Magazyn koscian.net
2010-09-21Skończę w swoim ogrodzie...
Grzegorz Pawlak, kościaniak, absolwent Liceum Ogólnokształcącego, w latach 1977-82 studiował w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych w Poznaniu (obecnie Akademia Sztuk Pięknych). W roku 1982 uzyskał dyplom w pracowni J. Schmidta. Pawlak, oprócz malarstwa sztalugowego, zajmuje się grafiką komputerową. Żonaty, dwoje dzieci, mieszka w Kościanie
Te kilka zdań na temat artysty znajduję na stronie Muzeum Regionalnego im dr. Henryka Florkowskiego, w którym kilka lat temu wystawiał swoje szkice i obrazy. Jakim człowiekiem i twórcą jest Grzegorz Pawlak?Odwiedzam go w domu przy ulicy Marcinkowskiego. Zapach leczo, przepysznej jesiennej potrawy, unosi się w mieszkaniu. Siadamy przy okrągłym stole w przytulnie zaaranżowanym pokoju. W około mnóstwo książek, na ścianach gdzieniegdzie szkic lub mały obrazek. Widać rękę artysty.
Rozmowę rozpoczynamy retrospekcją czasów licealnych.
-Ten okres wspominam bardzo dobrze. To w ogólniaku nawiązałem najtrwalsze przyjaźnie. Te ze studiów w większości nie przetrwały próby czasu. Z grupą licealnych przyjaciół jesteśmy w stałym kontakcie do dziś. Może dlatego, że połączył nas wspólny projekt? - głośno zastanawia się Pawlak.
- Założyliśmy wówczas teatrzyk ,,SZACH”. I tak się jakoś złożyło, że ówczesny tekściarz z ,,SZACH”-a dziś jest poetą, żyje ze słowa. Aktor, to znany na poznańskiej scenie Frydrych. Zaś scenograf, do dziś para się sztuką wizualną. Bo to ja byłem w ,,SZACH”-u scenografem.
Plastyczne zdolności przejawiał już mały Grześ.
- Zawsze coś tam skrobałem... Lecz trudno byłoby to nazwać dziełami – uśmiecha się. W liceum te skłonności się nasiliły. Ale jak mówi: - Można mieć talent, lecz cały dowcip polega na tym, by ktoś go w tobie dostrzegł i pchał, pchał w odpowiednią stronę. Na mnie poznał się, że tak powiem, profesor Wawrzyniec Rąglewski. Ówczesnej licealnej młodzieży znany bardziej jako ,,Wachu”.
Mimo zdecydowanie plastycznych inklinacji, po ukończeniu liceum, Grzegorz Pawlak, usilnie starał się zostać architektem. Dwa razy nie udało mu się przebrnąć przez egzaminacyjne sito na Politechnice Poznańskiej. I kiedy wreszcie za trzecim podejściem zdał... zrezygnował.
- Niektórzy pukali się w czoło, lecz dla mnie wybór był prosty. Podczas trwania egzaminów na politechnikę jednocześnie zdawałem na PWSSP i ktoś widocznie stwierdził, że coś ze mnie będzie. Do tego egzaminu podszedłem zupełnie na luzie, potraktowałem jak rozgrzewkę i pewnie dlatego zdałem – z rozbrajającą szczerością mówi Pawlak.
- Na uczelni od razu wylano nam kubeł zimnej wody na głowę, mówiąc, że sukces w tej branży może odnieść ten kto ciężko pracuje. Inaczej, sukces to 5 procent talentu, a reszta to ciężka praca. Poza tym wykładowcy zwykli mawiać, że student, któremu zdaje się, iż jest artystą i chodzi z głową w chmurach, powinien zejść na ziemię, bo inaczej może wpaść pod tramwaj. To taka wiele mówiąca przenośnia, mająca zastosowanie w każdej dziedzinie artystycznego życia.
