Magazyn koscian.net
2009-11-04Możesz odmienić ich los!
Po publikacji pt. ,,I Bóg zabrał Bożenę’’ zgłosiły się do redakcji osoby i firmy chcące pomóc szóstce dzieci, które dwa tygodnie temu straciły matkę. Istnieje duża szansa, na przyspieszenie budowy domu, w którym całe rodzeństwo będzie mogło zamieszkać wraz z rodziną swego wuja Dariusza, u którego dziś przebywają. Teraz wszystko w rękach sądu
Możesz pomóc!
Spotkaliśmy się z pracownikami Ośrodka Interwencji Kryzysowej i Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie oraz senator Małgorzatą Adamczak.
Zebraliśmy deklaracje pomocy od kilku firm budowlanych oraz od osób chcących przekazać dary finansowe. Mamy też plany długofalowej pomocy. Wierzymy, że dom dla nowej rodziny może stanąć w rok.
Realizację planu będziemy mogli rozpocząć dopiero po decyzji sądu, który do końca listopada ma orzec, czy dzieci pozostaną z wujostwem i babcią. Ufamy, że dzieci nie zostaną rozdzielone, ani nie trafią do domu dziecka.
Cały czas zbieramy oferty osób chcących pomóc. Razem możemy postawić dom, którego dzieci tak bardzo potrzebują. Koordynacją działań naszej nieformalnej grupy zajmować się będzie redakcja „Gazety Kościańskiej” oraz senator Małgorzata Adamczak.
Wszystkich ludzi dobrej woli, którzy mogą pomóc prosimy o kontakt z Biurem Senatorskim Małgorzaty Adamczak: Kościan, Plac Żołnierza Polskiego 2, tel. tel. 065 512 03 75, fax. 065 512 79 30 (od poniedziałku do piątku w godzinach 8-15) lub z naszą redakcją: ul. Dworcowa 2, tel. 65 512 16 15, 65 511 98 44 (w godz. 9 – 16).
Po decyzji sądu podamy sposób gromadzenia darów finansowych i rzeczowych oraz szczegółowo opiszemy dotychczasowe działania. (s)
I Bóg zabrał Bożenkę
Walczyła o nowe życie i wygrała, ale w piątek, 23 października, nagle, miękko zsunęła się z tapczanu. Zostawiła sześcioro dzieci. Jeśli nie będą mogły zostać u wujostwa, najprawdopodobniej trafią do domów dziecka. - Jak nam ktoś pomoże, pieszo do Częstochowy pójdę – mówi wuj
Od kilku tygodni byli na swoim. Trzypokojowe, słoneczne mieszkanie w centrum Kościana. Meblościankę i wypoczynek ,,załatwiła’’ pani Alicja (- Mamie wmówiłam, że zasługuje na nowe meble – uśmiecha się Alicja Dudarska z Ośrodka Interwencji Kryzysowej), meblościankę do pokoju chłopców, z dwoma biurkami – pani Dorota (Dorota Kinal, pedagog ZS nr 2 w Kościanie). Tę drugą mieli przewozić w poniedziałek, 26 października. Trochę rzeczy jeszcze brakowało. Na przykład w kuchni były tylko dwie szafki i pralki jeszcze nie było, ale co tam. Byli na swoim. Tak się cieszyła…
- Listopad to miał być pierwszy miesiąc normalności. Pierwszy bez takiej szarpaniny i niepewności. Pierwszy bez długów, pierwszy z alimentami i z dodatkiem mieszkaniowym… Normalne życie. Normalny dom dla dzieci, o którym marzyła – opowiada pani Alicja.
- A szesnastego miała być ostatnia rozprawa rozwodowa. Mama miała być wolna – uśmiecha się smutno Sylwia.
Maciuś nareszcie zaczął normalnie funkcjonować w szkole. Już nie musiała z nim cale dnie siedzieć w klasie w ławce. Uspokoił się trochę. Przestał się tak panicznie bać rozstania z mamą. Pozostałe dzieci dobrze sobie radziły w nowej szkole. Ona ciągle chodziła na terapię dla ofiar przemocy. Dzieci były pod opieką psychologiczno-pedagogiczną. Ich ojciec ciągle nie wiedział, gdzie mieszkają. Stabilizacja…
A mieszkania nie było łatwo wynająć. Właściciele, jak tylko dowiadywali się, że samotna kobieta, że z dziećmi, że z szóstką, odmawiali. A tu zgodzili się. Ładna kamienica, ładna ulica (Marcinkowskiego), ładne M. Na parterze.
