Magazyn koscian.net
2010-03-11Świat ma zapach...
,,Ruch zastąpić może wiele leków, ale żaden lek ruchu nie zastąpi’’ – ponad pięćset lat temu napisał to Wojciech Oczko, nadworny lekarz Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy, no i patron śmigielskiego szpitala. Od lat tak żyję, w ruchu, i nie wiem, co to katar – mówi Teresa Adamczewska ze Śmigla. Ma 76 lat i rocznie przemierza do siedmiu tysięcy kilometrów. Rowerem
Wchodzę w butach.- Dywanów nie mam, bo to tylko zbieracze kurzu – wyjaśnia gospodyni poganiając, bym wchodziła szybciej i bez obaw. Zostawiam więc za sobą ślady ciężkich butów i wchodzę. Duży, słoneczny pokój. Chłód.
- Kaloryfer jeden nie grzeje... - słyszę za plecami - Ale ja lubię chłód... - dodaje zaraz i gdy sadowię się na kanapie, ona już siedzi. Oparcie fotela daleko za nią, wychylona do przodu, z dłońmi na udach. Krótkie włosy, polarowa bluza, pikowany pulower i ciemne, sportowe spodnie. Uśmiech.
- Nie wiem, czy tu jest co opowiadać... - mówi patrząc mi uważnie w oczy. Na wprost kanapy meblościanka. W niej, gdzie większość gospodarzy prezentuje kryształy, stosy książek. Spora biblioteczka też obok kanapy. Na ławie tuż przed moim nosem, kronika. Jest o czym opowiadać...
* * *
- O, tu nowy pomost postawili... Jak tam byłam rok wcześniej, nie było go... Jeszcze pachniał świeżym drewnem... Tu kapliczka na dębie w Sepnie... Matki Boskiej z tysiąc dziewięćset osiemnastego roku. Podziękowanie za odzyskanie niepodległości. I proszę zobaczyć ile przy niej kwiatów! To wciąż żywe miejsce... [na zdjęciu obok kapliczki rumiane, uśmiechnięte kobiety] Odśpiewałyśmy tu ,,Chwalcie łąki umajone...” - uśmiecha się pani Teresa. Dalej Granówko, zdjęcie dostojnego pałacu. Pusty, niszczejący...
- Takich mamy w okolicy sporo – komentuje pani Teresa. - A z Granówka Władysław Jagiełło wziął sobie trzecią żonę – Elżbietę.
Na kolejnych stronach migają zdjęcia starych wiejskich domów, kopa kamieni jaka została z folwarku Jeligowo (koło Białcza St.), wyjątkowo ładny płot w Zaborowie, szkoła w pałacu w Długiem Starem, kościółek w Niechłodzie, dworek w Krzycku...
- O! Dakowy Mokre! Piękny pałacyk! Naprawdę warto zobaczyć... I pięknie odrestaurowany... A jaka tragiczna historia! Mąż wraca, a tam żona z innym... No i co? Strzelbę bierze i oboje trupem kładzie...
Pałac w Witosławie, w Racocie, Koczury, Trzebidza, ...
- A tu, za drzewami, Jezioro Zaniemyśl. To w Przemęckim Parku Krajobrazowym. Dopiero za trzecim razem udało mi się je znaleźć, a bez pomocy miejscowych to bym chyba nigdy nie znalazła. Nawet drogi do niego nie ma, tylko ścieżki wydeptane przez zwierzęta. Ach, gdy wreszcie je znalazłam, byłam zauroczona... Coś niesamowitego. Cisza, mnóstwo ptactwa... Niby nic, ale... czułam się, jakbym zajrzała w jakieś dzikie miejsce.
Opis kolejnej wyprawy: 7.VIII.09, 6.00-15.00, 101 km – cel Jędrzychowice...
- W gazecie przeczytałam, że pani Schlichting zmarła, że pałac rodzinny odbudowywała itd. Biorę mapę i sprawdzam, jak to daleko. Jest w granicach stu kilometrów? - To jadę! Muszę to zobaczyć.
Śmigiel - Morownica - Szczepankowo Stare - Sokołowice – Dłużyna – Włoszakowice – Krzyżowiec – Zbarzewo – Osowa Sień – Wschowa – Siedlnica – Jędrzechowice. W kronice mnóstwo zdjęć, wycinek z ,,Panoramy Leszczyńskej’’, opis historii.