W PWSSP Grzegorz Pawlak szczególnie zainteresował się pejzażem i portretem. Nie zapomni zajęć z profesorem Józefem Drążkiewiczem , który prowadził katedrę rysunku, a szczególnie tych z Waldemarem Świeżym, który wywarł olbrzymie wrażenie na początkującym kościańskim artyście. Świeży to ikona polskiego plakatu filmowego (np do filmu ,,Człowiek z marmuru”, czy plakatu na 100-lecie kina), imprezowego (Mazowsze), teatralnego i społecznego, także grafiki książkowej, scenograf i laureat wielu prestiżowych nagród. Swe prace wystawiał na całym świecie.
- Zetknięcie z mistrzem, tak śmiało operującym kolorem, ciekawe międzywydziałowe działania artystyczne, do których dochodziło głównie w akademiku, gdyż za rektorowania Antoniego Zydronia (lata 1978-81) pracownie uczelni, poza godzinami wykładowymi były dla studentów zamknięte. Wszystko to w zderzeniu z moim młodym wiekiem owocowało obrazami, bardziej niż dziś bojowymi. Ich wojowniczość przejawiała się w agresywnej, zdecydowanej kolorystyce. Po prostu wiek ma swoje prawa. To nie była moja droga, tę wydeptuje się latami. Paradoksalnie, w ASP łatwo o utratę swojej artystycznej tożsamości, charakterystycznego dla siebie rysu... To kwestia poddania się, ulegania wpływom mistrzów. Na roku pełno było Teisseyrejów, studentów pod kierunkiem profesora Stanisława Teisseyre«a, czy Brzozowskich, od profesora Tadeusza Brzozowskiego – opowiada Grzegorz Pawlak. - Tylko silne osobowości są w stanie oprzeć się zbyt dosłownym wpływom, zbyt dosłownemu naśladowaniu nauczycieli.
Dla Pawlaka, mistrzami, od których czerpie nie popadając jednakoż w paranoję, są impresjoniści. Celem przedstawicieli tego kierunku malarstwa i rzeźby, zapoczątkowanego w latach 60. XIX wieku we Francji, było maksymalne zbliżenie do natury i subiektywne utrwalanie zjawisk jednostkowych. Stąd wzięła się potrzeba studium krajobrazu, prowadzonego w oświetleniu naturalnym i obserwacja zmian koloru w zależności od pory dnia. Główne tematy, takie jak pejzaż i martwa natura, impresjoniści odwzorowywali na płótnie w taki sposób, w jaki dostrzegali je w danej chwili.
- Tak, czy siak większość wielkich impresjonistów kończyła w swoim ogrodzie – tłumaczy mój rozmówca. - W dojrzałej sztuce szuka się tematów wokół siebie, w najbliższym otoczeniu. Tak kończyli Picasso, Renoir, Monet i ja też tam skończę. Mam wspaniały ogród, soczysta, zielona trawa i drzewa... Pracowni nie posiadam. Właściwie była, ale syn mnie z niej przepędził -kwituje z uśmiechem.
Widząc rysujące się na mej twarzy zdziwienie, rozmówca dodaje:
- Maciej udziela się w trzech muzycznych projektach. Po prostu pewnego dnia wstawił do pracowni perkusję i inne instrumenty i wraz z kolegami i koleżanką rozpoczęli próby. Sąsiedzi na pewno słyszą, że nie maluję – znowu uśmiech na twarzy Grzegorza Pawlaka. - Takiego zresztą argumentu użył mój syn. - ,,Tata, ty i tak teraz nie malujesz”.
Jak mówi artysta, to przerwa czasowa, całkowicie uzasadniona.
- Gdybym realizował jedynie swoje malarskie wizje, to żyłbym sobie o mleczku i chlebku. Oczywiście bez rodziny – dosadnie przedstawia los współczesnego artysty Pawlak.
Aktualnie zajmuje się działalnością komercyjną, pracując głównie na komputerze. Są to różnorakie grafiki, projekty mapek, okładki do książek, foldery. Dzięki współpracy z regionalistą i historykiem profesorem Bogusław Polakiem związał się z poznańskim Instytutem Pamięci Narodowej.
- To działalność li i jedynie na płaszczyźnie wydawniczej. Projektuję okładki do serii publikacji – szybko uściśla. Ale swojej fascynacji historią nie kryje. Swego czasu zgłębiał tajemnice swoich przodków. Dwóch dziadków pana Grzegorza było pilotami.
