Magazyn koscian.net
15 maja 2012Strażnicy tych lasów
Mają sumiaste oblicza, broń, miotacze gazu, kamizelki kuloodporne, radiostację, kamerę i... bloczki do wypisywania mandatów. Boją się ich złodzieje, kłusownicy i wandale. Na kościańskim posterunku jest ich tylko dwóch, a strzegą ponad szesnastu tysięcy hektarów lasów. Strażnicy leśni – Zygmunt Musielak i Eugeniusz Pawlik
Pracują razem już ponad dwadzieścia lat. W świątek, piątek i w niedzielę. Rankiem, wieczorem i w nocy.
- To służba. Jak trzeba, to na nogach jesteśmy i całą dobę – wyjaśnia Musielak. Jest komendantem posterunku Straży Leśnej Nadleśnictwa Kościan.
- Z żoną tyle czasu nie spędzam jak z nim – śmieje się wskazując na komendanta strażnik Pawlik.
- A bywało już różnie – wzdycha Musielak. - Raz trzy dni w krzakach siedzieliśmy, żeby łobuza na gorącym uczynku przyłapać. W błocie się brodzi, w śmieciach się grzebie i uważać trzeba, żeby we wnyki nie wpaść. Mróz nie mróz, wiatr nie wiatr, upał... W każdej pogodzie...
Lasy Nadleśnictwa Kościan to trzynaście leśnictw rozsypanych na ponad stu dziesięciu tysiącach hektarów ziemi położonej w jedenastu gminach (Kościan, Krzywiń, Kamieniec, Wielichowo, Śmigiel, Przemęt, Lipno, Wolsztyn, Czempiń, Gostyń, Włoszakowice) należących do pięciu powiatów (Kościan, Wolsztyn, Leszno, Gostyń, Grodzisk). Strażnicy znają tam każdy las, każdy zagajnik, każdą drogę... Śledzą tych co śmiecą, kłusują albo szarżują po leśnych drogach quadami. W poniedziałek na patrol wyruszyliśmy razem z nimi.
Kasta od tarpana
- Mówię ci, to kasta od tarpana. Takie były... - przekonuje Zygmunt Musielak, a Eugeniusz Pawlik już zakłada gumowe rękawiczki. Jesteśmy w leśnictwie Reńsko. Stoimy przy jednym z Kanałów Obry. Na drodze leży metalowa kasta wypełniona śmieciami. Ktoś przywiózł ją w weekend. Pogoda ładna, ale wiatr niemiłosiernie wieje.
- My, jak śledczy w filmach – śmieje się Musielak, naciąga gumę na ręce jak bochny i zaczyna przerzucanie śmieci. Kotłować się zaczynają puszki po piwach butelki po piwie i piersiówki z etykietami różnych producentów wódki. Plastikowa butelka po oleju silnikowym, doniczka, mała miska dla psa, pędzel, plastikowe wiadro po kleju elewacyjnym, okulary przeciwsłoneczne, worek po ziemi dla kwiatów doniczkowych, słoiki z masłem czekoladowym i nutellą, folia po mrożonej zupie kalafiorowej, czapka, kubek, listwy narożnikowe, rozerwana kolorowa książka ,,Księga dżungli’’, pudełko po papierosach, gąbka do mycia, koperta, strzęp rachunku, faktura za telewizję... Wszystko wymieszane z ziemią, piachem, popiołem.
- Garaż sobie posprzątali... Nadpalane... - irytuje się Pawlik i pokazuje papiery ze spaloną tą częścią, gdzie były dane osobowe.
- I co? Za grzebanie w tych świństwach ma być mandat dwadzieścia złotych? - dodaje Musielak.
Już wiadomo, że to ktoś, kto ma dziecko, samochód, niedużego psa, dom w remoncie albo w budowie i pija piwo, ale bez przywiązania dla jednej marki.
- Mamy! Wszystko mamy... O! Proszę, rachunek za kanalizację wystawiony na panią... Monikę... Jest i koperta z adresem... Też pani Monika... i faktura wystawiona przez... Jest nawet numer! Dojdziemy, kto za to odpowiada... - mówi tryumfalnie Musielak.
Teraz, jak w filmach, wyciągają numerki i fotografują dowody. Łatwo nie jest bo wiatr co rusz coś przewraca. Wreszcie dokumenty z danymi osobowymi lądują w teczce.
- No, to jedziemy do Kamieńca! Zobaczymy, co pani Monika na to... - mówi Musielak, trzaska drzwiami od auta i odpala silnik. - Czasem idą w zaparte. Nie wiedzą niby, skąd to tam, dlaczego i kto... Nigdy w lesie nie byli... Jeszcze z buzią na nas! Mandatu nie chcą przyjąć i sprawa trafia do sądu. Czasami jednak czerwoni się robią, widać, że wstyd im, i przepraszają... Mandat biorą i, mam nadzieję, więcej nic do lasu nie wywiozą...
