Magazyn koscian.net
2008-11-19W Kościańskiem przed laty (2)
Panuje obiegowa opinia, że żyjemy w niebezpiecznych czasach. Media donoszą o licznych zagrożeniach: terroryzm, katastrofy, wypadki, morderstwa, gwałty, samobójstwa, moralne rozpasanie nie schodzą z łamów i anten, potęgując poczucie zagrożenie. I rodzi się pytanie czy tym, którzy byli przed nami żyło się lepiej, bezpieczniej?
Odpowiedź brzmi: przed 75 czy 100 laty w Kościanie i powiecie nie żyło się ani lepiej, ani bezpieczniej. Aby się o tym przekonać wystarczy przewertować stare gazety. Czytam ostatnio – dla odtrutki od dokumentów współczesnych - „Kurier Poznański” z lat 1906 – 1909. Napady na pociągi i banki, wypadki śmiertelne, zbrodnie wręcz niesłychane, katastrofy wielkie i dramatyczne tragedie, bankructwa, strajki – na świecie, w podzielonej między zaborców Polsce, w Poznańskiem, no i u nas – nad Obrą. I o tym będę od czasu do czasu pisał. Zapraszam na drugą część przeglądu prasy z początku ubiegłego wieku.Proces o Pigłę
Robotnik J. Pigła – Józef, a może Jan - był pracownikiem kopalni węgla brunatnego w Bielewie w gm. Krzywiń. Zajmował tak zwane mieszkanie służbowe, ale pozostające w dyspozycji gminy. Kiedy przestał być potrzebny, niemiecki właściciel postanowił eksmitować jego rodzinę. Pigła nie dawał się, ale zimą 1907/1908 pruska komisja kolonizacyjna spowodowała wyrzucenie go z mieszkania na przysłowiowy bruk, zobowiązując gminę do wskazania mieszkania zastępczego. Była to nędzna, zrujnowana gliniana komórka, w której hulał wiatr, przeto Pigła, nie bacząc na mrozy, koczował przez tydzień z żoną i dziećmi pod gołym niebem. Z medialną pomocą pospieszyła mu wtedy kościańska „Gazeta Polska”. Jej redaktor wiosną 1908 roku w artykule pt. „Już wywłaszczają” opisał tragedię rodziny, zaatakował komisję kolonizacyjną, a ta oddała dziennik do sądu w sprawie „o obrazę”.
W dawnych gazetach funkcjonowało stanowisko redaktora odpowiedzialnego zwane z niemiecka „Sitzenredakteur” (redaktor od siedzenia). Wobec licznych procesów prasowych, najczęściej od podkładzie polityczno – narodowym i wyroków więzienia, jakie w nich zapadały, stanowisko to miało szczególne znaczenie. „Sitzenredakteur” musiał być: po pierwsze – zdrowy jak koń, po drugie – odporny na więzienne niewygody, po trzecie – spolegliwy w czasie rozpraw. Inni pisali artykuły, on odpowiadał i w razie czego szedł siedzieć. Takimż to redaktorem kościańskiego dziennika był Jan Kąkolewski, chłop jak dąb, 193 centymetry wzrostu i 92 kilogramy wagi żywej. Miał także czwarty walor – sam nieźle pisał. Był bardzo podobny do obecnego naczelnego „Gazety Kościańskiej”.
Rozprawa toczyła się przed sądem ławniczym w Kościanie, w gmachu sądu grodzkiego, nad którym górowało więzienie pośledniego stopnia, w którym odbywano kary do jednego roku włącznie. „Kurjer Poznański” pozytywnie kibicował „Gazecie Polskiej”. 12 września 1908 roku na jego łamach ukazał się obszerny artykuł pt. „O obrazę Komisji Kolonizacyjnej”. Pisano w nim:
„Przed sądem ławniczym w Kościanie stawał w piątek redaktor odpowiedzialny „Gazety Polskiej” pan Kąkolewski jako oskarżony o obrazę Komisji Kolonizacyjnej. Obrazy dopatrzono się w zamieszczonym w kwietniu roku bieżącego w artykule zatytułowanym „Już wywłaszczają”. W artykule tym omawiano sprawy biednego robotnika polskiego Pigły z Bielewa pod Lubiniem, którego Komisja Kolonizacyjna wyrzuciła z zajmowanego dotąd mieszkania tak, iż przeszło tydzień Pigła z rodziną swą na zimie i deszczu mieszkać musiał pod gołym niebem. Wprawdzie Komisja wskazała Pigle inne mieszkanie, w którym on atoli zamieszkać nie chciał, obawiając się nieszczęśliwego wypadku z powodu kruchej budowy”.
