Magazyn koscian.net
10 lipca 2013Pacjent bez nazwiska

Wczesnym rankiem w bramę Państwowego Sanatorium dla Nerwowo Chorych w Kościanie wjechał czarny samochód osobowy z warszawską rejestracją. Dyrekcja czekała. Telefonicznie uprzedzono z Ministerstwa Zdrowia w Warszawie, że Kościan otrzyma specjalnego pacjenta, którego trzeba strzec jak oka w głowie...
Ćwierć wieku temu ukazał się pierwszy numer miesięcznika "Wiadomości Kościańskie". Z okazji jubileuszu będziemy tego lata przeglądać bogate archiwum „WK” wybierając z niego teksty, z którymi warto zapoznać nowe pokolenia czytelników. Dziś tekst z pierwszego numeru, z czerwca 1988 roku. Tekst, który zauważyły ogólnopolskie media...
Pacjent bez nazwiska
Wczesnym rankiem, we wtorek 7 września 1954 r. w bramę Państwowego Sanatorium dla Nerwowo Chorych w Kościanie wjechał czarny samochód osobowy z warszawską rejestracją. Chudy cywil w popielatym prochowcu z podniesionym kołnierzem, w wysokich oficerskich butach, machnął portierowi legitymacją przed oczyma i wóz ruszył dalej – pod willę oznaczoną rzymską dwójką. Dyrekcja czekała. Telefonicznie uprzedzono z Ministerstwa Zdrowia w Warszawie, że Kościan otrzyma specjalnego pacjenta, którego trzeba strzec jak oka w głowie. Szczegółów nie podano.
Pielęgniarz Wilczewski, poczciwy i dobry człowiek, nie potrafił w pewnej chwili powstrzymać okrzyku zdziwienia:
- Jezus, Maria! Panie dyrektorze! To przecież...
Dyrektor sanatorium dr med. Oskar Bielawski delikatnym ruchem położył mu dłoń na ustach.
- Ciszej, panie Wilczewski. To tajemnica wielkiej wagi państwowej...
RYGORY
Przybysza ulokowano w komfortowych na owe czasy warunkach, w „pojedynce” z radiem. Zastosowano wobec niego ostre rygory. Specjalnie wytypowani pielęgniarze – uprzednio zaprzysiężeni – czuwali nad nim nocą i dniem. Instrukcje dyrekcji były następujące:
• Nazwisko pacjenta należy trzymać w ścisłej tajemnicy przed otoczeniem, traktując jego pobyt w Kościanie jako najwyższej wagi tajemnicę służbową.
• Nie wolno było dopuszczać do odwiedzin.
• Pacjent nie mógł mieć przy sobie pieniędzy.
• Nie wolno mu było przeprowadzać rozmów telefonicznych.
• Nie doręczano mu listów; nie pozwalano mu wysyłać korespondencji.
• Pielęgniarz pod żadnym pozorem nie mógł odstąpić pacjenta ani na krok.
• Jego kontakty z innymi kuracjuszami były szczegółowo kontrolowane.
• W przypadku najmniejszych wątpliwości pielęgniarz miał się zwracać, z pominięciem drogi służbowej, bezpośrednio do dyrektora.
Był więc to program leczenia zamkniętego z daleko posuniętą izolacją i stałym, ścisłym nadzorem. Obsługę poinformowano, że tajemnicza osobistość, o której w trzeciej osobie pisano zawsze przez duże „O”, na skutek przeżyć rodzinnych wpadła w depresję; że trzeba wszystko uczynić, by nie targnęła się na swe życie lub nie próbowała dalej zatapiać smutków w alkoholu, w którym przez kilka poprzednich dni pacjent wyraźnie szukał ukojenia.
KSIĄŻKI I PAPIEROSY
- Nikt z nas nie był głupi – opowiadał po latach p. Antoni Wilczewski, kościański pielęgniarz. Wszyscy czytaliśmy książki i gazety. A twarz naszego pacjenta znajdowała się nawet w podręcznikach szkolnych. Moi koledzy – Żak, Olejnik, Zakrzewski, Kister, Frąckowiak, Marszałek i pielęgniarka Patalasówna strzegli chorego nieustannie, nie odstępowali od niego. Wiedzieli kto to jest...
