Magazyn koscian.net
2007-02-13 13:53:09Strach na Koszewskiego
Mieszkańcy kamienicy przy ulicy Koszewskiego w Kościanie od ubiegłej soboty nie zmrużyli w spokoju oka
Czuwają. Boją się ognia. Podpalacz po raz trzeci już wzniecił ogień na ich klatce schodowej.
Pani Danuta właśnie wróciła z nocnej zmiany i położyła się spać, pan Jacek wróciwszy dzień wcześniej z pracy późną nocą lubował się dniem wolnym. Pani Małgosia jeszcze spała. Pan Marian szykował się do wyjścia. Pan Leszek był poza domem, pan K. wyszedł około ósmej.
- Syn Marcin usłyszał coś dziwnego na korytarzu, otwarł drzwi i buchnęło do mieszkania czarnym jak smoła dymem – opowiada pan Jacek. - Zaczął krzyczeć – pali się!
- Usłyszałam krzyk dziecka. Instynktownie rzuciłam się do drzwi a za nimi czarna ściana gorącego dymu. Uderzyło mnie to tak, że upadłam. Na szczęście po chwili się ocknęłam. Zatrzasnęłam drzwi i doczołgałam się do okna. Nie pamiętam, jak je otwierałam. Wiem, że gotowa byłam skoczyć.
Pan Leszek chwycił za telefon. Pod okno ściągnął syna i resztę rodziny. Pożar zauważyła klientka sklepu mięsnego. Zobaczyła kobietę wiszącą na oknie. Pracownice mięsnego natychmiast zadzwoniły do straży i właściciela budynku. Przed skokiem z drugiego piętra na ulicę uratowała panią Dankę kobieta ze sklepu spożywczego.
- Jak ją zobaczyłem gotową do skoku zaczęłam krzyczeć: Girę zabierz z balkonu! Stój! Ani mi się waż! Nie skacz! - krzyczałam. - Zaraz będzie straż!
- Wisiałam z jedną nogą przewieszoną przez balkon... Ojejku, mam nadzieję, że nikt mi nie zrobił zdjęcia! Nie myślałam czy przeżyję. Chciałam tylko uciec od dymu, uciec od ognia. Na widok straży pamiętam krzyczałam: Ratujcie dziecko! Bo w oknie niżej widziałam stojącego chłopca sąsiadów.
Wezwani o godz. 8.12 strażacy pod płonący dom podjechali półtorej minuty później.
- Widok był straszny. Z okien wydobywał się dym, a ludzie wisieli poprzewieszani w oknach – relacjonuje mł. bryg. Andrzej Ziegler, z-ca komendanta powiatowego PSP w Kościanie.
Strażacy podstawili drabiny pod okna i sprowadzili część przerażonych mieszkańców na dół.
- Najpierw chłopca z dołu, potem mnie. Nie mam pojęcia, jak przeszłam przez barierkę balkonu i jak weszłam na drabinę. W normalnych okolicznościach pewnie bym się w życiu nie dała na taki manewr namówić.
Innych strażacy wyprowadzili schodami użyczając im swoje maski gazowe. Ewakuowano w sumie sześć osób.
Akcja przebiegała bardzo sprawnie. Zaangażowali się w nią i mieszkańcy. Strażacy udzielili pierwszej pomocy starszej pani K., która skarżyła się na problemy z oddychaniem. Podano jej tlen, zapewniono komfort termiczny, a gdy przyjechało pogotowie oddano ją pod opiekę lekarzy. Poszkodowanych jest jednak więcej osób. Pani Danuta dopiero po dwóch godzinach poczuła ból w ręce. Nie może jej podnieść do góry. Jej mąż ma złamaną rękę. Poślizgnął się na mokrych schodach po akcji gaśniczej.
- Płonęła klatka schodowa. Podpalenie zaczęło się od pierwszego piętra, zajęła się szafka, zajęła się wykładzina podłogowa, farby, kasetony. Okopcone są mieszkania na pierwszym i drugim pietrze. Sytuacja była bardzo niebezpieczna. Stropy są drewniane i poddasze też z drewna, a ogień podszedł już pod poddasze. Na szczęście ludzie nie stracili dachu nad głową – mówi Ziegler.
Straty są jednak spore. Tylko mieszkanie państwa K. nie nosi znamion zniszczenia. U sąsiadów z tego samego piętra doszczętnie zniszczony był pokój dziecinny. Większość mebli i rzeczy nadaje się tylko do wyrzucenia. Od feralnej soboty trwa tam remont. Zmyto tłuste od sadzy ściany, pan Jacek nakłada gips. W mieszkaniu pani Danuty i pana Leszka na tapecie widać czarne smugi dymu. Czarna jest też wykładzina przy drzwiach.
- Cały czas piorę. Wszystko mi śmierdzi spalenizną - mówi pani Danuta.