- Warto było. Szkoda, że tej pani nie poznałam. Za późno tam pojechałam. Ale jaka nagroda w trakcie podróży! Minęłam już Krzyżowiec i widzę po lewej parę danieli. Chciały przejść przez jezdnię, ale auto, auto, auto... Odważył się on. Przeszedł i... nie schował się w krzakach. Stanął w rowie po przeciwnej stronie i czeka na nią. Jakby zapewniał, że jest bezpieczna. A ona majestatycznie przechodzi przez asfalt. Nie biegiem, ale pewnie, spokojnie... Jak dama!
W październiku pojechała rowerem do Ryczenia na spotkanie z ks. Isakowiczem-Zalewskim.
- Przeczytałam w gazecie, że tam będzie, bo jakiś praprapowinowaty wielkiego ormiańskiego biskupa tam mieszka. Sprawdziłam na mapie – siedemdziesiąt cztery kilometry... Dam radę dojechać. A wrócić jakoś Bóg da. Pojechałam. Msza o czternastej po polsku i po ormiańsku. Piękne przeżycie. Do Leszna mnie jakaś dobra dusza podwiozła, a z Leszna to już rzut beretem. Szarym zmierzchem do domu dojechałam. Życie trzeba chwytać na gorąco...
Okoliczne (w promieniu 60 kilometrów od Śmigla) miejscowości odwiedziła już po kilka razy. Lubi wracać w te same miejsca i obserwować, jak się zmieniają. Gdy jest za daleko, wsiada w pociąg i dociera, gdzie chce, tylko drogę powrotną odbywając na kołach swego roweru. Wylicza najdalsze wędrówki sypiąc nazwami jak z rękawa. W pamięć wbija mi się Dolsk, Grodzisk, Zaniemyśl...
- Chyba tylko Puszcza Zielonka mi jeszcze w okolicy została. Trudna z nią sprawa, bo przez cały Poznań trzeba się przedostać. Pociągiem jakoś się przeprawię...
Nie wyrusza w trasę bez dobrej mapy i bez przygotowania. W jukach ma zawsze zestaw naprawczy do roweru, coś do jedzenia, wodę, a ostatnio nawet termosik z kawą. Każdą podróż dokładnie planuje. Dzień wcześniej czyta o miejscach, które chce odwiedzić, ludziach, którzy tam mieszkali, bądź nadal mieszkają. Podstawa to księga: ,,Dwory i pałace Wielkopolski’’.
- Bo tu nie chodzi o kilometry, ale żeby coś zobaczyć, czegoś doświadczyć, czegoś się nowego dowiedzieć. Ja zawsze jadę po coś! - podkreśla z powagą.
Wyprawy prawie zawsze trwają najwyżej jeden dzień. W tygodniu planuje po trzy-cztery. Każda około 60, ale nie więcej niż sto kilometrów. Miesięcznie wychodzi więc prawie tysiąc kilometrów, a że sezon trwa sześć do siedmiu miesięcy... Latem wyrusza już o czwartej, by uniknąć upałów i przed południem bywa już w domu. Nie szarżuje. Gdy pogoda jest niepewna, nie jedzie.
- Zmokłam nie raz, pod wiatr już taki kiedyś jechałam, że kilka kilometrów musiałam prowadzić rower. Nie dałam rady jechać. Kiedyś, w listopadzie zlekceważyłam prognozy i po ośmiu godzinach w deszczu byłam przemoczona do ostatniej nitki. Dosłownie. Nieprzyjemnie, ale na błędach trzeba się uczyć.
Nudzić się, nigdy. Że tam już była, to nic. To samo miejsce o czwartej rano i o czwartej po południu wygląda zupełnie inaczej. Inaczej latem, inaczej jesienią. Inaczej w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku i inaczej w dwa tysiące dziesiątym. Świat zmienia się codziennie. Zmienia się nieustannie... Opary mgły nad łąką, cisza w śpiącej wsi o poranku, zapach bzów na skraju lasu. Jedzie tak czasem i myśli: ludzie, za późno wstajecie, jest tak pięknie. Tak wiele wam umyka...
