Magazyn koscian.net
2003-04-28 15:51:14Przepraszam za kłopot...
- Chyba skończę raz ze sobą. Żyję na koszt dzieci - mówi cicho pani Waleria Goniec. Płacze. Sama boi się wyjść z domu. Po mieszkaniu chodzi trzymając się blisko ścian i foteli. Jest słaba, coraz słabsza. Kilka razy dziennie traci nagle świadomość. ale zdaniem lekarzy orzeczników ZUS jest zdolna do prac. (GK nr 196 z 13.11.2002)
- Pacjentka miała po hospitalizacji na oddziale neurologicznym rozpoznaną padaczkę w związku z czym nie nadaje się do pracy przy maszynach, w ruchu, na wysokości i w systemie zmianowym - orzeka Marek Kunc, neurolog, lekarz pani Walerii. - Etyka lekarska zabrania mi komentować decyzje innych lekarzy. Mogę tylko powiedzieć, że to jest karygodne. Nie wiem, kto imiennie wyrokował... - stwierdza psychiatra Maciej Gołąb. - Pani Goniec nie ma ani guza, ani zwyrodnienia, ani schorzeń, które są widoczne, ale nie jest zdrowa. W tym stanie nie nadaje się do żadnej pracy. Nawet w domu nie funkcjonuje ostatnio normalnie. Walczyłam... Pani Waleria mieszka w Kościanie. Sama wychowuje czworo dzieci. Dwoje jest już pełnoletnich. Nadużywający alkoholu mąż nie zajmuje się rodziną, choć mieszka w tym samym domu. Od siedmiu lat płaci na dzieci alimenty. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu było to zaledwie 50 złotych na jedno dziecko. Teraz na szczęście jest więcej. Aby utrzymać rodzinę pani Waleria pracowała. - Jestem krawcową. Pracowałam w Modenie w Poznaniu, ale potem, aby być bliżej dzieci znalazłam pracę jako praczka w kościańskim szpitalu. Tak przez 20 lat, aż w 2000 roku zlikwidowano pralnię. 12 stycznia wróciłam do krawiectwa - zaczęłam pracę w zakładzie pracy chronionej w Grodzisku Wielkopolskim. Tam pracowałam do maja, do dnia, kiedy wróciłam do domu w fartuszku. Zapomniałam go zdjąć w szatni. Położyłam się w nim na tapczanie. Obudziłam się w nim rano i nie wiedziałam nic. Że mam dom, że mam dzieci. Kompletny zanik pamięci... Tak się zaczęło... - Pani Goniec została skierowana do nas z dziwnymi zaburzeniami świadomości, dlatego podejrzewaliśmy guza mózgu. Po badaniu EEG została skierowana na oddział z podejrzeniem guza. Guza wykluczono, natomiast rozpoznano padaczkę. Oprócz padaczki pani Goniec ma rozpoznaną nerwicę histeryczną, czyli zaburzenia konwersyjne - wyrokuje Maciej Gołąb, psychiatra. - Od tamtej pory biorę leki. Non stop. Nie byłam w stanie wrócić do pracy. Tam trzeba było szyć co do milimetra, a ja już przedtem nawet na śniadania nie chodziłam, żeby tylko sprostać, żeby tylko nie stracić pracy. Ciągle było za mało, za wolno... Za każdy zniszczony pokrowiec odciągano od pensji, a szyłyśmy w skórze.... Nie wiem, czy rozchorowałam się, bo nie mogłam nadążyć, czy może dlatego nie mogłam nadążyć, bo byłam chora. Nie wiem. Wiem, że raz przeszyłam sobie palec. Nie pamiętam jak. Nagle miałam igłę w palcu. Brygadzistki były tym bardziej przerażone, niż ja. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się dzieje. Jakby to nie mnie dotyczyło. Igłę wyjęłyśmy i szyłam dalej. Nie mogłam stracić pracy... Potem wypadłam z firmowego autobusu. Przy wysiadaniu nagle spadłam na ziemię. Nie wiem jak. Nie pamiętam nic. Czy nie widziałam stopnia, czy straciłam równowagę, nie wiem. Nagle ocknęłam się na ziemi. Byłam poturbowana. Tak się zaczynało... Potem było już tylko gorzej... Zaciskam zęby, oczy w słup i chwilowo jestem nieobecna. Czasem trwa to minutę, czasem dwie. Gdy czuję, że coś się zaczyna dziać, staram się szybko usiąść, albo opieram się o ścianę. Dzieje się tak dwa, trzy razy dziennie. Pani Waleria do października 2001 roku była na zwolnieniu lekarskim. We wrześniu już jednak, za namową lekarzy, złożyła wniosek o rentę. W październiku zwolniono ją z pracy. 6 listopada została wezwana przed komisję lekarską... 10 minut i wyrok - Był jeden lekarz. Badał i przeglądał dokumenty ze szpitala. Część odłożył w ogóle nie czytając - bo, jak powiedział, nie mógł się doczytać. To trwało 10 minut - opowiada pani Waleria. 