Strażnicy mierzą jeszcze po drodze stosy ściętego drewna. Każdy jest oznakowany tak, że widać ewentualne kradzieże. Leśne skarby są pod szczególną ochroną prawa. Kradzież drewna o wartości większej niż 75 zł to już przestępstwo (inne rzeczy do wartości 250 zł – wykroczenie). Czasem sprawców kradzieży strażnicy chwytają, czasem nie. Od dwóch lat w ustalaniu sprawców pomagają kamery.
Dom
Wóz straży leśnej kluczy po zawiłych uliczkach nowego osiedla w Kamieńcu i wreszcie trafia pod adres z koperty. Jest dom, nowy, niedawno ocieplony, przed domem auto i przyczepka, zza domu wyskakuje nieduży pies, na ganku wiklinowy koszyczek z kwiatami.
- No to zobaczymy, co pani Monika wie o tych śmieciach. To, że tam są jej papiery, nie znaczy, że to ona je tam wyrzuciła – zauważa Musielak.
Komendant spotyka gospodarza przed domem i zostaje zaproszony do środka. Po chwili wraca do auta po bloczki mandatowe.
- Kobietę z łóżka wyciągają. Na ostatnich nogach... - wyjaśnia i znów znika za drzwiami domu. Gdy już wracamy do lasu opowiada:
- Popłakała się kobiecina i wzięła wszystko na siebie. Nie chciała powiedzieć, kto to... Wiadomo, że ona tego nie wywiozła. Niby jak? Ale wie kto. Mąż też wie... Zaraz wyszedł zapalić... I po co to było? Pięć stów na ulicy nie leży... Dziecko, drugie w drodze a widać, że domek sami powoli kończą, żeby taniej... Śmieci wystarczyło posegregować i większość oddać można było za darmo, albo spalić. Ktoś chyba im niedźwiedzią przysługę zrobił... Obiecała dopilnować sprzątania. Do soboty mają czas... Inaczej posprzątają służby leśne i będzie to duuużo kosztowało...
Dzikie wysypiska w lasach to już na szczęście przeszłość. Wiele lat wspólnej pracy strażników i władz gmin dało efekty. Każdy musi mieć dziś umowę na odbiór śmieci, a jak już płaci, to po co ma jeszcze gdzieś wywozić? Dziś w lasach nie śmiecą mieszkańcy okolicznych miejscowości, ale najczęściej przejezdni.
- Jedzie taki spod Poznania do Wrocławia na jakieś spotkanie, wjedzie w boczną dróżkę, klapę otworzy i wyrzuci, co mu w domu zawadzało. Wydaje mu się, że tak daleko to go nikt nie będzie szukał. Błąd. Nas, strażników leśnych, nie obowiązuje rejonizacja. Jak ustalimy łobuza, to z mandatem i do Suwałk możemy pojechać – odgraża się Musielak.
Mandat z rumieńcem
Auto trzęsie się na nierównych leśnych wertepach, a komendant snuje opowieści... O tym co to drzewo kradł w kilku nadleśnictwach i złapać go nie mogli, aż pod Kościanem zaczął się szarogęsić.
- Żeśmy go złapali – mówi z przekąsem. - Ogłaszał się, że ma drewno na sprzedaż ze swojego lasu i jak się kto zgłosił, przyczepkę najmował, do lasu jechał, kradł i zawoził klientowi pod dom. Wywoził tylko w dni wywozowe – jak i ci, co kupują. Żadne w nocy! W biały dzień! Raz nawet do Leszna na ulicę Niepodległości zawiózł i wyładowywał sobie, jakby nigdy nic, na ulicy... Jeszcze siedzi...
I o tym, co to las naprawdę miał i to zaraz przy państwowym, ale młody. Drzewo potrzebował na budowę, wyciął więc sobie dorodnych pniaków u sąsiada. Posprzątał ładnie i ....
- Poprzenosił pniaki do swojego lasu i tak zakamuflował, że wyglądało, że wielkie drzewa obok tych jego witek, rosły tam dziesiątki lat. Zdjęcia sądowi pokazywał na dowód swej niewinności. Gdybym lasu nie znał, też bym mu uwierzył. On swoje, my swoje, więc sąd do lasu przyjechał. Wystarczyło kopnąć i pniaki się ruszały.. - obrusza się Musielak. - Kara była sroga. Więcej o nim nie słyszałem...
Mijamy traktor z pustą przyczepą, przez drogę przeskakuje koziołek, komendant wyjaśnia, że w tych lasach to podgrzybków dużo na jesień rośnie i zaraz snuje kolejną opowieść:
- Starszy gość miał las graniczący z naszym. Zauważył u nas ściętą akację na słupki ogrodzeniowe i w nocy, razem z kolegą, słupki przeniósł do swojego lasu. Umówił się z klientem na sobotę.
