Magazyn koscian.net
17 lipca 2012Koniec (foto)
W pięćdziesiąt dziewięć lat kościański ,,Medyk’’ posłał w świat nieco ponad 2600 absolwentów gotowych pomagać innym – czyli czynić dobro. - Mamy nadzieję, że czynią... – uśmiecha się dyrektor Ewa Piotrowska. Od dziś zaczynamy odliczanie – za pięćdziesiąt dni szkoły już nie będzie.
Wejście tylko z Placu Paderewskiego. Wygląda, jak wejście na stróżówkę – małe, niepozorne drzwi w długiej ścianie okalającego szpital muru. Korytarzyk, skręt w lewo i znów wąskie drzwi, a za nimi... ogród. Piękne stare drzewa, alejki, ławki, trawa i... cisza. Tu zdaje się, że miasta nie ma. Tu są tylko ptaki. Chodnik prowadzi do drugiego budynku. Tam drewniane schody w ciemnym brązie olejnej farby, podłogowe linoleum korytarzy i pobłyski olejnej na drzwiach i ścianach. Czysto, schludnie, skromnie.
- Ostatni remont? - dyrektor zawiesza głos. - Nie pamiętam nawet... O, pięć lat temu zalało nas tak solidnie, że trzeba było wymienić posadzki na pierwszym piętrze. Bo tu właśnie takie rzeczy się zdarzają – nagle zaczyna ze ściany lecieć woda i nikt nie wie – co w tej ścianie jest. Tyle razy przebudowywano, remontowano...
Szkoła zajmuje dolne kondygnacje, a internat dwie najwyższe. Choć dyrektor energicznie podkreśla, że to było niedopuszczalne, wychowankowie opowiadają, że zdarzało im się na zajęcia wbiegać w bamboszach.
- Można było wstać za pięć ósma i zdążyć – śmieje się Hanna Doga ze Wschowy.
Na przerwach w internacie zbierano się na herbatę i z parującymi kubkami schodzono na zajęcia. Tu nigdy nie było dzwonka (stąd mnogość zegarów w salach i na korytarzach), ani specyficznego w innych szkołach rumoru i gwaru. Kilka lat działał w szkole radiowęzeł, i wtedy w czasie przerw słychać było wszędzie muzykę. Potem było znów cicho...
- Może to specyfika budynku... - zastanawia się dyrektor Piotrowska. - Kiedyś tu był klasztor. Myślę jednak, że to dlatego, że tu zawsze była wyjątkowa młodzież. Dojrzalsza, wrażliwsza i bardzo odpowiedzialna. Tu przychodziły dzieci, które chciały poświecić się pracy dla innych, mimo, że przecież choroba i starość brzydkie bywają, i brzydko pachną... Tu zawsze była młodzież z misją...
Korytarze, schody, sale puste. Tylko co jakiś czas przemyka koś taszcząc teczki...
Z izolatki do klasy
To wyjątkowe miejsce, i to nie tylko ze względu na urodę. W budynku, w którym przez ponad pół wieku uczono jak pomagać cierpiącym dr Oskar Bielawski jesienią 1929 roku dokonał spektakularnego otwarcia izolatek. Dziś trudno w to uwierzyć, ale w szpitalu jaki zastał obejmując stanowisko pacjenci uważani za agresywnych miesiącami, a czasem i latami żyli nago, na słomie i słomą się okrywając. Jedyny kontakt z innym człowiekiem mieli, gdy przez mały otwór wsuwano im miskę z jedzeniem i raz dziennie z ziemi zbierano łopatą na długim kiju ekskrementy. Bielawski przeniósł ich do pokoi z łóżkami, pościelą i firankami, a pracowników szpitala, którzy do tej pory pilnowali pacjentów, zaczął uczyć – jak im pomagać. Tak zaczęła się długa droga zmian, które kościański szpital uczyniły jednym z najnowocześniejszych w Europie. Do czasów niemieckiej okupacji i tuż po niej w budynku gdzie były izolatki mieścił się oddział im. Bechterewa. I ten budynek właśnie dyrektor przeznaczył na szkołę. We wrześniu 1953 roku zaczęła tam działać jedna z pierwszych w Polsce szkół pielęgniarstwa psychiatrycznego. Uczono tam nie tylko jak pomagać stosując medykamenty, ale też szacunku dla chorych.
Uczennice zjeżdżały się z najodleglejszych zakątków Polski, a absolwentki cieszyły się wzięciem w szpitalach w całym kraju. Wykładowcami początkowo w głównej mierze byli lekarze szpitala z doktorem Bielawskim włącznie, a pierwszym dyrektorem – Elżbieta Bielawska. Potem szkoła dopracowała się własnej kadry nauczycielskiej. W pierwszych latach przyjmowano tu absolwentki szkół podstawowych, potem ogólnokształcących, a od 1966 roku kandydatki musiały mieć zdaną maturę. Pierwsze absolwentki opuściły szkołę w 1955 roku – było to 25 osób w 1956 było już 27, w 1957 – 44 itd. Pierwszym mężczyzną kończącym kościański medyk był (w 1970 r.) Stanisław Stróżyński. W kolejnych latach bywali tam chłopcy, ale 99% absolwentów w ponad pół wiecznej historii szkoły to przedstawicielki płci pięknej.
