Magazyn koscian.net
2009-11-11Ruszył proces mordercy
Kilka uderzeń młotkiem wystarczyło, by oprawca zdruzgotał czaszkę 81-letniej Zofii K. A później, jak gdyby nigdy nic, splądrował jej dom i okradł z oszczędności życia. Przed obliczem temidy mówił, że nie wiedział, co robi
Na pierwszy rzut oka Waldemar R. to zupełnie poukładany mężczyzna. Żył niby tak, jak pan Bóg przykazał. Ma żonę i córkę, którą uwielbia rozpieszczać.
- Jak miał trochę więcej gotówki, to zawsze spełniał jej zachcianki - zdradzi przed sądem Anita R., żona oskarżonego.
W życiu żadnego człowieka nie jest kolorowo, więc i państwo R. czasami się kłócili. Ale potem było wszystko dobrze. Niestety, Waldemar miał swoje wyskoki – prowadził rozrzutny tryb życia, lubił sięgnąć do kieliszka.
Życie na kredycie
Jak można było przypuszczać w końcu zaczęło brakować im pieniędzy. R. razem z żoną zaciągnął jeden kredyt, a potem następne. Najpierw wszystko terminowo spłacali, ale gdy R. miał problemy z pracą, zobowiązania wobec banków zaczęły szybko wzrastać. W końcu do uregulowania było już kilkadziesiąt tysięcy złotych. Stare kredyty spłacali nowymi, pieniądze przeznaczali również na bieżące utrzymanie. W Kościanie nie było już chyba żadnego banku, w którym nie byliby zadłużeni. R. w 2008 roku rozkręcił nawet własny biznes. I choć sam dzięki temu posunięciu źle nie zarabiał, a małżonka pracowała, gotówki i tak było za mało.
Do cioci po kasę
19 stycznia tego roku Waldemar R. poprosił o pożyczkę swoją 81-letnią ciotkę Zofię K. Pod jej dom przy ul. Wielichowskiej podjechał skodą.
- Chciałem pożyczyć 300 zł - przyznaje oskarżony. - Ciotka zaznaczyła, że muszę te pieniądze szybko oddać, bo po śmierci wuja pogorszyła się jej sytuacja finansowa.
Kobieta otworzyła barek, w którym leżała biała koperta. Wyciągnęła z niej dwa banknoty - 200 i 100 zł. R. poczuł się uratowany. Niestety - jak się później okazało - nie na długo. Od ciotki trafił do teściowej, której pomógł w ładowaniu węgla. Oddał jej 100 zł, bo u niej też już wcześniej był zadłużony. Reszta kasy rozpłynęła się podczas zakupów w jednym z kościańskich marketów. Poszła na jedzenie, papierosy i butelkę wódki. R. wypił ją krótko po powrocie do domu.
To miała być tylko kradzież
- A może by tak zabrać ciotce resztę kasy, którą trzyma w kopercie - pomyślał R. wpatrując się przy stole w butelkę wódki. Pomysł wydawał się genialny w swojej prostocie. Ciotka mieszkała na pierwszym piętrze domu przy Wielichowskiej, więc wystarczyło tylko wejść przed nią do mieszkania i szybko ograbić barek. Zanim starsza pani z mozołem wdrapałaby się po schodach na górę, byłoby już po robocie. Waldemar R. jak zaplanował, tak zrobił. Następnego dnia wybrał się na Wielichowską, gdzie oprócz ciotki mieszka jego kuzynka Danuta S. Współlokatorki z parteru nie było wówczas w domu. Wyszła do pracy.
Plan wypalił. R. wszedł na górę i z barku wyciągnął 350 zł. Wsadził je do kieszeni roboczych spodni, naszytej na wysokości klatki piersiowej. Ale było mu mało. Skuszony pierwsza udaną akcją postanowił pójść za ciosem. Gdy ciotka parzyła kawę, on zaczął grzebać jeszcze po innych szafkach. Wyłowił z nich trochę banknotów, ale miał pecha. Zofia K. zupełnie przypadkowo wsunęła się do pokoju i zobaczyła, że Waldemarowi z tej naszytej kieszeni wystają jakieś pieniądze.
- Co ty robisz, co ty robisz? - zaczęła krzyczeć przerażona kobieta.