- Dwa dni w krzakach siedzieliśmy... - dodaje Pawlik
- i... udało się – ciągnie komendant. - W tę sobotę, z policją, jak w filmie gangsterskim, wyskoczyliśmy nagle z tych krzaków i... Oj działo się. Zaskoczeni byli bardzo. Pilarz piłą mechaniczną zaczął w naszą stronę wywijać, że trzeba było go gazem potraktować i obezwładnić... Potem, w kajdankach, płakał...
- Największy szok przeżył bogu ducha winny – jak się okazało – klient. Słupków szukał, bo szkółkę chciał ogrodzić, przyjechał a tu nagle: stój bo strzelam! Na ziemię! Kajdanki... - wzdraga się Pawlik.
A opowieść snuje się dalej. Na przykład o mandatach za wjazd pojazdem mechanicznym wypisywanych z zamkniętymi oczami.
- Niestety, zamknąć oczu jednak nie można, ale nie wiadomo gdzie je wsadzić - stwierdza Pawlik.
- Parki – mówi z przekąsem komendant. - Umawiają się przez telefon i spotykają w lesie... Jedną panią to w niedzielę widziałem z mężem w kościele, a w poniedziałek czerwoną jak burak i cokolwiek nieubraną w towarzystwie innego pana w lesie. Strach auto w lesie zobaczyć...
Największą zmotoryzowaną zmorą lasów jednak nie są ustrzeleni przez Kupidyna, ale miłośnicy ekstremalnych wrażeń rajdowych.
- Umawiają się przez internet na jakimś rynku a potem gnają kawalkadą do lasu, gdzie otwierają paki busów i wyjeżdżają quadami … Płoszą zwierzynę, maltretują drzewa, niszczą runo leśne i dewastują drogi... - oburza się komendant.
Obywatelski obowiązek
Majówka w lesie? Wspaniały pomysł. Warto jednak pamiętać, że jesteśmy tam gośćmi, a gościom w cudzym domu nie wszystko wolno.
- Wjazd do lasu pojazdami mechanicznymi jest zabroniony – zastrzega Musielak. - Do każdego lasu. Ustawowo. Nie trzeba stawiać żadnych znaków zakazu. Jest tylko kilka dróg publicznych, którymi do lasu można jechać i są to drogi oznakowane, jak inne drogi publiczne. Kto chce wędrować po lesie ma do wyboru pieszy spacer, albo rower.
Wchodzić też nie wszędzie wolno – do młodniaka poniżej 4 metrów wysokości nie wolno i do lasów oznakowanych jako ostoje zwierząt też nie. Tam gdzie być nam wolno, trzeba się umieć zachować: nie hałasować, nie śmiecić, nie płoszyć zwierzyny, nie palić ogniska itd.
- Porządnych ludzi w lesie chętnie widzimy. Jeszcze zawiadomią o złodziejstwie, albo wyrzuconych śmieciach. Są jak dodatkowy patrol straży leśnej. My w końcu wszędzie i zawsze być nie możemy... – uśmiecha się komendant.
Zgłoszeń od mieszkańców straż odbiera kilkadziesiąt rocznie. Zazwyczaj są to wyrazy oburzenia, że w lesie gdzieś leżą śmieci, albo donosy o rzekomym złodziejstwie sąsiada. Czasem słuszne, czasem nie.
- Raz mieliśmy taką panią, co dzwoniła, że sąsiad nakradł w lesie drzewa i w szopce trzyma. Jedziemy. Nic nie ma. To dzwoni, że nie ta szopka. Znów wchodzimy – w tej drugiej nie ma. A tu kolejny telefon, że w jeszcze innej mamy sprawdzić. Drewna nigdzie nie było. Człowiek zaskoczony i zły. A firanka w sąsiednim domu ruszała się i ruszała. To odwiedziliśmy tę panią i pogadaliśmy jak to brzydko fałszywymi oskarżeniami rzucać... Więcej nie dzwoniła.
Żeby szacunku do lasu nauczyć, straż leśna prowadzi spotkania z dziećmi.
- Dwa pokolenia muszą minąć, żeby w lasach, i nie tylko, porządku ludzi nauczyć – wzdycha Musielak. Jedziemy teraz do leśniczówki. Każda leśniczówka ma obowiązek udostępnić strażnikom swoje biuro i udzielić wszelkiej pomocy. My też możemy mieć taki obowiązek. Straż leśna w nagłych wypadkach – jak policjanci w filmach – może użyć naszego auta, roweru czy czegokolwiek innego, jeśli to jest jej koniczne w ściganiu jakiegoś przestępcy. Może przeszukać nasze auto i nasze bagaże. Ma prawo przeszukać dom i obejście. I nie warto brać jej lekko, gdy krzyczy – Stój! Bo strzelam! Strzelić też może.
