Magazyn koscian.net
2008-05-21Winni dzieciom
Tablica pamiątkowa w Kościanie, czy pomnik w Konstantynowie - głowią się burmistrz Kościana i starosta kościański. Zgoda jest co do jednego - upamiętnić ofiary obozu w Konstantynowie Łódzkim trzeba. - Tam codziennie umierało kilkanaścioro dzieci. Wszystkie były z Wielkopolski, a wiele z kościańskiego powiatu. Tego nie można zapomnieć - mówi Kajetan Tomaszewski z Kościana, jeden z więźniów tego obozu.
Najstarszy był Adam Prakseda. Miał 12 lat. Większość z nich miała od trzech lat do kilku miesięcy. Było ich co najmniej trzydzieścioro. Tyle imion i nazwisk z adnotacją, że pochodzą z powiatu kościańskiego znajduje się w wykazie zgonów, jaki hitlerowcy prowadzili do 1943 roku. Potem nikt dzieci już nie spisywał. W spisie jest w sumie czterysta imion i nazwisk dzieci, a szczątków ciałek znaleziono już ponad tysiąc. A więc stąd były to: Maria, Irenka, Zenek, Helena, Urszula, Janina, Longin, Zdzisław, Bożena, Florentyna, Stanisław, Tadeusz, Barbara, Teresa, Halina, Stefania, Henryk, Adam, Franciszek, Waleria, Jan, Alojzy, Władysław, Cecylia. Przywieziono je do obozu ze Spytkówek, Gryżyny, Darnowa, Parzęczewa, Przysieki Starej, Przysieki Polskiej, Kościana.- Niedużo brakowało, a sam bym był na tej liście. Wyślizgnąłem się śmierci, a już byłem w izbie chorych. Stamtąd mało kto wychodził - wzdycha Kajetan Tomaszewski z Kościana. Jest jednym z orędowników budowy pomnika ofiar tego obozu. Badacze znaleźli dowody śmierci około tysiąca osób. Większość to dzieci. W walkę o prawdę o obozie Kajetan Tomaszewski zaangażowany jest od 2006 roku. Wtedy to żyjące ofiary obozu wystosowały ,,Apel Polaków’’ do prezydenta i premiera RP, do Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej. Napisali też list do Eriki Steinbach.
- W ostrym tonie – wyjaśniał ,,GK’’ dwa lata temu pan Kajetan. – Ci którzy zgotowali nam takie piekło teraz mają być ofiarami? To fałszowanie historii!
O obozie w Konstantynowie opowiadał na łamach „GK’’ w sierpniu 2006 roku (,,Za zabrane dzieciństwo’’). - Każdy z nas miał dla siebie pół metra kwadratowego posłania na słomie, w której pełno było wszy i pluskiew. Siedzieliśmy na niej jak zwierzęta dwa lata. Tego nie da się zapomnieć. Pod ścianę trafić można było za słomkę na ganku hali, a w jednej hali było nas kilka tysięcy ludzi. Ciasno, brudno. Całe dnie siedzieliśmy w tej słomie. To moje i brata dzieciństwo – wzdychał pan Kajetan.
Do jego domu hitlerowcy przyszli o 4 nad ranem 8 grudnia 1940 roku. W piętnaście minut rodzina musiała się spakować w podróż w nieznane. Wagonami towarowymi jechała do Łodzi tydzień.
- Mróz był niesamowity. Wiele dzieci zmarło już w czasie tej podróży, a w Łodzi wyrzucili nas z pociągów i pędzili dwanaście kilometrów do Konstantynowa. Starcy i dzieci umierali po drodze. Mnie i trzyletniego brata ojciec usadził na wozie. Dojechaliśmy – opowiadał Tomaszewski.
Potem była rewizja osobista. Hitlerowcy zabrali wszystkie cenne rzeczy. Rodzina Tomaszewskich trafiła na drugie piętro hali włókienniczej. Środkiem hali biegł wąski, betonowy chodnik a po bokach, jak w chlewiku, była słoma. To było miejsce dla więźniów.
- Jak zwierzęta. Wody bieżącej nie było. Ubikacja była tylko jedna. Gdy zachorowałem, trafiłem do lecznicy. Na jednej pryczy leżało nas po sześć, osiem dzieci. Reszta na ziemi. Dziennie umierało po kilkanaścioro – wspominał.
Małoletnie ofiary tego obozu dopiero niedawno uzyskały prawa kombatanckie. Chcą by obóz w Konstantynowie został nazwany obozem koncentracyjnym. Nazywanie go obozem przesiedleńczym, przejściowym lub obozem pracy wychowawczej określają mianem kłamstwa, które powinno być karane podobnie jak kłamstwo oświęcimskie.
