Magazyn koscian.net
2008-07-08To tu, to tam...
Z Mariuszem Korbańskim, uznanym malarzem z Czempinia, spotkaliśmy się w jego pracowni na strychu Szkoły Podstawowej w Borowie. Przygotowuje tam obrazy na wrześniową wystawę w poznańskim Arsenale, a w przerwie opowiada czytelnikom „GK” o swoich życiowych pasjach.
Mariusz Korbański jest absolwentem Wydziału Malarstwa Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Dwukrotnie otrzymał stypendium twórcze Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wystawia pod dobrymi adresami, zdobył uznanie także za granicą. Jego prace znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie oraz w wielu prywatnych kolekcjach w Polsce, Francji, Niemczech, Szwecji, Włoszech, USA. W tym roku miał już dwie indywidualne wystawy w Poznaniu i w Krakowie. Kolejną można będzie oglądać od 8 do 28 września w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu.O przygodach ze sztuką
Zawsze mnie interesowała sztuka, szeroko pojęta. Jednak najwyraźniejsze było ukierunkowanie na plastykę. Może to jest zapisane w podświadomości: coś człowieka ciągnie i nie wie dlaczego. Potem pojawiają się jakieś trudności, których nie można pokonać i albo człowiek się poddaje albo walczy do końca. Miałem też inne przygody, np. pracowałem z osobami, które współtworzyły pierwszy zespół Gardzienic – alternatywnego teatru, działającym pod Lublinem. To bardzo znany w świecie teatr wiejski, do dziś uznawany za nietypowe przedsięwzięcie. Nie robił on typowych spektakli, tylko wyprawy do wiosek, bo najważniejsze były tam spotkania z prostymi ludźmi. Wszystko to odbywało się w kontekście muzykowania. W czasie tych spotkań z prostymi, ciężko pracującymi ludźmi rodziły się moje zainteresowania rzeczami związanymi z kulturami prostymi, prymitywnymi ale w dobrym sensie – takimi w których jest piękno i prawda. Dużo miałem takich przygód. Kiedyś zaśpiewaliśmy w malutkiej cerkiewce całą liturgię prawosławną na sześć głosów. Byliśmy amatorami, rok się do tego przygotowywaliśmy. Do dzisiaj zresztą muzykuję, ale tylko dla siebie, na kawalu. Miałem też przygodę z filmem, w liceum amatorsko kręciłem filmy. Staram się bardzo szeroko reagować na świat. To wszystko są tylko dotknięcia, czasami niepoważne, ale nie jestem osobą, która się hermetycznie zamyka tylko na jedną dyscyplinę. Zainteresowanie różnymi rzeczami wraca rykoszetem, kiedy jestem skupiony na pracy malarskiej.
O pracowni w Borowie
Ta pracownia funkcjonuje dzięki wsparciu Urzędu Miasta i Gminy w Czempiniu i jest to niecodzienna sytuacja. Wcześniej prawie przez 10 lat miałem pracownię w Pałacu w Gorzyczkach. Szukając jej trafiałem na bardzo duży opór. Dopiero ówczesny prezes Korporacji Rolnej, pan Bolesław Maćkowiak, człowiek który nie miał nic wspólnego ze sztuką, ale był bardzo otwarty, podjął odpowiednie decyzje praktycznie w minutę. W Gorzyczkach korzystałem, oczywiście za opłatą, z dwóch dużych pomieszczeń w Pałacu z wyjściem na taras, z parkiem, po prostu żyć nie umierać. Potem przyszedł ktoś nowy i musiałem się zwinąć stamtąd. Przez kilka lat nie miałem pracowni i męczyłem się w pokoiku w domu. Aż pan Gorczyński, zajmujący się promocją miasta, wyśledził w Internecie, że mieszkaniec Czempinia ma wystawę w Poznaniu. Zadzwonił do mnie, poprosił o spotkanie, a na nim o współpracę. Powiedziałem, że mogę pomagać w organizacji wystaw i innych rzeczach. Potem spytał, czy ja nie mam jakichś potrzeb. Miałem je wymienić w punktach i w ostatnim napisałem, że przydałaby się jakaś pracownia. Nie myślałem, że się uda. Okazało się, że jest pomieszczenie na pracownię i że Urząd Miasta i Gminy zostanie sponsorem, instytucją, która się zaopiekuje artystą. Byłem tym zaszokowany! Wiele osób z zewnątrz też jest pod wrażeniem. Jestem bardzo zadowolony, bo to jest pierwsze w Europie posunięcie w takim stylu. W zeszłym roku zrobiłem dwie wystawy dla mieszkańców Czempinia w PZŁ i to jest moja forma podziękowania. Wyszedłem też z inicjatywą i prowadzę warsztaty plastyczne dla dzieci w Szkole Podstawowej w Borowie. Jest to symbioza: gmina coś robi dla mnie, ale ja też coś robię dla gminy. Zawsze byłem nastawiony tak, że trzeba się wszystkim dzielić. Cały czas jest szansa budowania i dużo fajnych rzeczy już udało się zrobić. Nie jestem typem artysty bujającego w obłokach. Teraz prowadzę też zajęcia w Ośrodku Kultury Takla Makan w Opalenicy. Są dwie grupy, bardzo mi się to podoba. Mam pedagogiczny kontakt z dziećmi i młodzieżą. Prowadzę warsztaty dotyczące różnych tematów. W Ośrodku Kultury pod Wrocławiem prowadziłem warsztat linorytniczy dla dużej grupy osób z liceum i starszych.
