Magazyn koscian.net
08 maja 2012Śmierć milicjantów...
2 maja upłynęło 60 lat od momentu zastrzelenia dwóch funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej w lesie pod Kopaszewem. Sprawa jest znana opinii publicznej, bo milicjantów oficjalnie zaliczono do ofiar „walki o utrwalanie władzy ludowej” w Polsce, to jednak rzeczywiste fakty związane z tym zdarzeniem nie zostały ujawnione w PRL.
Pierwszego maja
Władze polityczne jak i „bezpieka”, każdorazowo przed ważnymi rocznicami i świętami państwowymi przygotowywały plan „zabezpieczenia”, który pozwalał UB na bieżąco kontrolować nastroje społeczeństwa i zapobiegać antykomunistycznej propagandzie. Stosowny plan w tym zakresie sporządził na okoliczność propagandowych uroczystości 1 maja 1952 roku Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) w Kościanie.
W ramach zaplanowanych zadań, wyznaczeni funkcjonariusze PUBP wraz z funkcjonariuszami Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej (KPMO) w Kościanie, w godzinach wieczornych zbierali z gminnych posterunków milicji raporty na temat przebiegu wieców i manifestacji. Zastępca szefa PUBP w Kościanie chorąży Edmund Budzowski, kierowca UB Eliasz Mirończuk, funkcjonariusz KPMO w Kościanie starszy sierżant Alfons Łukaszewski oraz przybyły z Komendy Wojewódzkiej MO w Poznaniu starszy sierżant Bogdan Ratajczak, 1 maja 1952 roku po godz. 20.00 wyruszyli z Kościana na posterunek MO w Kamieńcu. Następnie wizytowali jednostki MO w Wielichowie, Śmiglu, Starym Bojanowie by przed północą dotrzeć do Krzywinia. Tam służbowo przebywał tzw. referent gminny UB Tadeusz Laskowski, który relacjonował mijający dzień Budzowskiemu
Funkcjonariusze wizytując poszczególne posterunku otrzymali od UB i MO m.in. raport rezydenta „bezpieki” o ps. „Lew”, notatki służbowe ze spotkań UB-eków z informatorami „Kaziu”, „Kowalski” i „Pan Tadeusz”. Otrzymali ponadto notatkę służbową na temat proboszcza z Kamieńca, który namawiał dzieci do wyrywania kartek z książki „nauka o człowieku”, zawierających informacje niezgodne z nauką Kościoła, pismo na temat wrogiej działalności proboszcza w Łękach Wielkich, a także instrukcję UB w sprawie przedsięwzięć „bezpieki” na dzień 3 maja.
W tym miejscu należy zadać sobie pytanie czy Budzowskiego i jego kolegów interesowała akcja poszukiwawcza prowadzona wobec trzech dezerterów z Wojska Polskiego? Zachowana dokumentacja archiwalna nie daje jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
24 kwietnia 1952 roku z jednostki nr 2645 stacjonującej w Krośnie Odrzańskim zdezerterowali Benedykt Cisowski z Sopotu – lat 24, Stefan Nagłowski z Jeleniej Góry – lat 24 i Franciszek Szczepański z Gdańska – lat 22. Zabrali ze sobą trzy sztuki broni i 84 naboje. Już 27 kwietnia KPMO w Kościanie powiadomiła podległe posterunki milicji, że na terenie powiatu kościańskiego zauważono trzech dezerterów WP. Przez kilka dni przebywali głównie na terenie gminy Krzywiń przez nikogo nie niepokojeni. Dopiero 29 kwietnia, przez 24 godziny, lasy na terenie powiatu leszczyńskiego oraz gminy Krzywiń przeczesywał pluton operacyjny Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW). O sprawie wiedzieli zarówno miejscowi milicjanci, jak i UB. Po nieudanej akcji poszukiwawczej żołnierze KBW przez cały dzień 1 maja odpoczywali na posterunku MO w Krzywiniu.
W nocy
Nocą, po blisko dwugodzinnym pobycie, Budzowski wraz z kolegami opuścił posterunek MO w Krzywiniu. Jadąc samochodem w kierunku Kościana przy skrzyżowaniu dróg w Kopaszewie, zostali zatrzymani przez jedną osobę w mundurze wojskowym. Później okazało się, że był to Cisowski. Napastnik podszedł bliżej samochodu i wycelował karabin w Budzowskiego, a z ukrycia wyszli Szczepański i Nagłowski. Zatrzymanym nakazano wysiąść z samochodu i po rozbrojeniu poprowadzono ich w głąb lasu. Przy ścieżce na skraju lasu i pola ze zbożem padł pierwszy strzał. Wtedy Budzowski wskoczył w zboże i zaczął uciekać.
Padły kolejne strzały. Po kilku minutach napastnicy zawrócili samochód i odjechali w kierunku Jerki. Po przyjeździe na miejsce zdarzenia funkcjonariuszy MO i UB, z szefem PUBP w Kościanie podporucznikiem Pawłem Góreckim, okazało się, że zastrzeleni zostali Alfons Łukaszewski i Bogdan Ratajczak, a szofer Mirończuk odniósł ciężką ranę głowy.