Strażnicy cztery razy do roku ćwiczą się na strzelnicach policji. Przechodzą testy sprawnościowe, ciągle są dokształcani. Mają imponujący arsenał broni i osprzętu potrzebnego do zwalczania leśnego szkodnictwa. Oznakowany wóz patrolowy wyposażony jest w radiostację, głośnik, syrenę i krótkofalówki. Na pace latem strażnicy wożą czterystalitrowy baniak z wodą i sikawkę do gaszenia pożaru. Na akcje zakładają kamizelki kuloodporne.
Raz, dwa razy w roku wzywani są na służbę do innego nadleśnictwa.
- To jest służba. Jesteśmy na każde wezwanie. Takie nagłe przerzucanie zapobiec ma ewentualnej komitywie z nieuczciwymi leśniczymi... - wyjaśnia Pawlik.
Oprócz pracy w terenie mają też sporo pracy papierkowej. Sami piszą akty oskarżenia i przed sądem oskarżają.
- Kodeks wykroczeń i kodeks karny to nasi bezpośredni zwierzchnicy – kwituje Musielak. - Staramy się reagować bardzo szybko. Każdą kradzież i każde śmieci w lesie traktujemy bardzo poważnie. Nie odkładamy spraw na później. Nas, inaczej jak policję, nie obchodzą statystyki. Bierzemy więc każdą sprawę niezależnie od tego czy ma szansę rozwiązania, czy nie. I wiele udaje się rozwiązać.
Jedna właśnie skończyła się przed sądem.
- W styczniu w okolicy Kopaszewa ktoś wyrzucił fotelik samochodowy, deskorolkę i hulajnogę, do tego jakieś papiery... I doszliśmy kto – zawiesza głos komendant. - Pan Sebastian... Ale szedł w zaparte, że to nie on. Mandatu nie przyjął, to sprawa trafiła do sądu i nawet w sądzie się nie stawił, to sąd podjął decyzję zaocznie. I co? Sześćset trzydzieści dziewięć złotych musi zapłacić za sprzątanie, pięć stów mandatu i jeszcze koszty procesu... Ale proszę pani, to biznesmen! Szybki samochód, ciemne szyby, dwoje dzieci. Pan pełną gębą i jeszcze wzór dla dzieci. Ręce opadają...
Na każdego strażnika przypada po osiem tysięcy hektarów lasu, ale statystyka ma się do tego nijak, bo nigdy nie jeżdżą na patrole samotnie.
- I niebezpiecznie, i w razie czego trzeba świadka. Jak się któryś rozchoruje, albo ma urlop, to w jego zastępstwie na patro
le zabieramy leśniczych – wyjaśnia Musielak.
Ptaszki śpiewają, sarenka przez drogę przeskoczy, tu zajączek, tam wiewiórka... Zdaje się, że to sielanka. Bynajmniej. Jeśli pojawia się tam człowiek to zazwyczaj oznacza kłopoty...
ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA
Jeden piknik w lesie może kosztować nawet tyle, co tygodniowe wakacje w Egipcie jeśli na przykład:
do lasu wjedziemy autem (20 - 500 zł),
wypuścimy wolno psa (20- 500zł),
rozpalimy ognisko (20-500zł),
wejdziemy w młodniak po grzyby (20- 500 zł),
włączymy głośną muzykę (20-500 zł)
i na dodatek po sobie nie posprzątamy (20-500 złotych) to w najlepszym razie kosztować to może 120, a w najgorszym 3000 złotych i więcej.
Jeśli bowiem sprzątać po sobie nie zechcemy doliczyć trzeba będzie do tego koszty sprzątania przez służby leśne, i doliczyć trzeba jeszcze koszty postępowania sądowego. Zakładam, że na pikniku nasze pociechy nie łamią drzew (20-500 zł), nie depczą muchomorów (20-500) ani nie niszczą mrowiska (20-500 zł), a my nie zbieramy chronionych grzybów (20-500 zł), nie kradniemy sadzonek (20-500 zł) czy też drzewa (20-500 zł). Bo ekstremalnie licząc jeden piknik mógłby wówczas kosztować nie trzy, a sześć tysięcy złotych. A to już dwa tygodnie w Egipcie.
- Tak wysokich kar nigdy nie było. Mandaty możemy wypisać na nie więcej, jak tysiąc złotych. Przy wyższych karach sprawę musiałby rozstrzygnąć sąd. Zwykle jeden, dwa mandaty bolą tak, że wystarczy – śmieje się Musielak.
19/2012 9.05.2012
Zgłaszasz poniższy komentarz:
wejdziemy w młodniak po grzyby (20- 500 zł), co to znaczy??????