Magazyn koscian.net
30 listopada 2011Wakacje w raju dla zwierząt
Kościanianka Aurelia Ruszkiewicz wraz z córką Martą i jej koleżanką Barbarą Cvetko niespełna tydzień tegorocznych wakacji spędziły w Przystani Ocalenie. Jej właściciele, Dorota i Dominik, założyciele stowarzyszenia Komitet Pomocy dla Zwierząt, od 1998 r. ocalili od śmierci i cierpień ponad 300 zwierząt.
Na pomysł, by spędzić wakacje w Przystani Ocalenie wpadła Marta, zainspirowana przez przyjaciółkę Basię. Na wyprawę namówiła też mamę. Od lat obie panie angażują się w akcje ratowania i pomocy zwierzętom.
Przystań to nie tylko trzy wielkie stajnie, pastwiska, zagrody i dom dla mniejszych mieszkańców. To prawdziwa arka dla chorych, okaleczonych, zaniedbanych, niechcianych i maltretowanych zwierząt. Najwięcej jest tu koni, ale są także krowy, kozy, osiołki, świnie, koty, psy, kaczki, gęsi i kury. Każde zwierze to inna historia. To dramaty, które nie zawsze kończą się happy endem, to setki osób wspierających Przystań finansowo, duchowo, pomocą prawną i medyczną, a także tych wpłacających drobne, ale jakże ważne sumy, przysyłających jedzenie i wyposażenie.
- Przystań Ocalenie to istny raj dla zwierząt, raj za życia, bo zanim zwierzaki trafiły do gospodarstwa pod Pszczyną, większość była już w piekle – podkreśla kościanianka Aurelia Ruszkiewicz, na co dzień nauczycielka w Przedszkolu Samorządowym nr 4 im. Misia Uszatka.
- To oaza spokoju dla zwierząt wyeksploatowanych i dręczonych przez człowieka. Tych najbiedniejszych, najbardziej okaleczonych, chorych, najbrzydszych. Tu znajdują one cudowną opiekę i dom, w którym mogą dożyć swych ostatnich dni – dodaje Marta Ruszkiewicz. - W Przystani skrzywdzone stworzenia na nowo próbują zaufać człowiekowi. Uczą się, że wyciągnięta w ich stronę ręka nie zawsze znaczy coś złego i nie musi być kojarzona z bólem. W niektórych przypadkach rany zadane przez człowieka są tak ciężkie, że trzeba lat, by odbudować zburzony most zaufania między zwierzęciem a człowiekiem.
Gdy wieczorem dotarły do Przystani, zaskoczyła je panująca cisza i spokój. Na pierwszy rzut oka przypominało to typowe, zadbane i schludne wiejskie gospodarstwo. Tylko umieszczone na boksach tabliczki z imionami koni i datami ich ocalenia, wolno spacerująca po obejściu święta krowa Larysa oraz chwytający za serce widok cmentarza zwierzęcego, świadczyły o odmienności tego miejsca.
- Wchodząc do domu przeżyłyśmy szok, bo w zachodniej części mieszkają krowy, a obok znajduje się pomieszczenie gospodarcze. W centralnej części domu, na korytarzu ulokował się duży pies Kaban pilnujący wejścia do kuchni i 2 pokoi zamieszkałych przez psy i koty. W łazience odbywał kwarantannę mały kotek, więc trzeba było uważać, żeby za szeroko nie otwierać drzwi. Jedne zwierzaki wchodzą, a drugie wychodzą, oknem lub drzwiami. Na piętrze mieszka prawie 30 kotów chorych na białaczkę i inne śmiertelne dolegliwości. To ofiary badań laboratoryjnych. Ze zdziwieniem spojrzałyśmy na Dominika, a ten śmiejąc się odpowiedział, że to dom zwierząt i te odstępują mu trochę miejsca w kącie pokoju - przytacza pani Aurelia, która od niedawna została działaczką kościańskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Konia Viktora udało się uratować z rzeźni w ostatniej chwili. Był już w środku czekając na śmierć, poraniony, obolały i oszalały ze strachu. Miał zaledwie siedem lat.