Pigły na rozprawę nie wezwano, Kąkolewski w zasadzie milczał, twierdząc jedynie, że wszystko to, co znajduje się w zaskarżonym artykule polega na prawdzie. Zdania świadków były podzielone. Niemcy - tj. sołtys Bielewa i kolonista Flemming oraz komornik sądowy Wojtschach z Kościana - zeznawali, że mieszkanie zastępcze „znajduje się w najlepszym stanie”. Polka Marianna Dembska z Bielewa zeznawała zaś:
„Sądzie najwyższy, mieszkałam w domu tym, gdy raz ległam na poddaszu zarwałam się i zawisłam w powietrzu, stercząc nogami do położonej na dole izby. Takie wypadki spotykały też innych ludzi”.
Redakcji bronił mecenas Meissner z Kościanie, Niemiec, ale bardzo przyjazny Polakom. Podkreślał, że autor tekstu w „Gazecie Polskiej” napisał go „ze szlachetnych pobudek”, więc zgodnie z prawem pruskim musi być uniewinniony. Sąd podszedł do sprawy surowo. Wyrok – grzywna 150 marek albo 50 dni więzienia dla redaktora odpowiedzialnego. Pigła nowego mieszkania nie dostał, red. Kąkolewski – po wniesionej apelacji – poszedł na trzy tygodnie za kratki.
Wścieklizna i muszory
Wrzesień 1908 roku. W nocy deszczyk, za dnia słoneczko. Grzybów w bród. Kobiety z dziećmi wstawały rychło rano i znosiły grzyby je wielkimi koszami do pyrek. Maślaki, kurki, surojadki, suche wojtki, koźlarki, krawce, olszówki, podpinki, gąski, siniaki, zajęcze gęby. Piszę kobiety i dzieci – bo mężczyźni, jeśli w ogóle chodzili na „zbieronkę” to wyłącznie na prawdziwki. Pod Śmiglem w owym czasie królowały prawdziwki rydze i koźlarki. Rosło tego całe mnóstwo, w koloniach po kilkanaście metrów kwadratowych tak, że można by je było kosą ścinać. Lokalna prasa donosiła:
„Grzybów ci jest tego lata wielki dostatek i zważać trzeba na to, aby psiunków nie obrządzać. Psie – jak muszory – nadać się mogą na miksyturę tylko, by muchów w obejściu się pozbywać”.
Muszory, to znaczy muchomory różnej maści, często gęsto mylono z sowami, co powodowało liczne zatrucia. Nie było roku, żeby z tego powodu na łono Abrahama przeniosła się w Kościańskiem cała rodzina. Muszory wykorzystywano do trucia owadów, głównie much, a muchy same w sobie stanowiły istną plagę, z którą przed wiekiem radzono sobie w następujący sposób:
„Weź główkę muszora i cukier, uwarz gęstą zupę i wylij na podstawek; muchy się opiją i padną trupem”.
W połowie września 1908 roku w podśmigielskich lasach panikę wśród ówczesnych grzybiarzy wzbudziły psy „z wytrzeszczonymi ślepiami”. Były ich ponoć setki, choć nikt ich nie liczył. Ale kiedy w Parsku, w jednym z gospodarstw stwierdzono wściekliznę u podwórkowego Burka, skojarzono szybko, że psy, które straszą zbieraczy grzybów są także chore. Niemiecki starosta powiatu śmigielskiego wydał więc stosowne rozporządzenie, o którym 28 września 1908 roku „Kurjer Poznański” tak pisał:
„Z powodu wypadku wścieklizny w Parsku nakazał landrat śmigielski wiązanie psów aż do 23 listopada br. w następujących miejscowościach: Śmigiel, Koszanowo, Glińsko, Czacz, Czaczyk, Skoraczewo, Stary Białcz, Jeligowo, Nowawieś, Morownica, Poladowo, Podśmigiel, Wyderowo, Radomicko, Targowisko, Bambry, Górka Duchowna, Pustepole i Witosław”.