Na kupce śmieci przed budynkiem leży okopcony pluszowy miś. Straty wyceniono na dwanaście tysięcy złotych z czego siedem to straty w mieniu. Cała klatka schodowa nadaje się do gruntownego remontu. Nie ma na niej światła. Dramat mieszkańców jednak wcale się nie skończył. Trwa. Boją się kolejnego pożaru.
- To było podpalenie – zgodnie twierdzą strażacy, policjanci i mieszkańcy domu. Zdaniem pana Jacka, podpalacz mógł wzniecić ogień w pustym wózku jego córeczki Marysi. Wózek spłonął doszczętnie. Spłonęła stojąca obok szafka, spłonęło wiszące obok na suszarce pranie. Policja zabezpieczyła ślady. Analizować je teraz będą biegli.
- To ktoś chory i bardzo niebezpieczny. Zagraża zdrowiu i życiu ludzi. Wzniecił ogień uniemożliwiając ludziom ucieczkę. Mam nadzieję, że prokuratura zadziała szybko i odizoluje piromana – mówi komendant Ziegler.
Mieszkańcy domu przy ulicy Koszewskiego mówią wprost – to pan K. Kilka miesięcy temu policja gasiła już podpalenie w tym domu, a i wcześniej zdarzyło się, że płonęły drzwi wejściowe do budynku, ale mieszkańcy ugasili ogień i nie wzywali straży, ani policji. Policja potwierdza, że dziwnym zbiegiem okoliczności w 3 miejscach, w których pan K. ostatnio mieszkał odnotowano cztery przypadki podpalenia. O tylu wie policja.
- Dopóki nie mamy oczywistych dowodów, obowiązuje nas zasada domniemania niewinności. – mówi oficer prasowy kościańskiej komendy policji Mateusz Marszewski.
Od soboty w nadpalonym domu przy Koszewskiego mieszkańcy nie śpią. Czuwają na zmianę. Pod drzwiami do mieszkania państwa K. stawiają butelkę licząc na to, że ta przewracając się zaalarmuje mieszkańców.
- Śpimy na zmianę. Jedno odpoczywa, drugie czuwa – objaśnia pani Danuta.
- Boimy się. Jak to się nie wyjaśni i on stąd się nie wyprowadzi, to ja się wyprowadzę. Nie chcę tak żyć – mówi pan Marian.
O winie pana K. przekonani są też mieszkańcy sąsiednich domów. Twierdzą, że wszyscy w okolicy wiedzą, kto winien, ale niestety nikt nie ma na to dowodów. Nikt nie złapał podpalacza za rękę. A pan K. zatrudnił adwokata.
- Nic nie powiem. Adwokat zakazał mi mówić cokolwiek. Choćby i ksiądz pytał, słowa nie powiem, aż się to wszystko nie wyjaśni – zastrzega pan K. w rozmowie z ,,GK’’. Z adwokatem był już na policji. Broni – jak twierdzi - swego dobrego imienia.
Do wyjaśnienia sprawy z komentarzami wstrzymuje się też właściciel domu, pan Ryszard.
- Oddałem sprawę w ręce policji i ufam, że rozwikłają ten problem – mówi tylko.
Mieszkańcy domu od dwóch miesięcy otrzymują anonimowe listy z wyzwiskami. Anonimy pisane tą samą ręką otrzymują też policjanci i prokuratorzy. W tej sprawie prowadzone jest osobne postępowanie. I to nie jedno. Tuż po pożarze w przypływie emocji właściciel domu chciał eksmitować pana K. Nielegalną eksmisję wstrzymała policja.
- Boimy się, że teraz poczuje się bezkarny i na dodatek będzie chciał odegrać się na nas za to, co powiedzieliśmy na policji. Czy musi dojść do jeszcze większego nieszczęścia? – pyta pani Danuta. - Niech nam ktoś pomoże! (Al)
Z ostatniej chwili:
Jak nieoficjalnie dowiedziała się ,,GK’’ policja postawiła kilka miesięcy temu zarzuty panu K. już za pierwsze podpalenie, ale prokuratura umorzyła sprawę. Stwierdzono bowiem, że w chwili podpalania mężczyzna był niepoczytalny. Zastosowano środki zastępcze, czyli zalecono leczenie. Od tamtej pory płonęły już klatki schodowe w trzech kamienicach czynszowych w Kościanie. W jednym z pożarów spłonęły drzwi wejściowe do mieszkania małżeństwa K. W kamienicy przy ulicy Koszewskiego policja zabezpieczyła spory materiał dowodowy. Trafił już do biegłych w zakresie grafologii (anonimy), mechanoskopii i daktyloskopii (linie papilarne). Czy więc pan K. jest ofiarą, jak inni mieszkańcy płonących kamienic, czy może sprawcą nieszczęść, być może rozstrzygną specjaliści. Na ich opinię jednak trzeba czekać, a czekanie w strachu w kamienicy przy Koszewskiego to horror. Pan K. tymczasem swego dobrego imienia bronić zaczął w sądzie. Za pomówienia domaga się odszkodowania. (Al)
GK 7/2007