Magazyn koscian.net
19 listopada 2013Gryżynka doktora Florkowskiego
Doktorowi Henrykowi Florkowskiemu poświęcony był 518 wykład Towarzystwa Miłośników Ziemi Kościańskiej. We wtorkowy wieczór, w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Kościanie, lekarza, regionalistę i społecznika wspominał jego syn Wojciech Florkowski
- Dzień Wszystkich Świętych, Dzień Zmarłych to taki okres, który zmusza nas to wspominania tych, którzy odeszli. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie wyjątkowa. Będziemy mówić o doktorze Henryku Florkowskim. Nie wymaga to szerszego uzasadnienia – rozpoczął spotkania Zdzisław Witkowski, prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Kościańskiej. - Mamy okazję spotkać się w synem doktora, profesorem Wojciechem Florkowskim, który na co dzień wykłada na Uniwersytecie Georgia. Przyjechał do nas ze Stanów Zjednoczonych.
Prelegent najpierw zabrał publiczność w krótką wycieczkę po Kościanie pod koniec lat pięćdziesiątych. Obecna ul. Wojciecha Maya, przy której mieszkał dr Henryk Florkowski z rodziną nosiła nazwę ul. 1. Maja. Swój początek miała na Placu Sojuszu Polsko-Radzieckiego. Ulica była brukowana. Codziennie dowożono nią mleko do mleczarni. W mieście było pięć taksówek.
- Nasz dom miał numer 12, a nie 10 jak obecnie. 364 to był nasz numer telefony. Ojciec był wtedy dyrektorem szpitala powiatowego – wspominał Wojciech Florkowski. - Był lekarzem, administratorem, miłośnikiem królewskiego miasta Kościana, społecznikiem. Udzielał się w Polskim Czerwonym Krzyżu i w Ochotniczej Straży Pożarnej. Dużo o nim napisano. Państwo często o nim rozmawiacie. Powiem o tym, jak ojciec się relaksował. Lubił wodę. Wypoczywał w Gryżynce, a ściślej w leśniczówce.
Zdjęcia letniskowej hacjendy u niejednego z uczestników spotkania wywołało zdziwienie.
- Było to miejsce dosyć ubogie, prymitywne. To była lepiona z gliny chałupa z drewnianym poddaszem – mówił prof. Florkowski. - Najważniejsza była grusza, pod którą ojciec spędzał czas nie tyle z panem leśniczym, ale z innymi gośćmi, których gospodarz przyjmował.
Z leśniczówki można było zejść w mały wąwóz prowadzący do jeziora. Było to jedno z trzech miejsc z łatwym dostępem do wody. Po drugiej stronie jeziora rysowała się wieża kościoła i szpital w Wonieściu. Krowy i świnie z tamtejszego gospodarstwa wchodziły wprost do wody.
- Kiedy na początku lat 60-tych zbudowano nową leśniczówkę, szpital przejął stare siedlisko. Ojciec uważał, że wypoczynek na łonie natury jest niezbędny człowiekowi dla zdrowia psychicznego i fizycznego – podkreślił syn doktora Florkowskiego. - Nasz pierwszy pobyt tam to chyba rok 1963. Ojciec cenił ciszę, dlatego do Gryżynki jeździliśmy zawsze pod koniec czerwca, przed rozpoczęciem sezonu urlopowego.
Dr Florkowski w Gryżynce wypoczywał w latach 1963 – 1966.
- Nie było żadnych luksusów. Kuchnia była opalana drewnem. Z sufitu w kuchni zwisały lepy na muchy – wspominał prelegent. - Kąpiele w jeziorze były krótkie. Ojciec pozwalał nam na nie. Sam lubił pływać.
Szybko okazało się, że leśniczówka w Gryżynce to za mało. Nad jeziorem zaczęto stawiać proste letniskowe domki. Szpital zainspirował innych. Kolejne budynki postawiła Spółdzielnia Ogrodniczo-Pszczelarska i POM-y.
- W 1970 roku nastąpiła zmiana rządu. Ekipa Gierka postawił na konsumpcję. Zaczęły powstawać ośrodki wypoczynkowe. Największy miał Metalchem. Okrąglak był wtedy nowoczesnym budynkiem – mówił Wojciech Florkowski. - Niektóre z domków stoją do dziś.
Ze złotego okresu Gryżynki w pamięci utkwił mu barobus, w którym podawano piwo.
- Leśniczówka przekłada się na zamożność w nowych warunkach. Z jednej działki, z tej ławki pod gruszą powstał rynek nieruchomości i usług – zwrócił uwagę prof. Florkowski. - Nie twierdzą, że gdyby nie ojciec, ktoś by tego nie zrobił. Na pomysły nie ma monopolu. Nie liczy się jednak, kto co mówi, tylko co kto robi. Nieważne jakie były ograniczenia, czego brakowało, czego nie było. Jakoś to funkcjonowało. (h)
GK nr 46/2013 (768)