- Dzieci razem z nią urządzały, malowały, ustawiały. To miał być teraz ich dom. Taki, o jakim marzyli – Alicja Dudarska podnosi wzrok na sufit. Nie chce łez. Trzyma rękę na teczce opisanej drukowanymi literami: Bożena, Sylwia, Dawid, Arek, Asia, Julia, Maciej. Założyła ją 14 stycznia tego roku. Przywiózł ich do Ośrodka Interwencji Kryzysowej, całą siódemkę, jeden z pracowników Ośrodka Pomocy Społecznej w Śmiglu. Dokładnie: godzina 15.15.
- Przyjechała taka przestraszona, zahukana. Dzieci, tak jak stały: z tornistrami szkolnymi tylko. Nie mieli nawet kawałka chleba. Się wszystkie w ośrodku zorganizowałyśmy i jakoś cała siódemka kolację zjadła… My tam wszystkie wiedziałyśmy, jak w życiu bywa… – opowiada Danuta Idziak z Bojanic, koleżanka pani Bożeny.
- To było dwudziestego siódmego grudnia, dzień po świętach. Tata pił cały dzień. Nic nowego, ale potem postanowił, że idzie pić dalej. To znaczyło, że będzie tylko gorzej. Nie wiedziałam kiedy, w jakim stanie i po co wróci. Mamie przecież groził, że ją zabije. Nie było na co czekać – opowiada Sylwia.
Uciekły. Cała szóstka. Na cmentarz. Stamtąd Sylwia zadzwoniła do wuja Darka.
- Przyjechałem, po nie. Wszystkie w kurtkach, czapkach, ciepłych butach… Podziwiam dziewczynę, piętnaście lat i wszystko tak zorganizowała… Zabrałem wszystkie do nas. Szwagier dopiero następnego dnia, ode mnie, dowiedział się, że dzieci od kilkunastu godzin nie ma w domu – dopowiada pan Dariusz.
Spędzili u niego kilkanaście dni. W dwupokojowym mieszkaniu, w którym były już cztery osoby (babcia dzieci, brat pani Bożenki - Darek, jego żona i córka). Sprawę przekazano Ośrodkowi Pomoc Społecznej. Do domu wrócili jeszcze tylko raz i tylko na kilka godzin. Trafili do Ośrodka Interwencji Kryzysowej.
- Prawie nic nie mieli. Potem ciężka batalia była o to, żeby rzeczy z domu odzyskać…- wspomina Alicja Dudarska
W OIK luksusów nie ma. Pokoik malutki, metalowy stolik do odrabiania lekcji, piętrowe łóżka… Dzieci spały po dwoje na każdej kondygnacji. Maciej z mamą. W tym czasie w OIK było około dwudziestu osób. Same kobiety z dziećmi.
- Byłam tam raz. Strasznie ciasno mieli, ale dzieci wyglądały na zadowolone. Mówiły, że tam im dobrze, że lepiej jak w domu, bo nareszcie spokój mają – mówi Dorota Kinal.
Ojciec bywał u dzieci w szkole. Pedagog dowiadywała się o tym, bo dzieci nagle zaczynały się chować po kątach. Bały się. Na trzeźwo nie przychodził.
- Ona była jak opoka – ciepła, kochająca, zawsze bardzo spokojna i rzeczowo podchodząca do problemów. W innych szukała tylko dobrego. Taka, jakby nie na te czasy była – szczera, prawdziwa, oddana. Zawsze grzeczna, zawsze uśmiechnięta. Musiało się coś Panu Bogu w rachunkach pomylić, że ją zabrał… A może chciał, żeby sobie nareszcie odpoczęła? Może za dużo tego już było dla niej? - pyta Dorota Kinal
Wylew miała już w Śmiglu, ale leczyła się. Codziennie kilkakrotnie mierzyła ciśnienie. W ten piątek, jak zwykle, była w szkole, jak zwykle weszła do gabinetu Doroty Kinal. Rozmawiały o tym, że powinna zadbać o swoje zdrowie i o meblościance dla chłopców. Cieszyła się, że kolejny pokój będzie urządzony. Potem wróciła do domu. Było około 13. W mieszkaniu była z Maciejem i wolontariuszką - z programu ,,Starszy brat, starsza siostra’’. Bolała ją głowa. Wzięła tabletki, zmierzyła ciśnienie. Spadło. Dzwoniła jeszcze do Alicji Dudarskiej. Mówiła, że czuje się już lepiej. Potem usiadła na tapczanie i nagle zsunęła się z niego. Pogotowie przyjechało niemal natychmiast. Nic nie dało się zrobić. Zator. Miała 36 lat.
