)
GK 21/2010
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Pani Ela jest najbardziej pozytywnie zakręconą osobą jaką znam! Jest moją nauczycielką i ma zupełnie inne podejście do uczniów niż inni nauczyciele! Uczniowie jak uczniowie, muszą robić problemy, ale jest ona jedyną Nauczycielką z 3-trójki, którą szczerze szanują. Niestety inni nauczyciele i "Mądra" Pani dyrektor,są w stosunku do niej trochę sceptyczni i nie rozumieją tego co Pani Ela próbuje im uświadomić.