I tu wkraczamy w krainę ludowych bajań. Mój dobry przyjaciel śp. Franciszek Judek ze Śmigla opowiadał mi przed laty taką historię. Żona wróciła do domu z koszem grzybów. Znajdowały się w nim: rydze i sowy. Podejrzliwy mąż znalazł między nimi kilka muszorów i tak się wściekł, że pchnął kobietę, która upadając uderzyła głową w kant stołu i zmarła. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy w tym samym numerze „Kurjera”, który donosił o wściekliźnie natrafiłem na notatkę:
„Zamieszkały od mniej więcej trzech tygodni w domu pana Walentego Wojciechowskiego murarz X. posprzeczał się w środę przed południem z swą żoną, będącą w odmiennym stanie i popchnął ją tak nieszczęśliwie, że upadła na ziemię i zmarła na miejscu. Jak się zdaje, nieszczęśliwa kobieta upadając, uderzyła głową o stół i złamała kręgi. X-a aresztowano i osadzono w więzieniu policyjnym”.
I morał: w każdej opowieści gminnej tkwi ziarno prawdy.
Chuligani i pijacy
Wścieklizna wreszcie ustała. W październiku 1908 roku spadł pierwszy śnieg i nastały mrozy. Redaktorzy – tu się nic nie zmieniło - zwietrzyli tym samym koniec świata. Pisano, że takiej anomalii pogodowej nie pamiętają najstarsi, jeszcze żyjący. Wynaleziono ponad 100-letniego starca, który wspominał, że mrozy w październiku były za czasów napoleońskich.
Do tego zenitu sięgało rozpasanie ówczesnych wandali. To nic, że niszczyli ławki na skwerach czy łamali świeżo posadzone drzewka przy drogach, doszło bowiem aż do tego, że w buncie przeciwko nowoczesności „złota” młodzież podjęła walkę z koleją. Rzucano kamieniami i strzelano z proc do pociągów osobowych, układano sterty desek i kamieni na torach. W latach 1906 – 1909 przodowali w tym „chuligani” spod Czempinia i Wielichowa. O jednym z takich przypadków w notatce zatytułowanej „Zamach na pociąg” donosił „Kurjer” z 1 listopada:
„W tych dniach poukładał ktoś na torze kolei żelaznych z Grodziska kilka wielkich kamieni oraz drzew szosowych w zamiarze doprowadzenia pociągu do wykolejenia. Krótko przed nadejściem pociągu przechodził w miejscu tym nauczyciel, który nadchodzący właśnie pociąg osobowy ostrzegł przed grożącym mu niebezpieczeństwem. Po usunięciu przeszkody ruszył pociąg w dalszą drogę. Sprawców nieudanego zamachu jeszcze nie wyśledzono”.
Mrozy w tamtych czasach zbierały śmiertelne żniwo. W okolicy Kościana i Śmigla z reguły notowano 2-3 zamarznięcia rocznie. 8 listopada 1908 roku dzieci ze Starych Oborzysk lepiły bałwana na polu i jakież było ich przerażenie, kiedy pod wolno stojącym stogiem znalazły zamrożone ciało. Reporter donosił 11 listopada:
„W Starych Oborzyskach pod Kościanem znaleziono w zeszły piątek nad ranem pod stogiem zwłoki nieznanego mężczyzny, który chcąc się prawdopodobnie ukryć przed mrozem , stał się jego ofiarą”. Zwłok nie udało się zidentyfikować, a pruska policja uznała, że był to „jakiś notoryczny włóczęga, wart niewiele”.
Inna plaga – alkoholizm. Skala tego zjawiska była niebotyczna. Codziennie w prasie ukazywało się kilka doniesień o morderstwach, wypadkach i samobójstwach, popełnionych w pijanym widzie. Nie każdy miał takie szczęście, jak młodzieniec ze Słonina, o którym 28 października 1906 roku kościański korespondent „Kurjera” pisał:
„Gdy we wtorek o pół o 12-tej w nocy pociąg towarowy z Poznania zbliżał się do domku strażnika przy szosie rawickiej, spostrzegł kierownik lokomotywy na szynach jakiś przedmiot. Wstrzymano pociąg i wykazało się, że był to pijany robotnik ze Słonina, który urządził sobie nocną drzemkę na szynach. Tylko przytomności umysłu kierownika lokomotywy, zawdzięcza pijak, że nie był to ostatni sen jego”. (cdn)
JERZY ZIELONKA
,,Wiadomości Kościańskie’’ październik 2008
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Co do zachowań ludzkich, to są takie same od tysięcy lat, a i tak każde pokolenie mówi o upadku obyczajów. Tekst bardzo ciekawy. Chcę więcej :)