Na miejsce zdarzenia jeszcze w nocy przyjechał pełniący obowiązki szefa WUBP w Poznaniu mjr Jan Górecki, który wracając nad ranem do Poznania zabrał ze sobą Edmunda Budzowskiego, gdyż jego postawa budziła szereg wątpliwości przełożonych. Budzowskiego przejął wydział wewnętrzny UB i po ponad miesiącu, w stosownym raporcie stwierdzono, że „jako najstarszy stopniem i stanowiskiem nie wydał żadnych rozkazów w kierunku odparcia zasadzki urządzonej na nich przez dezerterów, a po zatrzymaniu auta [przez Mirończuka] mając przekonanie, że wpadł w zasadzkę, nie wyczerpał stojących do jego dyspozycji środków ochrony, a posiadaną w tym czasie broń służbową w ręku – pistolet „walter” – odrzucił w auto poddając się czym spowodował złożenie broni przez funkcj. M.O. [...] postawą swą wobec wroga wykazał tchórzostwo, a czyn jego mający poważne następstwa nie licuje z postawą funkcj. Org[anów] B[ezpieczeństwa] P[ublicznego]”.
Wobec miażdżącej analizy przebiegu zdarzenia Budzowski został zwolniony z resortu, a dokumentacja sprawy została przekazana organom ścigania. Wojskowy Sąd Rejonowy w Poznaniu, na sesji w dniu 17 października 1952 roku skazał oskarżonego Budzowskiego na 4 lata więzienia i degradację do stopnia szeregowego. Natomiast już w marcu 1953 r. na mocy amnestii karę złagodzono do 2 lat i 8 miesięcy.
Cała sprawa była wstydliwa dla ówczesnych władzy i losy Budzowskiego nie były znane opinii publicznej. Wręcz przeciwnie, nawet Mirończuk unikał jakichkolwiek kontaktów z rodziną Łukaszewskiego.
Zamęt wokół Łukaszewskiego
To z kolei budziło przez lata szereg pytań, szczególnie w kontekście służbowego życiorysu Łukaszewskiego. Alfons Łukaszewski wstąpił w szeregi MO już w lutym 1945 roku. Jak wielu jego kolegów wziął broń do ręki i po wyjściu Niemców spełniał się w roli porządkowego. Jednak wielu pierwszych funkcjonariuszy MO po kilku miesiącach porzuciło mundury, a inni zostali wyrzuceni. Łukaszewski jednak służył dalej. W grudniu 1945 roku został zastępcą Komendanta Posterunku MO w Śmiglu. Na przełomie 1947/48 roku przebywał w szkole milicyjnej, którą ukończył z wynikiem celującym, lecz w charakterystyce służbowej przełożeni napisali, że „wyraził się do kolegów że nie ma zaufania do czerwonej szmaty”. Jednak ta sprawa pozostała bez konsekwencji.
Następnie pracował na posterunku powiatowym MO, gdzie pełnił obowiązki komendanta. W 1950 roku, po ochrzczeniu nowonarodzonego dziecka, został na sześć tygodni aresztowany pod pretekstem współpracy z Niemcami. Zwolniono go z więzienia, bo zmyślonych zarzutów nie potrafiono udowodnić. Po całym zdarzeniu Łukaszewski nosił się z zamiarem odejścia z milicji, o czym wiedziała jego rodzina, a także przełożeni.
Wcześniejszy epizod z aresztowaniem Łukaszewskiego, „cudowne” ocalenie i nieznane okoliczności skazania Budzowskiego, o których nikt spoza „bezpieki” nie wiedział, spotęgowały jeszcze plotkę o zemście UB na chcącym odejść z resortu Łukaszewskim. Dopiero po latach możemy powiedzieć, że plotka ta nie znajduje potwierdzenia w dokumentach. Alfons Łukaszewski i Bogdan Ratajczak zostali rzeczywiście zastrzeleni przez dezerterów z WP, którzy przez około tygodnia przebywali na terenie powiatu kościańskiego.
Losy dezerterów
Dalsze losy dezerterów, którzy poruszali się skradzionym samochodem wraz z zatrzymaną bronią oraz dokumentami również pozostały znane tylko pracownikom aparatu bezpieczeństwa. Napastnicy 2 maja przebywali na terenie powiatu kolskiego. Odpoczywając na jednej z leśnych dróg natknęli się na dwóch funkcjonariuszy UB, którzy jechali samochodem służbowym do pobliskiej leśniczówki. Najpierw między nimi doszło do przyjaznej rozmowy, a później UB-ecy mimo że zostali rozbrojeni, rzucili się do walki wręcz. Wskutek zdarzenia otrzymali ranny postrzałowe, a dezerterzy uciekali dalej ich samochodem służbowym. W drodze mieli wypadek, z którego wyszli cało. Nagowski i Szczepański zabrali przypadkowo spotkanym osobom rowery i nimi odjechali, a Cisowski przez 8 dni przebywał u gospodarza Tadeusza Kołodziejskiego.
W czasie pobytu na gospodarstwie przypadkowej osoby, powiedział mu o wszystkich swoich wyczynach, pokazał zatrzymane dokumenty UB i MO z powiatu kościańskiego. Opuszczając gospodarza zostawił mu notatkę „bezpieki” na temat „wrogiej działalności” duchownego z Kamieńca, z prośbą, aby Kołodziejski dostarczył ją swojemu proboszczowi. Ten jednak nakazał Kołodziejskiemu dostarczenie pisma do UB, co też uczynił.
Dezerterzy rozdzielili się i ukrywali się jeszcze przez następnie tygodnie. Ostatecznie dwóch zginęło podczas wymiany ognia, broniąc się przed aresztowaniem, a trzeci – prawdopodobnie Cisowski – został zatrzymany przez bezpiekę.
RAFAŁ KOŚCIAŃSKI
IPN-POZNAŃ
18/2012
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Prosze sprawdzic w jakim stanie jest pomnik w lesie pod Kopaszewem.To jest normalnie wstyd.