Nie podniosła się
Najpierw zrobiło mu się trochę głupio, ale później coś w niego wstąpiło. Pchnął ciotkę tak, że uderzyła głową o kaloryfer. Chciała się podnieść, ale wówczas R. wydobył z kieszeni młotek, który podobno wziął z domu ,,tak na wszelki wypadek’’.
Zofia K. dostała kilka ciosów w głowę. Już się po nich nie podniosła. Tymczasem Waldemar R. założył na ręce wełniano-gumowe rękawiczki i na dobre zaczął plądrować mieszkanie. W jednej z szaf znalazł ponad 900 euro. Zabrał je. Z barku wziął też butelkę bolsa, a potem rękawiczkami pozacierał ślady na uchwytach od szafek. Wyciągnął z gniazda wtyczkę od telefonu stacjonarnego i wyrzucił go do innego pokoju. Odwiedził jeszcze mieszkanie kuzynki, ale nic interesującego w nim nie znalazł. Wpadł za to na pomysł, jak się oczyścić z ewentualnych podejrzeń.
- W mieszkaniach cioci i kuzynki włączyłem wszystkie palniki w gazówkach. W drzwiach od strony podwórza młotkiem zniszczyłem klamkę. Chciałem, żeby to wyglądało jak włamanie - przyznaje przed sądem.
Był ciekawy
Waldemar R. pozbył się dowodów zbrodni wyrzucając je do śmietnika. W kantorze wymienił euro na złotówki i ruszył w miasto. Mając w kieszeni prawie 4000 zł zapłacił zaległe rachunki, wybrał się do fryzjera, księgowej prowadzącej mu sprawy finansowe w firmie, a nawet kupił... pokarm dla rybek. Aby zatrzeć pozostałe ślady, w domowym automacie wyprał ubranie robocze.
Gdy po południu pojechał odebrać żonę z pracy, specjalnie skręcił w ul. Wielichowską.
- Byłem ciekawy czy pod domem cioci jest pogotowie i policja - wyznaje przed sądem.
W środku jednak gnębiło go to, co zrobił. Do tego stopnia, że w ciągu pół godziny po powrocie do domu sam wypił butelkę bolsa skradzionego z domu ciotki.
Zdradził się przez telefon
Kiedy Waldemar R. dostał od swojej siostry Hanny S. telefon z wiadomością o śmierci cioci, rozpłakał się niczym niemowlak.
- Mąż wiele razy płakał, ale nigdy nie tak, jak tamtego dnia - przypomina przed sądem Anita R.
- Powiedział mi, że nie może przyjechać na Wielichowską, bo pił wódkę i nie chce, żeby było od niego czuć alkohol - mówi siostra oskarżonego i dodaje: - O przebiegu zbrodni już mniej więcej wiedziałam, więc kiedy Waldemar zaczął coś opowiadać, że był u cioci dzień wcześniej, zaczęło mnie dusić w piersiach.
Tym bardziej, że to co opowiadał było jakby podobne do wstępnych ustaleń śledczych. To nie był przypadek.
Zatrzymali go
20 stycznia w godzinach wieczornych do domu Waldemara S. zapukała policja. Miał iść tylko na przesłuchanie, a potem wrócić do żony i córki. Już nie wrócił. Został zatrzymany. W kościańskiej prokuraturze postawiono mu 4 zarzuty: zabójstwa, kradzieży pieniędzy i wódki, usiłowania włamania do mieszkania kuzynki i narażenia jej na utratę życia lub uszczerbek na zdrowiu. Gdyby odkręcony gaz wybuchł, kolejną ofiarą Waldemara S. mogłaby być Danuta S. Nie przyznał się tylko do włamania.
Wiedział, co robi
Biegli psychiatrzy uważają, że choć oskarżony podczas rozprawy zasłaniał się luką w pamięci, dobrze wiedział co robi i zdawał sobie sprawę z konsekwencji swojego postępowania.
- Jego czyn miał charakter przemyślany i planowy. Podczas sporządzania opinii sądowo-psychiatrycznej nie miał żadnych problemów z opisem kolejności zdarzeń. Zrobił to bardzo dokładnie - twierdzą specjaliści.
Następna rozprawa zabójcy odbędzie się w grudniu.
Łukasz Domagała
GK 45/2009
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Boże, jacy ludzie są straszni. Gorsi od zwierząt