Przez cały czas pobytu w Kościanie, chory nie przespał ani jednej nocy. Dużo czytał, obłożony książkami z sanatoryjnej biblioteki; sięgał codziennie po stosy gazet, słuchał radia, spalał niesamowite ilości papierosów, poza tym grał w szachy, stawiał preferansa i rżnął w „baśkę” ze swoimi „stróżami”. Od pierwszego dnia nie mógł się pogodzić z ostrym rygorem, szczególnie protestował przeciw całodobowej obecności pielęgniarzy w jego pomieszczeniu.
7 września z rana był jeszcze senny, zjadł pół bułki, trochę sera i wypił dwie filiżanki kawy. Po obudzeniu wzywał dyrektora, który do niego nie przyszedł; żądał też uwolnienia go spod opieki pielęgniarskiej. Siedem razy wspominał o tragicznej śmierci swej córki.
8 września stał się rozmowny. Opowiadał o swoich przeżyciach zagranicą, o miłości do Ojczyzny. O zmarłej córce wspomniał tylko raz. Za to dużo mówił o wojsku i o wojnie. Przytoczył fragment wiersza: „Kiedy przyjdą podpalić dom, ten, w którym mieszkasz – Polskę, kiedy rzucą przed siebie grom, kiedy ruszą żelaznym wojskiem i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą – ty, ze snu podnosząc skroń, stań u drzwi. Bagnet na broń!”.
DOKĄD PŁYNIEMY
Nie żyjący dziś p. Antoni Wilczewski przekazał mi sporo zdjęć i pamiątek ze swej pracy w kościańskim Sanatorium. Miałem także to szczęście, że za jego życia spotkaliśmy się kilkanaście razy. Potrafił wspaniale opowiadać, miał wyśmienitą pamięć; zdawał sobie sprawę widocznie, że pracując jako pielęgniarz współtworzy historię regionu i staje się jej świadkiem. Był zaufanym człowiekiem dr Bielawskiego, o wszystkim wiedział, do wszystkiego miał dostęp...
9 IX 1954 r. Pacjent Władysław po obiedzie siadł na łóżku i rozpoczął opowieść o swej córce. - Umarła, tak się tym przejąłem, że przywieźli mnie do Kościana w obawie, abym nie popełnił samobójstwa. A przecież chcę żyć. Moja Anka! Dla niej pisałem poemat „Wisła” - „Rzeko piękna, rzeko polska, rzeko mojego życia – dokąd płyniemy? Jeśli u twoich ujść jest moja radość ostatnia, zabierz mnie, piękna polska rzeko – Wisło..”
10 IX 1954 r. Pacjent Władysław stale czytał książki. Mówił mało, chwilami wpadał w zadumę. Bardzo mu smutno, że go nikt nie odwiedza. - Czuję się jak w więzieniu – powiadał. Wieczorem wyszliśmy na spacer do parku. Opowiadał mi jak czuł się, kiedy aresztowano go w 1931 r., mówił o swoich wierszach – jak je pisze, jak je tworzy. Deklamował niektóre: „Jeśli nie lękasz się pieśni stłumionej złowrogiej i głuchej, gdy serce masz męża i jeśli pieśń kochasz swobodną – posłuchaj. Szeroka, szeroka jest ziemia, gdy myślą ogarnąć ją lotną, szeroko po ziemi więzienia, głęboka w więzieniu samotność...
Tak było dzień po dniu, noc po nocy. Ruchliwy pacjent Władysław nie mógł znieść izolacji. Był to duch twórczy i niespokojny. Nieustannie domagał się usunięcia pielęgniarzy osobistych. Ale na wysokim szczeblu zdecydowano, że ma być tak, a nie inaczej. Mimo rygorów – przebił się przez opiekunów, z pomocą jednego z nich; wysłał z Kościana przynajmniej dwa listy – w tym jeden do żony Wandy w Warszawie. Nawiązał też kontakt z przebywającym w Kościanie na kuracji członkiem ówczesnego Komitetu Centralnej partii – Kozłowskim. Spacerowali razem po parku i rozmawiali.
GŁODÓWKA
27 września miał pierwsze odwiedziny z zewnątrz. Przyjechał do niego „ktoś” z Warszawy. Po godzinnej rozmowie z nieznajomym pacjent był wyraźnie podenerwowany, ale uspokoił się szybko. Oświadczył obsłudze, że od dziś przestanie przyjmować pożywienie i lekarstwa – słowem urządza głodówkę. Do pielęgniarzy pretensji nie miał, traktował ich nadal serdecznie, żartował i po kilku godzinach rozegrał kilka zwycięskich partii w szachy.
