Magazyn koscian.net
2005-03-29 14:45:24Zostały laczki
- Dołożyłam do pieca w pokoju i poszłam do kuchni smażyć naleśniki. Upiekłam jednego i poczułam dym. Kiedy weszłam do pokoju, wszędzie był ogień. To był moment - opowiada Danuta Hermann z Czempinia. Cztery tygodnie temu ogień strawił dorobek całego jej życia. - Tylko usiąść i płakać - komentuje właściciel kamienicy, w której wybuchł pożar. Straty są ogromne.
- Nie wiem, co się stało. Wiem, że komin nie był w dobrym stanie. Cokolwiek włożyłam do pieca, wybuchało. Tym razem może wybuchło mocniej? Wiem, że kiedy weszłam do pokoju zobaczyłam dym i ogień - wspomina pani Danusia.
- Tego dnia wcześniej przyjechałem z pracy. Było około czternastej. Na korytarzu nie było nawet czuć dymu. Nic. Poszedłem od razu do pokoju. Przebrać się. Miałem zaraz iść do miasta. Mama chciała, bym coś jej załatwił. Kiedy wyszedłem z pokoju, w przedpokoju było już czarno. Wyszedłem na korytarz, szarpnąłem drzwi sąsiadki - były otwarte - i krzyczę, że się pali. Ona, że mam przynieść wodę, ale pamiętam odkrzyknąłem jej, że nawet jej nie widzę. Nie wiedziałbym, gdzie lać – wspomina pan Arek, najbliższy sąsiad pani Hermann.
W tym czasie zajął się już pokój w jego rodzinnym mieszkaniu. Przez dwoje drzwi dym wszedł nawet do łazienki.
- Oglądałem telewizję. Nagle wpada syn i mówi: tata pali się. U nas nie było nawet czuć dymu, a Arek właśnie wyprowadzał z mieszkania panią Hermann. Chwilę potem wszędzie było czarno – wspomina Wiesław Borowiak, właściciel kaminicy.
- Straż spisała się naprawdę bardzo dobrze - ocenia pani Borowiakowa. - Oczywiście, zdawało nam się, że długo nie przyjeżdżają, ale obiektywnie byli chyba w piętnaście minut po wezwaniu. Ochotnicy z Racotu pięć minut później, a najpóźniej nasi z Czempinia.
Strażacy wbiegli do kamienicy i najpierw wynieśli z niej butle gazowe. Ogień zajął już drewniany strop w mieszkaniu pani H. Płonęły sprzęty, okna, podłoga. Płonęły też drzwi do sąsiedniego mieszkania.
- Staliśmy na dole i widzieliśmy, jak kłęby dymu wydobywają się już z dachu. Już myśleliśmy, że i on płonie. Cały strych i konstrukcja dachu drewniane! Z dnia na dzień dosłownie zostalibyśmy bez dachu nad głową. Na szczęście strażacy uratowali – mówi właściciel.
- Patrzyłam jak strażacy wyrzucają przez okno moje rzeczy. Z hukiem leciało wszystko na ziemię - wspomina pani Danusia.
Z objawami zatrucia zabrało ją pogotowie. Tam dostała pierwszy zawał serca. Kiedy był drugi, nie wie. W szpitalu stwierdzono tylko, że ma za sobą dwa. Tymczasem ogień dotarł już do belek stropowych. Strażacy zrywali podłogi i odkuwali tynki, i lali wodę.
- Z żyrandola woda leciała jak z fontanny. Tylko usiąść i płakać– wspomina pani Borowiakowa.
Pożar gaszono do godziny 18. Potem ochotnicza straż z Racotu zajęła się porządkami, a czempińska jednostka weszła na pogorzelisko jako ostatnia. Czuwała nad tym, by ogień nie wzniecił się ponownie. Część mieszkańców przeniosła się na noc, a nawet kilka, do rodzin. W nadpalonych i okopconych mieszkaniach nie dało się spać. Właściciele kamienicy jednak zostali w niej na noc. Na dworze był mróz, a okna otwarte na oścież. Straż zakazała palenia w piecach. Energetyka odłączyła budynek od prądu.
- Całą noc chodziłem po domu z latarką sprawdzając, czy się czasem gdzieś nie pali – opowiada pan Wiesław.
- Wszędzie czuć było czad. Cały czas miałam w ustach dziwny, słodki smak. Aż mdliło – wspomina jego żona.
- Najgorzej było jednak następnego dnia – wyjaśnia pani Agnieszka (sąsiadka przez ścianę). - Przy dziennym świetle oglądaliśmy to, co została po naszym mieszkaniu. Wszędzie było czarno.