- Takimi z początków awiacji. Dziadek od strony mamy, to powstaniec wielkopolski, który został później żandarmem. Służył w garnizonie poznańskim, skąd jako młody chłopak, prosto z koszar trafił na front wschodni, następnie znowu na zachód – rozwija losy rodziny Pawlak.
- W opowieściach z dzieciństwa, którymi raczyli mnie opiekunowie, wyłania się obraz dziadka, który rozgrzebuje sobie ranę, aby się nie goiła. Nie chciał wracać na front, miał czwórkę dzieci i jak to się mawiało, ziemię do obrobienia.
Tak moglibyśmy długo rozmawiać, a właściwie ja mogłabym słuchać, bo to niezmiernie ciekawa opowieść. Szybko jednak reflektuję się i pytam o artystów w rodzinie.
- Wiadomo, że nikt sztuką nie parał się profesjonalnie. Inwencję twórczą zabiły wojenne, rozbiorowe realia, zresztą to byli na ogół prości ludzie. Bardziej ze strony rodziny mojej żony znalazłby się jakiś artysta. Ale raczej muzyk niż malarz. Teraz to młode pokolenie przejmuje pałeczkę. I syn, i córka przejawiają zdolności plastyczne, ale na razie żadne nie kwapi się do malarskiej ,,kariery”. Zwłaszcza syna, bardziej pociąga świat dźwięków...
Czym by się zajmował, gdyby miał mecenasa i nieograniczone fundusze?
- Bawiłbym się kolorami, światłem, oddawaniem nastrojów na płótnie. Dziesięć razy malowałbym tę samą martwą naturę w różnych porach dnia, przy innym oświetleniu. Tak jak wspomniani impresjoniści. Oczywiście w swoim ogrodzie i jego najbliższych okolicach. Na razie, w wolnych chwilach bawię się tam ...z Wypłoszem, naszym psem-znajdą, który uniknął śmierci, gdyż został zdjęty z płotu. Ktoś go tam powiesił na smyczy... Był wypłoszony w nowym otoczeniu i tak został Wypłoszem. A co do mecenatu, to miałem już kiedyś mecenaskę... No, może nie z nieograniczonymi środkami. Przez dwa lata była nią moja żona. Po dyplomie w 1982 roku wyszedłem z uczelni na pustynię. Zero pracy, zero dochodu. Nie zostałem objęty państwowym mecenatem...
Z lat 90-tych kościaniacy mogą pamiętać Pawlaka z częstego udziału w konkursach i malarskich plenerach odbywających się w Wielkopolsce. Artysta brał też udział w wystawach ogólnopolskich. Między innymi w XIII i XIV pokonkursowej Wystawie im. Spychalskiego w Poznaniu oraz w wielu wystawach indywidualnych w Kościanie (np. 1987, 2004 i niedawnej we wnętrzach kawiarni ,,Saskia”). Uczestniczył też w kilku wystawach pokonkursowych grafiki komputerowej czasopisma DIGIT w Warszawie i Poznaniu. Jego prace znajdują się w muzeum w Grabonogu, Kościanie i w zbiorach prywatnych. Jego trzy wielkoformatowe grafiki o powierzchni 2 metry na 4 zdobią biurowiec Imperial Tobacco w Jankowicach. Ostatnio pracował nad grafiką serii dotyczącej zbrodni Katyńskiej, emigracji i powstań.
Jakim więc artystą jest Grzegorz Pawlak? Na pewno w stu procentach kościańskim, z dystansem do siebie i swoich prac, zdecydowanie skromnym. Jego artystyczna dewiza zawiera się w słowach: ,,im mniej środków używa się do osiągnięcia celu w sztuce, tym lepiej. Nie grozi wówczas przesyt’’. (malWina)
GK nr 37 /2010
Zgłaszasz poniższy komentarz:
jak pamiętam kilka lat temu czytałem to samo w gk. Panu Pawlakowi gratulacje a rozmówcy ??? no właśnie więcej pomysłów !!!