Magazyn koscian.net
15 stycznia 2013Muzyka moje życie
Z Moniką Myler, pochodzącą z Nowego Lubosza, studentką V roku wydziału wokalno-aktorskiego Akademii Muzycznej w Poznaniu, solistką w projekcie Ogólnopolskiego Stowarzyszenia ,,Z Muzyką do Ludzi’’ ph. „Muzyczna podróż - zacznij od Bacha’’ rozmawia Karina Jankowska
- Pochodzi pani z rodziny o bogatych tradycjach muzycznych. Muzyką zajmuje się pani tata i bracia. Czy to miało wpływ na wybór drogi życiowej, w jakiś sposób ją zdeterminowało?
- Gdybym powiedziała, że nie, to bym skłamała. Tak naprawdę to był wybór moich rodziców, którzy zauważyli u mnie talent i posłali mnie do szkoły muzycznej. Trudno, żeby sześcioletnie dziecko zdecydowało czy chce się uczyć grać czy nie. Ukierunkowali mnie więc rodzice i dwaj starsi bracia, którzy żyją z muzyki. Po ukończeniu Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Kościanie sama mogłam zdecydować czy kształcić się dalej. Wybrałam szkołę muzyczną w Lesznie. Miałam momenty zniechęcenia, bo rówieśnicy biegali po podwórku bawiąc się, a ja siedziałam przy pianinie ćwicząc z tatą. Ale im dalej, tym trudniej było mi zrezygnować z muzyki. Teraz nie wyobrażam sobie bez niej życia i zrobię wszystko, by była w nim obecna. Chcę mieć jednak odskocznię od muzyki, by nie oddać się jej całkowicie i nie za wszelką cenę. Razem z bratem, który gra na fagocie i bratową, która jest skrzypaczką, założyliśmy rodzinne trio żeby być blisko muzyki, bo wciąż jesteśmy jej głodni. Zarejestrowaliśmy nawet w studiu nagraniowym koncert Vivaldiego dla kościanianki kończącej reżyserię dźwięku. Często też gramy na ślubach i weselach. Śpiewanie zarówno utworów operowych i tych z kręgu muzyki rozrywkowej nie jest wcale łatwe. To zupełnie inne operowanie głosem.
- Czego słucha pani prywatnie?
- Bardzo różnej muzyki. Na co dzień raczej uciekam od klimatów operowych i klasycznych. Czasem słucham symfonii, które mnie odprężają, czasem reggae, które bardzo lubię, muzyki chrześcijańskiej, która ma przesłanie, a nawet poezji śpiewanej. To mnie odpręża i pozwala zresetować.
- Zanim zaczęła pani śpiewać uczyła się gry na fortepianie. Chciała być pani bardziej pianistką czy śpiewaczką?
- Zawsze swą przyszłość wiązałam z fortepianem, ale jakoś się nie poukładało. Po liceum studiowałam przez jakiś czas muzykę kościelną na teologii na poznańskim UAM-ie. Zaczęło mi brakować muzyki i po bodajże dwóch latach zaczęłam studia na wydziale wokalnym. Z perspektywy czasu cieszę się, że tak się poukładało. Edukacja pianistyczna bardzo mi dziś pomaga, bo łatwiej jest, jeśli można samemu sobie zagrać utwór bez pomocy akompaniatora.
- Jest pani obecnie studentką ostatniego roku. Co dalej? Widzi pani swoją przyszłość w Teatrze Wielkim w Poznaniu?
- Bardzo bym chciała, choć niekoniecznie w poznańskim. Nie miałam jeszcze okazji zaśpiewać na tak dużej scenie. Przez pierwsze trzy lata wychodzi się na scenę tylko na koncertach, dopiero od czwartego roku można zacząć realizować przedstawienia. Na deskach teatru miałam okazję stanąć w ubiegłym roku, gdy wystawialiśmy w Teatrze Polskim ,,Czarodziejski flet’’ Mozarta. To było bardzo duże przedsięwzięcie, bo robili to sami studenci Akademii Muzycznej, a wyreżyserowała Natalia Babińska. Tam dopiero zobaczyliśmy jak to jest znaleźć się w tej przestrzeni teatralnej i zaśpiewać. Pierwsze zetknięcie ze sceną było bardzo trudne. Recenzje były bardzo pozytywne. Teraz robimy ,,Acisa i Galateę’’ Haendla i ,,Wesele Figara’’ Mozarta.
Pytanie, co dalej po studiach jest chyba najtrudniejszym, które muszę sobie zadać. Wiadomo jak to jest po studiach, jedni dostają angaże od razu, bo pokazują się na wielu konkursach i kursach, a inni muszą czekać na swoją szansę, jeżdżąc po castingach do operetek. Na pewno będę jeździła po teatrach muzycznych, żeby dostać angaż. Trzeba jeździć na kursy do różnych profesorów, bo to daje doświadczenie i obycie. Poznańska uczelnia wysyła swoich absolwentów na podyplomowe studia operowe do Francji, do Niemiec. Bardzo bym chciała tam pojechać, ale co będzie pokażą moje egzaminy semestralne. Studia wokalne kończą się recitalem dyplomowym, czyli takim małym, godzinnym koncertem. Po pierwszym semestrze przygotowujemy sześć arii oratoryjno-kantatowych Bacha, Haendla, czy Vivaldiego i cykl pieśni wybranego kompozytora. Pieśni to jest to, co kocham, bo można w nich oddać wszystkie emocje i uczucia. To musi być przede wszystkim prawdziwe. Za namową mojej akompaniatorki Joasi Zaremby, zdecydowałam się na pisane po niemiecku pieśni norweskiego kompozytora Edvarda Griega. Bardzo lubię śpiewać po niemiecku, bo jest bardzo śpiewny, choć przecież językiem belcanto jest włoski. Lubię też pieśni rosyjskie.
