Magazyn koscian.net
2009-09-23Serca nam pękają
- Córka mówiła, że jej chyba serce z bólu pęknie i pękło. Teraz pęka nam – mówią Maria i Walenty Lewandowscy z Bielaw, dziadkowie czteroletniego Karolka. Od czterech lat w sądach, a od kilku dni w telewizji i na łamach ogólnopolskich gazet toczą batalię o wnuczka. Zdaniem Sądu Rejonowego w Kościanie dziadkowie nie mają kwalifikacji na rodziców zastępczych
- Czworo dzieci wychowałam i to dobrze, a wnuka nie mogę? To ta pani, która się nim teraz opiekuje zna się na tym lepiej, niż ja, chociaż nigdy dzieci nie miała? - pyta pani Maria odrzucając lekko głowę do tyłu. - Obcy są lepsi, niż najbliższa rodzina?!Siedzimy w małym pokoiku przy stole. Przed panią Marią stosy zdjęć. Karolek z mamą i babcią, Karolek z mamą, babcią i wujkiem, Karolek z dziewczynkami z Pogotowia Opiekuńczego, Karolek z dziadkiem, Karolek z piłką, Karolek w spacerówce, Karolek z zabawką itd. Pani Maria, gdy tylko przestaje mówić, zaczyna bezwiedne przeglądanie zdjęć, od nowa i od nowa. Rozsypuje je, składa, rozsuwa, przekłada co chwilę zatrzymując wzrok na jednym z nich.
- Córka to bardzo przeżywała. Wyobrazić sobie trudno. My też. Ile to nerwów nas już kosztowało... Najgorszemu wrogowi nie życzę tego, przez co przechodzimy – mówi pan Walenty.
- Wszyscy ją tylko dołowali. Powinni pomóc, a tylko pogarszali. Pierwsze to ojciec dziecka. Zaraz po porodzie ona się rozchorowała, a on ją tylko dołował – wzdycha pani Maria.
- Ala załatwili nas urzędnicy – krótko mówi wuj Karolka, Tadeusz Lewandowski. - Centrum Pomocy Rodzinie powinno się nazywać Centrum Przemocy w Rodzinie. Pomocy to myśmy nie zaznali...
- Ona tak tęskniła za Karolkiem... - ociera łzę pani Maria.
Miało być pięknie
Poznali się w ,,sanatorium’’. Oboje leczyli się psychiatrycznie. Zakochała się. Świata poza nim nie widziała.
- Tak mu ufała, że się w głowie nie mieści, a czym ona bardziej się poświęcała, tym jemu jakby mniej zależało. Dobrze było, póki dziecko się nie urodziło. Potem zaczęły się problemy – pani Maria wzdycha.
Ona się rozchorowała, on wymagał opieki. Pani Maria pospieszyła z pomocą. Zamieszkała z młodymi rodzicami w Mikoszkach.
- Kupowałam pieluszki, kaftaniki, ubierałam, myłam, przebierałam Karolka... Na rehabilitację jeździłam, bo miał przy porodzie zwichnięte ramiączko...- wylicza. - Do tego dwudziestego szóstego lipca wszystko robiłam... I dałam radę!
Wniosek o przyznanie opieki nad Karolkiem babcia chłopca złożyła już kilka tygodni po jego narodzinach.
- Pani z opieki powiedziała, że mam podpisać się pod wnioskiem, ona pomoże. Że ja będę rodziną zastępczą dla Karolka. Podpisałam i...
Dziecko policja zabrała z samochodu przed Ośrodkiem Pomocy Społecznej gminy Kościan. Chłopiec miał wtedy trzy miesiące. Ani matka, ani dziadkowie nie wiedzieli gdzie go zabrano. Dokumenty przyszły trzy dni później. Obojgu rodzicom odebrano prawa rodzicielskie, ale dziadkom nie przyznano opieki. Karolek trafił do pogotowia rodzinnego i to na dłużej niż pozwala prawo. Gdy je opuszczał, miał już ponad półtora roku.
- Cały czas my się starali, jeździliśmy tam do niego, pisali pisma, poseł Fiedler u nas był, do ministra pisaliśmy, w Warszawie w ministerstwie byliśmy. Cały czas walczymy. I nie poddamy się – deklaruje babcia chłopczyka.
Karolek trafił do niespokrewnionej rodziny zastępczej (w gminie Krzywiń), bo dziadkowie - w opinii sądu i pracowników socjalnych - nie nadają się do opieki nad dzieckiem. Pracownicy społeczni tłumaczyli potem dziennikarzom ,,Gazety Wyborczej’’, że Karolek jest bardzo energiczny i dziadkowie mogliby za nim nie nadążyć. Uznano ponadto, że nie mają predyspozycji psychologicznych do bycia rodzicami zastępczymi.
- Może coś źle wypełniłam na tych testach psychologicznych? Nie wiem. Ale czwórkę dzieci wychowałam i żadnego pijaka, i się nie nadaję? Z takim maluszkiem tuż po narodzinach dałam sobie radę, to teraz nie dam? Jakbym na wózku inwalidzkim była, to może, ale nie teraz! - obrusza się pani Maria.