Od 1973 roku studium oferuje obok kierunku pielęgniarstwa psychiatrycznego także kierunek pielęgniarstwa ogólnego. A dziesięć lat później, decyzją kuratorium oświaty, szkoła zamienia się w Zespół Szkół Medycznych z nowością - Liceum Medycznym. To chyba pierwszy gwóźdź do trumny, bo już za kolejną dekadę ustawowo wyprowadzono kształcenie pielęgniarek ze szkół średnich do wyższych. Zaczęło się gorączkowe poszukiwanie nowych celów. Stało się nim na początek kształcenie terapeutów zajęciowych. Zjeżdżali się do niego młodzi ludzie i z bardzo odległych miejsc. W 1998 roku – otwarto wydział dietetyki, a dwa lata później ,,produkowano’’ tu już: techników masażystów, terapeutów zajęciowych, opiekunów w domu pomocy społecznej, opiekunki środowiskowe i asystentów osoby niepełnosprawnej. Próbowano jeszcze uruchomić kształcenie opiekunek dziecięcych, ale chętnych nie było... W 2004 roku w związku z tym, że większość uczniów stanowią mieszkańcy z okolic Kościana przestaje działać założona w 1957 roku szkolna kuchnia i stołówka. Ostatni absolwenci szkoły to 25. opiekunów medycznych i 15. masażystów. Ośmioro przyszłych masażystów ma dokończyć naukę w Poznaniu. Walczyli o szansę na dokończenie nauki w Kościanie, ale przegrali. Rachunek ekonomiczny był nieubłagany – dla ośmiorga uczniów nie warto utrzymywać szkoły.
W piątek, 29 czerwca, ośmioro ostatnich uczniów i dziewięcioro ostatnich nauczycieli na pożegnanie zasiadło do stołu w auli i...
- To było spotkanie towarzyskie i niestety krótkie. Jesteśmy bardzo zabiegani. Tyle jeszcze pracy... Było miło. Już nie tragizujemy. Uczniowie po buncie zaczynają myśleć o tym co zyskają na zmianie szkoły. Ta w Poznaniu jest nowocześniejsza i lepiej wyposażona. A my? Na razie mamy dużo pracy, ale nastroje są... jak widać - wzdycha smutno ostatnia dyrektor „medyka”. Przyjechała do tej szkoły zaraz po skończeniu studiów. Od 1993 jest dyrektorem. Oddała ,,medykowi’’ 22 lata.
- To podobno moja wina... Może... - wzdycha patrząc gdzieś w dal.
Za firanką w auli (niziutkiej z łukami – jak w piwnicy) jak gdyby nigdy nic – kolejne lato.
Koniec Meksyku
W szkolnym ogrodzie na kocach wiosną i wczesną jesienią wykładano teorię, przyszłe pielęgniarki prężyły się w skokach i biegach na zajęciach wychowania fizycznego, a popołudniami czytywały książki, grywały w piłkę i... opalały się.
- Tego ogrodu to chyba będzie mi najbardziej brakowało... - wzdycha Hanna Doga, jedna z ośmiorga ostatnich uczennic. - I naszego pokoiku! - dodaje. Internat zamknięto z ostatnim dniem czerwca. To on, zdaje się, nazywany był w mieście Meksykiem. Dlaczego? Dlatego, co się tam ponoć działo. Jedno jest pewne, szkoła z internatem dla dziewcząt rozbudzała wyobraźnię całych pokoleń młodych kościaniaków.
- Rezerwuar pięknych, wrażliwych, wolnych dziewcząt w samym centrum miasta, i to takich, które są daleko od domu. Nic, tylko brać! I wiele z nich wzięto. Potem były wesela i panny wychowane gdzieś na lubelszczyźnie czy w jeszcze odleglejszym zakątku kraju są dziś kościaniankami – uśmiecha się jeden z tych, co brali.
Dyrektor Piotrowska kręci tylko głową.
- Nigdy nie podobała mi się ta nazwa. Brzmi pejoratywnie – zauważa. Co oznaczał ,,Meksyk’’ – twierdzi, że nie wie. Mówi, że nie wie też, jak się likwiduje szkołę, ale likwidacja trwa.
Jeszcze kilka dni temu w auli stała ozdobna waza z kwiatami. Z dnia na dzień aula zmienia się w magazyn sprzętów wynoszonych z kolejnych sal. Wynosi się wszystko: kołdry, koce, łóżka, krzesła, stoły, książki, księgi, teczki...
- Rozmiar prac jest niewyobrażalny – kręci głową dyrektor. - Do końca sierpnia mamy zarchiwizować pięćdziesiąt dziewięć lat pracy szkoły. To są setki tomów papierów, które trzeba posegregować i opisać. Część, czyli na przykład prace dyplomowe uczniów, egzaminy wstępne i dane osobowe uczniów - trafić ma do leszczyńskiego oddziału Archiwum Państwowego w Poznaniu, część dotycząca samych uczniów do Kuratorium, a wszystko co dotyczy obecnych pracowników do poznańskiej szkoły przy ulicy Szamarzewskiego. Jak mamy to zrobić? Nie wiem. Nie mogę się doprosić pomocy... Dzwoniłam do organu prowadzącego, do urzędu marszałkowskiego i w końcu urzędnik powiedział wprost: przecież ja nawet nie wiem, jak pani szkoła wygląda.
Ostatnie mieszkanki internatu w ostatnich dniach pomagały zamykać szkołę.
- Dziś układałyśmy ławki, a wczoraj darłyśmy sprawdziany z 2004 roku – uśmiecha się Daria Nawrot spod Śremu. Pani Daria i pani Hanna przed wyjazdem pożegnały się z Kościanem długim spacerem po mieście i odwiedzinami w Warsztatach Terapii Zajęciowej. Obie pomagały tam jako wolontariuszki.
Przydatne jeszcze pomoce naukowe mają trafić do szkół w Rawiczu i Poznaniu. Co się nie przyda – ma być zutylizowane. Do końca sierpnia mają tu być już tylko gołe ściany...
ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA
nr 28/2012
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Ach te stare fotki... Piękne i nie widać na ich grozy stalinowskiej Polski.