Głodówka była żelazna i trwała 6 dni. Chory pił tylko kilka szklanek ciepłej wody z cukrem dziennie i … mizerniał w oczach. Na najwyższym szczeblu nastała panika. Pielęgniarz Wilczewski wspominał:
- 3 października 1954 r. To była na pewno niedziela. Namawialiśmy jeszcze pana Władysława, żeby zjadł coś. - W żadnym wypadku – powiedział – ja zdania nie zmieniam! Pił wodę z cukrem i palił ogromne ilości papierosów. W południe zrobił się szum. - Sam minister przyjeżdża!
- Były to czasy, w których na każdy przyjazd przedstawiciela rządu miasto flagowano. Poleciałem po flagę. Po drodze zatrzymał mnie wicedyrektor administracyjny Stanisław Ławniczak. - Panie Wilczewski, dokąd pan biegnie? - Dokąd? - po flagę, minister przyjeżdża. - Niech pan sobie daruje, minister jest tutaj incognito. - Jak? - No wie pan, potajemnie. Nikt nic nie wie... Po dwunastej do willi II wszedł minister; długo rozmawiał z panem Władysławem. O wpół do szóstej wieczorem nasz pacjent wsiadł do samochodu ministra Zdrowia – Jerzego Sztachelskiego i wraz z nim odjechał do Warszawy...
*
Kuracja kościańska – obok zaawansowanej choroby wątroby – ujawniła u pacjenta ślady przebytego w 1952 r. zawału w ścianie tylnej serca; zawału dotkliwego i rozległego. Cały ten epizod z życia wybitnego poety Władysława Broniewskiego (on jest bowiem bohaterem tego artykułu) nie jest znany historykom literatury. Nigdzie nic na ten temat nie napisano, uznając incydent i nałóg za rzecz wstydliwą.
Rozgłośnia „Wolna Europa” była wtedy silnie zagłuszana tak, że głos ledwie dochodził skrawkami słów z dzikiego warkotu; nasza prasa hermetycznie blokowana nie nadała sprawie rozgłosu, więc w Kościanie nie widziano – poza wąską grupą wtajemniczonych – że 1 września 1954 r. w swym mieszkaniu tragicznie zmarła ukochana córka poety Joanna z d. Broniewska Kozicka. Była - niewątpliwie – perłą jego życia. Długo jeździli ze sobą po Mazowszu. Anka – tak na nią mówił ojciec – kręciła film o pięknie polskiej ziemi i o królowej polskich rzek. Podkład słowny pod zdjęcia stanowić miał poemat „Wisła”, który Broniewski rozpoczął i niestety – nie dokończył. Obraz córki zatrutej gazem prześladował go w snach. Psychika poety nie wytrzymała tej tragedii.
Przypominam sobie jak w 1959 r. Władysław Broniewski – zdaje się na sali kościańskiego Gimnazjum – spotkał się z młodzieżą. Był tragicznie zmęczony. Zadeklamował zachrypniętym głosem „Komunę Paryską”, „Bagnet na broń”, a później już – aż do końca długiego spotkania mówił o Ance – jaka była i jaka byłaby. Wrażenie wstrząsające – jak Jego poezja. Spotkanie skończył strofami:
„Córko moja nieżywa,
o! brzozo!
pieśni nić niegodziwa
chce mnie spętać trumiennie
i – zatruta – być we mnie
o! brzozo!”
Zmarł 10 lutego 1962 r. w Warszawie. W moich prywatnych zbiorach przechowuję list do dr. Oskara Bielawskiego, napisany przez poetę w stolicy 4 października 1954r.:
„... po moim wyjeździe z Kościana, dziękuję za przesłane mi życzenia zdrowia i rozwagi i ze swej strony przesyłam panu doktorowi i jego personelowi lekarskiemu życzenia takie same... Załączam ukłony dla obojga Państwa i dla dr. Gryglika. Z poważaniem W. Broniewski.”
Na dole dopisek: „Szanowny Panie dyrektorze. Dziękuję bardzo za list i łączę wyrazy poważania (-) Wanda Broniewska.”
Jerzy Zielonka
27/2013
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Jeden z najpiękniejszych artykułów jakie przeczytałam na tym portalu... Mój ulubiony poeta z czasów liceum. Czy istenieje jakaś strona z zapiskami tudzież wspomnieniami Pana Zielonki?