Serce pękło
To była czwarta wizyta Karolka u rodziny – sobota, 7 lutego. Karolek bawił się świetnie. Tego dnia jeździł na plastikowym, elektrycznym motocyklu.
- Śmiechu było...- wspomina wuj Karolka, Tadeusz.
- Jak Karolek się cieszył. Beata też. Jakby my wiedzieli, że to ostatni raz, to... - urywa nagle pan Walenty.
Wyjeżdżał o 13.30. Przedtem zjadł obiad z mamą, dziadkami i wujami.
- Córka dała mu jeszcze błogosławieństwo. Świecę od chrztu Karolka wyjęła i pobłogosławiła go... – dodaje pani Maria.
- Jakby wiedziała, że to już ostatni raz... - kiwa głową pan Tadeusz.
Kilka godzin później mama Karolka zmarła. Pani Maria znalazła ją martwą o trzeciej nad ranem.
- Córka mówiła, że jej chyba serce z bólu pęknie i pękło – mówi pani Maria ocierając łzę. - Pęka i nam. Karolek był na pogrzebie.
Więzi rodzinne
Jest szum. Pracownica Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie przed kamerami teraz tłumaczy, że nie widziała więzi dziadków z dzieckiem. ,,Może dlatego, że dziecko było malutkie” – dodaje. Sędziowie z Kościana odmawiają już wszelkich komentarzy w tej sprawie. Państwa Lewandowskich odwiedzają co rusz nowe ekipy dziennikarskie. W październiku cała rodzina Lewandowskich - dziadkowie i wujowie Karolka - po raz kolejny poddana będzie testom psychologicznym. Po śmierci matki chłopca dziadkowie ponownie zaczęli starania o wychowanie wnuka. Zrozpaczeni zaczynają postrzegać system opieki społecznej, sąd i wszelkich urzędników jako zorganizowaną nieżyczliwość. Do grona przeciwników ich rodzinnego szczęścia dopisują też rodzinę, która wychowuje Karolka. Jednym słowem - w rodzinnym domu byłoby chłopcu o niebo lepiej - twierdzą. Wnuczka widują sporadycznie.
- Czasem uda nam się dodzwonić i umówić. Łatwo nie jest. No i po śmierci Beatki Karolek raz był już u nas, na cztery godziny – wyjaśniają dziadkowie.
- Takie tam wizyty. Wystawią nam dziecko na dwór na pół godziny i to jest nasze spotkanie. Na schodach. Tu mam zdjęcia. Tę kurteczkę i czapkę, to babcia z samochodu przyniosła, bo by chłopiec zmarzł – dopowiada pan Tadeusz. - Ale najgorsze były te spotkania w PCPR. Autobusem z nim ta jego nowa mama przyjechała, potem piechotą przez całe miasto. Dziecko zmęczone było okropnie. I pani z tego pecepeeru zapisała potem, że słabo zareagował na naszą wizytę. Jak był zmęczony, to nie dziw, że nie tryskał radością.
Pani Maria prowadzi do sąsiedniego pokoju – duży, słoneczny, schludny. W kącie łóżeczko, a w nim rzeczy dla Karolka.
- My tu na niego cały czas czekamy. Łóżeczko już mu może za małe będzie, ale to nic, kupimy mu tapczanik. Wszystko u nas dostanie. Nic nie chcemy. Złotówki nawet. Damy radę sami. Tylko niech nam oddadzą wnuka – oświadcza pani Maria.
Że teraz dziecku serce pęknie, bo wyrwane miałoby być z obecnego domu, się nie martwią.
- Do nas się wnet przywiąże. On wie, kim jesteśmy – mówi pewnym głosem pani Maria, a mąż potakuje. - Jak Karolek był już u nas po te cztery godziny, to w pierwszej godzinie nie wiedział, gdzie jest, a potem pytał: ,,czemuście po mnie prędzej nie przyjechali’’. I co, on z nami nie ma więzi?
Przed Sądem Rejonowym w Kościanie trudne zadanie. Cokolwiek zdecyduje, ktoś będzie cierpieć – dziadkowie albo rodzice zastępczy i na pewno dziecko. A walczących o prawa do dziecka przybywa. Wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich złożył też ponoć ojciec chłopczyka. (Al)
GK 38/2009
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Znałem Beatkę osobiście - uczyłem ją.Ona i jej rodzice to bardzo porządni ludzie. Niedawno ją widziałem wprawdzie tylko z okien samochodu. Nie do wiary że ona nie żyje. Sądzę że dziadkowie na pewno dobrze wychowają Karolka . Opisana rodzina zastępcza nie jest zbyt majętna skoro tak małe dziecko wozi autobusem.Dzieckiem zajęli się dla pieniędzy.Nie są też zbyt gościnni albo mają cos do ukrycia skoro dziadków nie wpuszczają do domu choćby na korytarz. Trzymam kciuki za Panią i Pana Lewandowskich