Wracając do zagranicznego wyjazdu, to na Zachodzie kultura jest na zupełnie innym poziomie. U nas ludzie przychodzą tłumnie do teatru na Wagnera, Mozarta, czy Pucciniego, ale niszowe przestawienia nie mają widzów.
- Mam wrażenie, że widzowie wciąż boją się opery…
- Coś w tym jest. To trudna sztuka. Jeśli ktoś nie ma na co dzień styczności z operą, to trudno mu ją zrozumieć, a bilety są bardzo drogie. Do opery chodzą głównie ludzie starsi. Młodych jest niewielu. Obserwuję to, bo jako studentka mam wejściówki na wszystkie przedstawienia operowe. Wciąż są te same twarze. Ale czemu się tu dziwić, skoro nawet w telewizji mało jest tego rodzaju sztuki, a jeśli już jest, to w późnych godzinach nocnych.
- Brała pani udział w jakiś konkursach muzycznych czy festiwalach?
- W festiwalach tak, ale by brać udział w konkursach trzeba już coś umieć. Najczęściej jeżdżą na nie ludzie już po studiach, więc wszystko przede mną. Uważam, że nie warto jechać na konkurs, tylko po to żeby zaśpiewać, lepiej poczekać, dojrzeć muzycznie, nabrać doświadczenia i wrażliwości, dobrze się przygotować i dopiero wtedy wystartować. W Polsce nie brakuje konkursów wokalnych, jest na przykład warszawski konkurs pieśni Stanisława Moniuszki, na który zjeżdżają śpiewacy z całego świata.
- Jak znalazła się pani w gronie artystów, którzy zaśpiewali partie solowe podczas koncertów Bacha w ramach projektu ,,Muzyczna podróż - zacznij od Bacha’’ Stowarzyszenia ,,Z Muzyką do Ludzi’’?
- O poszukiwaniach sopranistki do kantat Bacha powiedziała mi Aleksandra Wojtaszek, która w projekcie zajmowała się przygotowaniem chóru. To moja dobra znajoma. Śpiewam w jej zespole działającym przy poznańskim Zamku. Pomyślałam, że to będzie ciekawe, bo na studiach tak naprawdę jest mało takiej praktyki zawodowej. Potem okazało się, że znam też Ewę Biały, bo uczyła w klasie fletu w szkole muzycznej w Lesznie, gdzie kończyłam klasę fortepianu. Decyzję, że zaśpiewam kantaty Bacha podjęłam od razu. Jakiś czas później dostałam nuty i we wrześniu zaczęliśmy próby. Mieliśmy tylko dwie wspólne próby z chórem. To fantastyczny projekt, w którym razem pracowali profesjonalni muzycy i śpiewacy z amatorami. Wymagało to ciężkiej pracy, ale efekt jest naprawdę warty zobaczenia.
- Może dzięki temu więcej osób pokocha muzykę poważną…
- Tego chyba wszyscy byśmy sobie życzyli.
- Za wami już trzy z zaplanowanych koncertów. Była trema przed premierowym koncertem w Lesznie?
- Było dużo stresu, bo w tak krótkim czasie nie zdążyliśmy się zgrać, nie mówiąc o lepszym poznaniu się. A trzeba było udźwignąć całość. Na dodatek pierwszy koncert był rejestrowany, o czym dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili. Bardzo lubię śpiewać w kościele, głównie ze względu na świetną akustykę, która pomaga. Mimo stojących przed nami mikrofonów było bardzo miło. Ciepło przyjęli nas leszczyńscy słuchacze, a przecież muzyka klasyczna rzadko trafia do szerokiej publiczności. Aż chciało się śpiewać!
- Żaden artysta nie ma gwarancji, że przyjdzie tłum widzów. Musi się liczyć z tym, że będzie grać dla garstki na widowni.
- To prawda. Szkoda, że nikt nie widzi pracy, jaką trzeba włożyć w przygotowanie koncertu. Każdemu się wydaje, że to proste. Wystarczy wyjść na scenę coś zaśpiewać i zejść, a to nie tak. Bywa to bardzo męczące. Czasem przestaje się myśleć o sednie sprawy, czyli muzyce, a zaczyna o całej otoczce.
- Kantaty Bacha są w kręgu muzycznym, który panią fascynuje?
- Na poznańskiej uczelni nacisk jest położony głównie na muzykę operową. Utworów oratoryjno-kantatowych właściwie się nie śpiewa. Nigdy wcześniej nie miałam takiej okazji, stąd między innymi wynikała moja decyzja o zaśpiewaniu kantat Bacha w tym projekcie. To było dla mnie pewne wyzwanie. Gdy zaczęłam się uczyć mojej partii miałam obawy, że mnie to przerasta i był to zły wybór. Nie jest ona długa, ale jest dość wymagająca. Musiałam więc się sama ze sobą poboksować, bo to w końcu jakieś kolejne doświadczenie. Nadal uważam, że bliżej mi do muzyki operowej i tego się będę trzymać.
Zgłaszasz poniższy komentarz:
super dziewczyna!