Wracające ze szkoły młodsze dzieci zabierali do siebie sąsiedzi. Starsze czekały na zakład pogrzebowy. Potem wszystkie trafiły na kilka godzin do OIK, gdzie sprowadzono dla nich charytatywną pomoc psychologiczną. Na noc dzieci pojechały do wuja Darka, brata mamy i do babci. Są tam do dziś.
Tragedia, jaka dotknęła rodzinę, wstrząsnęła setkami ludzi. Na pogrzeb (wtorek, 27 października) do Śmigla przybyli nauczyciele dzieci i uczniowie szkół w Śmiglu i w Kościanie.
- Potem miałam w kilku klasach rozmowy… - zamyśla się Dorota Kinal. - Dzieci doświadczały zupełnie nowych uczuć. Bały się. Ale z emocjami nie mogli sobie poradzić też dorośli: nauczyciele, rodzice naszych uczniów. Pani Bożena była tu lubiana i szanowana…
Od poniedziałku grzały się telefony kuratora, pracowników socjalnych, przyjaciół pani Bożeny i jej rodzeństwa.
- Ciociu, co z nami będzie? - pyta mnie Sylwia, a ja mówię: będzie dobrze, ale tak się boję – Alicja Dudarska kuli się, jakby zrobiło jej się nagle zimno. - Nie śpię po nocach i myślę, co też jeszcze mogłabym zrobić… Bożena tak walczyła o normalny dom dla nich i miałyby skończyć w domu dziecka? A raczej domach, bo z tego co wiem, miejsca dla całej szóstki dzieci w żadnym z państwowych domów raczej nie ma. Chciałby ktoś, żeby to spotkało jego dzieci?
Wolnej zawodowej rodziny zastępczej, która mogłaby przyjąć całą szóstkę dzieci, w powiecie nie ma. Ojciec ma ograniczone prawa rodzicielskie. Najbliższa rodzina dzieci zaś nie spełnia wymogów socjalnych. Jeden z wujów mieszka w jednym pokoju z żoną i dwójką dzieci, drugi na dwóch pokojach z żoną, córką i matką. W piątek, 30 października, sąd zdecydował jednak, że tymczasem dzieci mogą zostać u wuja Darka - Dariusza Jankowiaka z Morownicy. Ten chce, by dzieci zostały u niego na zawsze.
- Stało się, co się stało. Nie cofniemy już nic. Trzeba sobie poradzić – mówi z prostotą. – Myć mamy się gdzie, komputery mamy nawet dwa, internet też może być, lodówka jest, zamrażarka jest. Telerze, łyżki są, a jakby nie starczyło, to się podzielimy. Jeśli dzieci będą z nami współpracować, damy sobie radę ze wszystkim… Chcę dać im nasz dom…
Sobota. W pokoju słońce. Na wprost tapczan z bordowym cicikiem zasypany włochatymi poduszkami. Po lewej – duża lodówka. Na środku fotele, ława z kremowym obrusikiem, za tym meblościanka połyskująca mahoniem. Pod oknem – duży telewizor. Koło tapczanu stolik, a na nim cmentarny wieniec i bukiet ze sztucznych kwiatów. Jutro Wszystkich Świętych. Nie ma śladu po nocy. Stosy materacy, koców, poduszek – skrzętnie z podłogi zebrane.
- Nie ma się co martwić. Wszyscy są wyspani. A jutro kolega ma przywieźć łóżko piętrowe do drugiego pokoju i tapczan jeszcze jeden w tym pokoju postawimy... Damy radę – wyjaśnia pan Dariusz.
- Ja się wychowałam z ośmiorgiem rodzeństwa na dwóch maleńkich pokoikach, to teraz wnuków nie damy rady wychować? Damy – uśmiecha się babcia Maria, tuląc skrobiącą się na kolana Julkę.
Maciej siedzi na kolanach żony pana Darka, pani Beaty. Pozostałe dzieci siadają blisko wujostwa.