Czarną od sadzy klatką schodową biegły przedłużacze. Przez kilka dni prądu mieszkańcom kamienicy użyczał sąsiad.
- Cała instalacja została zbadana, trzeba było zainstalować nowe liczniki. Do remontu jest cała klatka schodowa. Malowania i osuszania wymagają nasze mieszkania. Straty są ogromne – wyjaśnia właściciel.
Kamienica nie była ubezpieczona. Dotknięci pożarem sąsiedzi pani Hermann prowadzą teraz przyspieszone remonty w swoich mieszkaniach. Chcieliby spędzić tam święta. Pani Danusia po kilkunastu dniach wyszła ze szpitala. Do swojego mieszkania nie ma już po co wracać. Zanim będzie się nadawało do użytku, jak zakłada właściciel, minie co najmniej kilka miesięcy. Nie planuje go już pod wynajem. Pani Hermann mieszkała tam równo pół wieku. Wprowadziła się tam zaraz po ślubie. Tam opiekowała się umierającym mężem. Jest wdową. Wielu mieszkańców Czempinia i okolic zna ją z przedszkola. Przez 35 lat dbała tam o to, by dzieci zdrowo i smacznie jadły. Od trzynastu lat jest na emeryturze.
- Straciłam wszystko. Z życia zostało mi to, co miałam na sobie - spodnie, laczki i sweter - mówi pani Danusia. - Nawet nie miałam w co się ubrać w szpitalu i po wyjściu z niego. Nie mam nic swojego. Z dokumentów ocalał tylko dowód osobisty, ale i tak będę musiała go zmienić, bo przecież zmieniam adres. W pożarze zginęła też moja papuga - Ara. Była ze mną 30 lat.
Spędziła w szpitalu kilkanaście dni.
- Nie było wesoło. Serce osłabione, język czarny, cukier wysoki i na dodatek oczy bardzo jej osłabły - zięć pani Danuty kiwa głową.
Zamieszkała tymczasem u córki. Dzieli pokój z wnuczką. Bardzo chce się znów usamodzielnić. Jako jedni z pierwszych, jeśli nie pierwsi, z pomocą pospieszyli jej pracownicy przedszkola, w którym przepracowała niemal pół życia. Na osobiste konto przesłali kilkaset złotych z funduszu socjalnego.
- To kropla w morzu potrzeb, ale zależało nam na tym, by mogła przynajmniej kupić najbardziej potrzebne rzeczy, jak chociażby płaszcz, żeby mieć w czym wyjść ze szpitala – wyjaśnia Justyna Kazimierczak, dyrektor przedszkola.
- To było naprawdę piękne. Pani dyrektor powiedziała mi, żebym się niczym nie martwiła, tylko zdrowiem i że mi pomogą. To ona znalazła dla mnie ten pokoik - mówi wzruszona pani Danusia.
Dyrektor zabiega o to, by wygospodarować w jednym z przedszkolnych obiektów małe mieszkanko dla pani Hermann. Jeśli gmina przygotuje je do zamieszkania, pani Hermann będzie miała dla siebie pokój z aneksem kuchennym o wielkości 15 metrów kwadratowych. Emerytka nie traci pogody ducha. Już planuje jak się urządzić w nowym domu.
- Najbardziej brak mi telewizora. Już zdecydowałam się na kupno go na raty, ale boję się, że nie będzie mnie na nie stać. Po wyjściu ze szpitala wydałam już 300 złotych na leki. Potrzebna będzie mi też maszynka na prąd, taka na dwa, trzy palniki. Szafki kuchenne stojąca i wisząca, jakiś mały dywanik, mała pralka automatyczna. Wszystko musi być małe, bo tam nie ma miejsca na nic wielkiego. Jakoś z czasem kupię sobie ręczniki, pościele, kołdrę da mi córka. Lodówkę już mam i tapczan już ktoś mi podarował - wymienia pani Hermann.
Ktokolwiek mógłby i chciałby jej pomóc proszony jest o telefon do wnuczki Ani (0 -500- 260 -976). O pomoc finansową dla poszkodowanej na sesji wnioskował też jeden z radnych. Może i ty możesz pomóc?
ALICJA MUENZBERG
- Staramy się w miarę możliwości wspomóc ofiary pożarów finansowo, ale przyznaję, że nie są to duże kwoty, zważywszy na straty. Takiej ilości strat z powodu ognia nie było u nas od dawna – wyjaśnia burmistrz Dorota Lew.
Mieszkań socjalnych w gminie nie ma. Długa kolejka jest też do mieszkań komunalnych. To, że jest pokój z którego uda się wygospodarować mieszkanko, to niemal cud. (Al)
GK nr 13/2005