Od marca ubiegłego roku działa Społeczny Komitet ds. Budowy Pomnika Polskich Ofiar Niemieckiego Obozu w Konstantynowie Łódzkim. Komitet zbiera pieniądze na budowę pomnika. O wsparcie poprosił już starostę kościańskiego i burmistrza Kościana. Pan Kajetan prosi o pomoc wszystkich, którzy chcą wspomóc budowę monumentu.
- Przecież tu ciągle są krewni tych dzieci. Dziś miałyby tyle lat co ja. Miałyby pewnie już wnuki... Nie doczekały wolnej Polski. Jesteśmy to winni tym dzieciom - stwierdza pan Kajetan.
Konto, na które można wpłacać pieniądze: 16878000070000031610000001. (Al)
Wspomnienia z drogi i z obozu w Konstantynowie Łódzkim zebrane przez ,,GK’’ jesienią 2000 roku (,,Lepiej, gdybyśmy umarli’’ ,,GK’’ z 25 października 2000 roku):
Stanisław Sroczyński: - Przyszli w nocy. Zawsze przychodzili w nocy. Kazali w piętnaście minut się spakować. Pamiętam, jak siedzieliśmy wszyscy sześcioro na środku pokoju i płakaliśmy. Oni stali w sieni, patrzyli zimno i śmiali się. Wieźli nas do Wonieścia, a potem do Kościana na stację kolejową.
Waleria Skrobała: - W wagonach towarowych, w słomie upchani jak bydlęta jechaliśmy dwa dni, ciężarna matka, ojciec, starszy o pół roku brat i ja, dziesięciomiesięczne dziecko. Po pięciu latach wróciliśmy już tylko we trójkę. Obaj bracia zmarli z niedożywienia bez opieki lekarskiej. W 1946 zmarł też wycieńczony ojciec. Zostałyśmy z mamą same.
Sabina Patelka: - W obozie spaliśmy na słomie. Pluskwy, zimno, głód i szczury. Jak dziś pamiętam te czapki z trupimi czaszkami i skrzypiące skórzane buty. Co oni tam robili z kobietami, mężczyznami, dziećmi.... Nikt, kto nie widział, nie uwierzyłby i lepiej o tym nie opowiadać.
Cecylia Wojtkowiak: - Pamiętam szczury. Mnóstwo szczurów, zimno i smród. Siedzieliśmy na tobołkach. Miałam 7 lat. Stanął przy mnie Niemiec z ogromnym psem i w pięknie wypastowanych butach. Spojrzał i powiedział: Oj, te biedne dzieci... A my tak się baliśmy, tak się baliśmy...
Maria Dolczewska: - Jak długo jechaliśmy, nie pamiętam. Wiem tylko, że do Łodzi dojechaliśmy w nocy. Było zimno - koniec listopada. Padał deszcz. Do obozu szliśmy po błotnistych drogach przez ponad dwie godziny. Byliśmy wycieńczeni - wszyscy. Dorośli dźwigali tobołki, dzieci ledwo włóczyły nogami. Przemoczonych, zmarzniętych, głodnych zamknęli nas w zimnym, ciemnym pomieszczeniu. Na ziemi było trochę starej słomy i szczury.
Cecylia Wojtkowiak: - Matkę rozebrali do naga, a potem bili, bo nie dała im pięciu złotych. Strasznie krzyczeliśmy, strasznie... Zebrane od ludzi kosztowności leżały na ogromnym stole. Oni zaś zaglądali nam w zęby jak koniom. Mężczyźni i kobiety, którzy mieli zdrowie, trafiali od razu do drucianej klatki. Potem wywożono ich do pracy. My zostaliśmy.
Waleria Sroczyńska: - Matka opowiadała mi, że z naszej wsi - z Nacławia - spotkaliśmy w Łodzi rodziny Smoczyków i Kaczmarków. Mieli córki w moim wieku. Stracili je. Dziecko stracili też Kaczmarkowie z Kościana. Była tam rodzina Dudów z Żegrówka i Sadowscy z Przysieki Polskiej (...).
GK 21/2008
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Nie wiedziałem, że był taki obóz. Dobrze, że będzie jakiś pomnik, albo tablica pamiątkowa.Osobiście jestem za postawieniem czegoś w Kościanie, bo tylko tak o tragedii tamtych dzieci pamiętać będą obecne dzieci.