12 listopada otrzymała decyzję ZUS z wyrokiem ,,odmawia się Pani prawa do renty z tytułu niezdolności do pracy’’. Straciła uprawienia do kuroniówki i została bez środków do życia. W grudniu złożyła kolejne dwa wnioski - jeden podpisany przez psychiarę, a drugi przez neurologa. Stanęła przed kolejnymi dwoma komisjami, aby z kościańskiego ZUS-u otrzymać jedną, standardową, suchą odpowiedź: ,,odmawia się Pani prawa do renty z tytułu niezdolności do pracy’’. Od tej decyzji odwołała się do Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Poznanu. Po raz kolejny podjęła próbę walki. Wiosną zaczęła szyć w Widziszewie. - Nie dawałam rady. Nie mogłam nadążyć. Nerwy, kolejne napady. Nie udało się... - mówi coraz ciszej pani Waleria. Przez kilka tygodni pracowała też jako rachmistrz. - Bez pomocy córki nie dałabym rady. To ona zajmowała się papierkową robotą. Miała na głowie maturę, obronę pracy dyplomowej i jeszcze mnie... - mówi. Stan zdrowia pogorszył się. Pani Goniec przerwała ankietowanie. Trafiła na obserwację do szpitala. Potem ze zmianami dermatologicznymi do szpitala w Śremie, na pogotowie w Kościanie itd. Po raz kolejny złożyła dwa wnioski o przyznanie renty. Procedury sądowe wstrzymano. Znów dwie komisje i znów takie samo orzeczenie lekarzy - ,,uznana za zdolną do pracy’’. ZUS odmówił prawa do renty. - Ta ostatnia komisja - pani Waleria kuli się na rogu tapczanu. - Psychiatra siedzi naprzeciw mnie. Pyta, czy palę. Mówię - nie. Pyta czy piję. Mówię - nie, a on wyjmuje papierosa. Pali, a dym leci mi prosto w twarz. I boję się odezwać. Nie wiem, czy ja mogę zwrócić mu uwagę, czy może lepiej nic nie mówić, przetrzymać. Nie powiedziałam nic... Tak nie powinno być... - Dzieci mnie utrzymują. - mówi cicho pani Waleria. Płacze. - Tak nie powinno być. To ja powinnam być im podporą, a ja... Córka denerwuję się gdy tak mówię. Przecież ty tyle lat nam pomagałaś - mówi, tyle lat nami się zajmowałaś. Teraz my możemy pomóc tobie - mówi, ale tak nie powinno być. Jest zdolna. Aby studiować, musi pracować. Prowadzi dom i nawet nie ma czasu się uczyć... A ja? - Tu nie chodzi o to, że my nie damy sobie rady bez tych pieniędzy. Damy sobie, ale mama tyle lat pracowała, tyle lat płaciła składki, aby mieć zabezpieczenie na przyszłość, bo chyba taki jest cel ubezpieczeń społecznych i nic jej się teraz nie należy? - pyta Angelika. Angelika ma 19 lat. Studiuje zaocznie w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Poznaniu. Tylko tam czesne można płacić co miesiąc, a nie z góry za cały semestr. Dochody rodziny to alimenty dla najmłodszych dzieci, zasiłek pielęgnacyjny i pensje Angeliki i Pawła. Pani Waleria jest bez środków do życia. - Ja nie mogę pracować - pani Goniec rozkłada ręce. - Ja nawet wyjść sama z domu się nie odważę. Na komisje lalkarskie do Rawicza muszę jechać z kimś. Idę gdzieś, atak i nagle nie wiem po co i dokąd szłam... To Angelika zajmuje się wszystkim. Ona prowadzi rodzinne finanse. Wszystko z ołówkiem. Ona wie, gdzie i co można najtaniej kupić... Ona robi zakupy... - Ataki padaczki trwają kilka minut, ale napady konwersyjne trwają dłużej, do pół godziny - wyjaśnia lekarz Maciej Gołąb. - Poza brakiem kontaktu z chorą, ona też nie ma kontaktu z otoczeniem, mogą wystąpić różnego rodzaju zaburzenia w zachowaniu. Te napady ma pokryte niepamięcią. Praca polegająca na kontaktach z ludźmi odpada, praca przy maszynach odpada, praca nawet sprzątaczki odpada. Pani Waleria nie może wejść na drabinę, krzesło, czy parapet. Kuracje lekami prowadzić mają do zmniejszenia częstotliwości występowania napadów. Napady jednak wciąż wysterują. Zdaniem lekarzy wyniki leczenia pogarsza bardzo trudna sytuacja rodzinna i społeczna pani Goniec. Mąż wciąż urządza awantury. Grozi, że odbierze pani Walerii prawa rodzicielskie. A ona słabnie. Upokorzona i coraz bardziej zagubiona podejmuje kolejne walki. - Muszę się trzymać. Muszę walczyć. Muszę wytrzymać, aż ci najmłodsi skończą 18 lat - powtarza z uporem. Odprowadza mnie do drzwi. Ze schludnego mieszkanka na drugim piętrze schodzimy na parter. Pierwsze piętro zajmuje mąż i ojciec dzieci. Pani Goniec schodzi trzymając się ściany. - Przepraszam. Przepraszam za kłopot - mówi zmykając drzwi domu. ALICJA MUENZBERG Imiona i nazwisko rodziny bohaterki reportażu zostało zmienione. O pomoc w jej walce o godne życie zwróciliśmy się do Krystyny Marszałek, dyrektora Oddziału Regionalnego ZUS w Rawicz. Obiecała zająć się sprawą osobiście.