- W niedzielę nie czekam na mszę w moim kościele. Wsiadam na rower i... Tak trafiłam do Woźnik. Na mszy byłam, przy okazji kościółek obejrzałam. Co za uczta... Ludzie szybko wyszli, kościół pusty i tylko ja siedzę, i ruszyć się nie mogę. Organista grał, jakby nigdy nic... Grał tak pięknie i tak pięknie śpiewał... Potem musiałam jeszcze tam wrócić, by usłyszeć znów tę pieśń; ,,Gdy Pan nam dał chleba...’’
Jak to się zaczęło? Pani Teresa kuli się lekko w fotelu i obejmuje ramiona. Zawsze lubiła ,,ruchliwe życie’’. Mąż też. Była nauczycielką, on pracował w banku. Wycieczki, zwiedzanie, ruch... aż nagle zachorował i wszystko się zmieniło. Przeszła na emeryturę.
- Pewnego dnia wstałam o czwartej, wsiadłam na rower i pojechałam. Przed śniadaniem – o siódmej - byłam z powrotem. I tak co dzień... To był mój czas... Odżywałam... Potem, po czternastu latach choroby, mąż odszedł. I było jeszcze gorzej. Wtedy zaczęłam jeździć na coraz dłuższe wyprawy. Dziś jeżdżę, bo to lubię. Jeżdżę, bo dzięki temu jestem wolna, niezależna i ciągle otwarta na nowe doświadczenia. Z roweru świat wygląda inaczej niż zza szyby auta. Jest o wiele bardziej złożony, ciekawszy i tyle w nim drobiazgów... Zresztą, auta nie mam, a rower tak – rozkłada szeroko ręce.
Zajechała już dwa rowery. Byle czym nie jeździ. Nie kupuje za piętnaście tysięcy, ale ten tysiąc złotych na rower trzeba dać. Musi być wygodny, sprawny i bezpieczny. Od trzech lat opisuje swoje wyprawy w domowych kronikach.
- Nie wiem po co. Chyba mam za dużo wolnego czasu – uśmiecha się filuternie.
Są trzy. Po jednej na każdy rok. To niewiele, zważywszy, że jeździ intensywnie od ponad dwudziestu lat. Na potrzeby kroniki, mając ponad siedemdziesiąt lat zaczęła fotografować. Uczy się – jak podkreśla. Uwiecznia wszystko, co ją zachwyci, co odkryje. Zebranymi w samotnych wędrówkach doświadczeniami i wiedzą dzieli się potem z paniami z sekcji rowerowej Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Raz w tygodniu zabiera je w jedno ze swych ulubionych miejsc i potrafi godzinami opowiadać o historii, wielkich rodach, osiągnięciach urodzonych tam wielkich ludzi. Historie rodów szlacheckich okolicy ma w jednym palcu. Szczególnie bliscy są jej Chłapowscy. Urodzona w Wyskoci mama Teresy Adamczewskiej bardzo ich szanowała. W kronice wielkimi literami zapisała cytat z Andrzeja Maksymiliana Fredry ,,Cudze wiedzieć rzeczy ciekawość jest/ a swoje – potrzeba’’. Swoje, to mała ojczyzna, jaką jest Wielkopolska. Oj zjeździła ją już...
Pani Teresa wstaje z fotela i ze ściśniętych ksiąg w meblościance wyjmuje ukochaną mapę ,,regionu leszczyńskiego’’ (od Kościana po Rawicz, Gostyń...). Wielokrotnie składana i rozkładana sypie się jej w rękach.
- Wszystkie dróżki na niej znam. Każdą, najmniejszą nawet, jechałam i to po kilka razy... - uśmiecha się gospodyni. - I tyle jeszcze chciałabym zwiedzić... Oj, za szybko mi lat przybywa...
Raz w roku jedzie w Tatry i nie korzysta tam z żadnych wyciągów. Po górach trzeba chodzić! Raz w roku jedzie dalej w świat. Zwiedziła ościenne kraje, odległy Egipt, Turcję, Włochy, Grecję, Chorwację... W tym roku wybiera się do Izraela.
- Wnuki już odchowane, dzieci samodzielne od lat. Cały mój czas należy do mnie. Dziś, co prawda, czy bliskie, czy dalekie cuda – wszystko można zobaczyć w komputerze. Tam jest wszystko – tak mówią i pewnie mają rację, ale... zapachu nie ma... Ja tam wolę na żywo...
ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Brawo! Gratuluję pomysłu na aktywne życie!