- Żona pracuje, ale – jeśli sąd pozwoli dzieciom zostać z nami – zrezygnuje z pracy. Dzieci są ważniejsze. – mówi pan Dariusz, a pani Beata uśmiecha się głaszcząc płowe włosy Macieja.
- Samochód trzeba będzie sprzedać i kupić inny. Już oglądałem T czwórkę. Dziesięcioosobowa. Dopiero co sprowadzona – uśmiecha się głowa rodziny.
Marzenia? Od lat te same – dom. Mieszkanie w popegeerowskim bloku ma swoje zalety – nie płaci się czynszu, ale pan Dariusz chciał mieć swój kawałek świata. Garaż, gdzie będzie mógł popołudniami naprawiać, budować… Ogród. Zbierają na ten dom od dnia ślubu.
- Liczę każdą złotówkę. Odkładam, ile się da. W przyszłym roku planowałem postawić mury, a za pięć, sześć lat wprowadzić się. Jak się pasa zaciśnie, uda się…Byle od kredytów daleko… - wyjaśnia.
Projekt domu już miał się rysować, ale z powodu śmierci siostry, pan Dariusz wstrzymał prace architekta. Jeśli dzieci zostaną w rodzinie Jankowiaków, projekt trzeba zmienić. Zamiast garażu, mają być dodatkowe dwa pokoje. Pan Darek wyciąga dokumenty.
- Ja wszystko mam już policzone. Wszystko. Co do złotówki. Cegłę na cały dom już mam. Elki też. Na fundamenty kamienie już zebrałem, pieniądze na beton też mam. Ogrodzenie dziś miałem kończyć. Drzewo na dach w lesie rośnie – żem sobie już u jednego znajomego je wypracował. Tylko ściąć. Wszystko sam umiem zrobić. Ściany pociągnę, okna wstawię, wykończyć też umiem – bo ja murarz jestem. Koledzy pewnie też czasem przyjdą pomóc… I tu Dawid, duży chłopak, też może przyjdzie pomóc? Przyjdziesz?
- Pewnie – uśmiecha się Dawid.
- Ja się pracy nie boję. Mogę w soboty i niedziele do nocy przy betoniarce pracować… Proszę na mnie spojrzeć – ja siłę mam. Udźwignę wiele… A jak sobie coś postanowię, to zrealizuję…
Sylwia, Dawid, Arek, Asia, Julka i Maciek uśmiechają się. Iskrzą się oczy Mariki, jedynaczki pana Darka. Pani Maria, też zdaje się mieć przed oczami wymarzony dom syna… Ale prawda jest taka, że pieniędzy na dokończenie budowy na razie nie ma. Pan Darek wylicza, że brak mu jakichś 150 tys. złotych.
- Jak się sprzeda mieszkanie, to jakieś 60 tysięcy dostaniemy i znów do przodu. Myślałem, żeby na razie dzieci gdzieś do ośrodka poszły, aż ja przygotuję się, zbuduję dom… Ale dzieci to nie zabawki. Nie można tak sobie odłożyć je gdzieś, aż nam będzie bardziej pasowało. Potrzebują nas teraz. Ja TERAZ muszę zorganizować dom – zasępia się. – Dlatego pierwszy raz w życiu o coś proszę. Pierwszy raz. Bo ja to wolę wszystko sam, niż… ale teraz już nie o mnie chodzi, ale dzieciaki…Jeśli ktoś może, proszę nam pomóc. Jak nam ktoś pomoże, jak zbudujemy dom dla naszej wielkiej rodziny, to ja pieszo do Częstochowy pójdę. Obiecuję…
- Ja też – uśmiecha się Sylwia.
- Przyjmę każdą pomoc. Nie muszą to być pieniądze, choć te potrzebne są najbardziej. Może ktoś ma materiały budowlane, ktoś chce przyjść pomóc w pracy… Wszystko, byle dzieci mogły być razem, bylebyśmy wszyscy mogli być razem…
Zdjęcie? Pewnie. Wszyscy do niego usiądą. Domowy rozgardiasz przybiera na sile. Dziewczynki biegną poprawić włosy, chłopcy zbierają poduszki z tapczanu. Marika siada na środku.
- Ducha teraz dostała. Pełen dom bardzo jej się podoba – wyjaśnia babcia Maria z uśmiechem.
ALICJA MUENZBERG
Gazeta Kościańska 44/2009
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Podziwiam rodzinę pana Darka! Życzę powodzenia! Na pewno przyłączę się do akcji pomocy