O artystach
Z zazdrością patrzę na to, jak do kultury podchodzi się na przykład we Francji. Jeżeli tam artysta formalnie przygotowuje się do wystawy i powiedzmy pół roku pracuje, to nie ma wtedy żadnych źródeł dochodu i państwo daje mu symboliczną zapomogę. Może więc pracować w jakimś komforcie. U nas jest to nie do pomyślenia. Jeżeli jest tam budowany jakiś budynek użyteczności publicznej: państwowy bank albo szpital, jakiś procent budżetu jest przeznaczony na wyposażenie go w dzieła sztuki. Architekt zaprasza np. rzeźbiarza i ten tworzy dzieło specjalnie do tego budynku. Artysta może żyć, a prace wiszą w takich instytucjach, że ogląda je każdy, kto do nich przychodzi. Kontakt ze sztuką jest naturalny. I tu nie trzeba było wcale tak dużo. Kilka dobrych przepisów i też moglibyśmy trochę nadrobić zaległości, bo w tej chwili nie ma u nas prawdziwej edukacji.
O widzach
Jeśli porównać formy zachowań widzów, to w różnych krajach widziałem bardzo duże różnice. W Polsce mówi się czasami dosadnie, że ludzie przychodzą na wernisaż, stają plecami do obrazów, biorą wino i nie patrzą, co jest z tyłu. A we Francji wszyscy byli odwrotnie: plecami odwróceni do wina. Tam po raz pierwszy widziałem takie zainteresowanie obrazami. Myślę, że to było niekłamane, że oni to przeżywają, ma to dla nich jakieś znaczenie i poważnie do tego podchodzą. W Polsce częste są bezsensowne komentarze i dotarcie do ludzi z czymś trudniejszym wymaga dużego wysiłku. Ale ja się tym nie przejmuję. Na wszystkie wystawy, które organizowałem tutaj w Czempiniu, przychodziły wycieczki z podstawówki i z gimnazjum i spotykałem się z nimi. Czuję to jako rodzaj misji. Sztuka plastyczna ma małą siłę przebicia w mediach. Może niebezpieczne jest też to, że media bardzo często pasjonują się tym wszystkim, co jest pożywką dla sprzedawania pisma, a to zawęża pole widzenia. Ale możliwości dotarcia są. Trzeba szukać.
O malowaniu
Kiedy człowiek jest w pasji tworzenia, to maluje ileś godzin i nie czuje niczego, nawet głodu, po prostu siedzi i wchodzi w to bardzo mocno: obraz musi być dokończony, wszystko musi być zrobione jak najlepiej i idą na to wszystkie siły. Nigdy się nie myśli o tym, co będzie potem. I ta pasja zostaje odebrana, odczytana. Niektórzy myślą, że artysta siedzi godzinami w pracowni i czeka na muzę. Ja nie czekam na muzę, tylko siedzę i rysuję. To jest strasznie ciężka i monotonna praca, która ma tylko momenty apogeum. Męczę się strasznie, ale mam przeczucie, że się to opłaci. Za każdym razem jest to nowe wyzwanie.
O pokonywaniu trudności
Przez trudności dochodzi się do fajnych rezultatów. Czasami ograniczenie jest zaletą, bo dopinguje do budowania najtrafniejszych rozwiązań, zmusza do działania. Kiedy ma się wszystkie możliwości, to wszystko się rozchodzi na różne kierunki i nie ma możliwości koncentracji. Ktoś, kto robi buty, może być mistrzem w tym co robi, nabiera takiej wprawy, perfekcji, że robi je idealnie, ale powiela ciągle ten sam schemat doprowadzony do doskonałości. Sztuka w tym sensie jest trudna ale też pasjonująca, że pojawiają się nowe rozwiązania. Za każdym razem jest strasznie dużo nerwów. Wiele jest takich obrazów, do których bardzo długo dochodziłem. To nie jest tak, jak to wygląda z zewnątrz, że obraz jest namalowany i koniec. Czasami pod jednym obrazem jest 10, 20 przemalowań poprzednich wersji, które zostają tylko w mojej głowie. To jest proces i najciekawsze rzeczy dzieją się wtedy, kiedy się do czegoś dochodzi, pokonuje trudności. Jest to jakaś forma poznawania siebie. Zaklęcie obrazu w końcową formę już mnie nie interesuje.
O malowaniu pamiętników
Malarstwo to rodzaj pamiętnika: tego jak ja odbieram siebie, świat, jak się zmieniam, jak żywo reaguję nawet na drobne niuanse. Można by powiedzieć, że sztuka to jakaś sztuczność, że to nie jest prawdziwy świat, ale jeśli się w nią wchodzi tak bardzo głęboko, to jest to prawdziwe. Można wejść bardzo osobiście, indywidualnie w to, co się robi i wtedy to jest szczere.
O komunikacji
Kiedy obraz zostaje ode mnie uwolniony, każdy widz coś z niego dla siebie bierze. Jest takie powiedzenie, że obraz jest jak lustro, czyli każdy widz się w nim przegląda i widzi tyle, ile zdoła zobaczyć w sobie. Niesamowite, że czasami interpretacje wielu osób są niezamierzone przeze mnie. Każdy widz widzi swoje rzeczy. Czasami jest to tak zaskakujące, że aż czuje się, że warto robić sztukę. Nie mam takich pretensji, żeby ktoś idealnie odczytał dzieło. Obraz to nie łamigłówka ale impuls do przemyśleń. Chciałbym, żeby w patrzeniu na niego emocje były ważniejsze niż intelekt. Obraz to nie jest tylko zamalowana powierzchnia, pusty przekaz; każdy ma w sobie dużo soków, jest nimi nasycony. Artysta wkłada energię w obraz i ta energia kiedyś musi wybuchnąć. I widz tę energię rzeczywiście odbiera.
Spisała: AGNIESZKA WRÓBLEWSKA
GK 28/2008
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Dzięki gazecie dowiaduję się o tym, że w okolicy mieszka bardzo wielu ciekawych ludzi.