- Widocznie znudził się właścicielowi lub nie spełnił jego oczekiwań. Trauma wyniesiona z rzeźni była tak wielka, że przez trzy następne lata spędzone u nas nie dawał nikomu do siebie podejść. Kopał i gryzł w boksie, na pastwisku był agresywny. Zmienił się dzięki pewnej Dunce, która - można w to wierzyć lub nie - rozmawia ze zwierzętami. Przyjechała do nas, wypuściliśmy Viktora na padok, podszedł do niej, ona coś poszeptała, położyła dłoń na jego łbie, pogłaskała i konik odzyskał radość życia i spokój. Chyba mu powiedziała, że tutaj nic złego go nie spotka - opowiada Dominik Nawa.
Wolontariuszki zamieszkały w hotelu w Pszczynie, a każdego ranka stawiały się do pracy. Przez pięć dni pomagały przy zbieraniu marchwi z pola, czyściły ziemniaki, karmiły konie, szorowały boksy i kojce, szczotkowały zwierzaki i wyprowadzały na spacer. Przy kolacji z zapartym tchem słuchały opowieści Doroty i Dominika o ich podopiecznych: krowie Borutce, która uciekła z rzeźni, sparaliżowanym piesku broniącym dostępu do swej zmarłej właścicielki, o kotku z obciętymi kosą łapkami i wyrzuconym na śmietnik, który przeżył i wrócił do domu po to, by być z niego ponownie wyrzuconym, o kurach z ferm, skazanych na śmierć z głodu i pragnienia, o świni z gospodarstwa doświadczalnego, która wykazywała tak wiele ludzkich cech, że z prośbą o ocalenie jej życia zwrócili się studenci, o niewidomym koniu Arlanie, o miłości i przyjaźni między zwierzętami. Każdego wieczoru wracały do hotelu zmęczone i brudne, ale zadowolone.
- Najlepszą zapłatą za nasz trud był widok koni wracających z pastwiska, bo choć wiele z nich kulało, patrzyły pięknymi, mądrymi oczami, pokazując się w całej okazałości, spokojne, że w domu już nigdy nie zostaną skrzywdzone – mówi kościanianka, zachwycona, że właściciele Przystani poświęcają każdą chwilę zwierzętom. – To prawdziwe anioły, roztaczające nad podopiecznymi opiekuńcze skrzydła, walczą o humanitarne traktowanie zwierząt na targach zwierzęcych, w transportach, organizują aukcje, odpowiadają na wezwania, biorą udział w interwencjach, bronią praw zwierząt w sądach, szukają sojuszników. Przystań, miejsce magiczne, żyje własnym życiem, a wszystko poza nią wydaje się nieistotne.
- Poznałyśmy dużo ciekawych osób, którym los zwierząt nie jest obojętny – wspomina Marta. – Miałyśmy też niepowtarzalną okazję wziąć udział w wegańskim weselu, na którym obok siebie stali ludzie i zwierzęta, przez co para młoda chciała zwrócić uwagę na problematykę eksploatacji zwierząt, pokazując, że można pysznie zjeść i świetnie się bawić, nikogo przy tym nie raniąc. Naładowana pozytywną energią i magią tego miejsca wróciłam do domu. To był najpiękniejszy urlop w moim życiu, a to, czego tam doświadczyłam, nie dałyby mi wakacje na Krecie, we Włoszech czy w Chorwacji – przekonuje, zachęcając wszystkich, by spędzili wolny czas zostając wolontariuszami. - Przyjedźcie pracować do Przystani, a zobaczycie, ile da to zwierzętom i wam samym.
Przystań Ocalenie utrzymuje się z datków, darowizn, 1% podatku i wolontariatowi. Nie otrzymuje państwowych dotacji. Przed zimą właściciele muszą znaleźć środki potrzebne do jej przetrwania. Potrzebują pomocy każdego, kto chce pomóc. W tym chce pomóc kościański oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, organizując akcję pomocy. Zbierane są: karma, koce, środki czystości, artykuły spożywcze (makaron, kasza, ryż), szczotki, wszystko, co potrzebne jest w gospodarstwie, a także przedmioty, które mogą zostać wystawione na aukcję.
- Może ktoś wesprze Przystań również finansowo – mówi z nadzieją pani Aurelia, zachęcając do odwiedzenia strony Przystani Ocalenie pod adresem www.przystanocalenie.pl - Wśród nas jest wiele osób wrażliwych i chętnych do pomocy, o czym miałam okazję przekonać się już dwukrotnie podczas organizowania zimowych akcji ,,Pomóżmy zwierzętom”. Korzystając z okazji pragnę jeszcze raz serdecznie podziękować wszystkim, którzy wzięli w nich udział.
Do końca roku potrwa zbiórka darów dla schroniska w Gaju koło Śremu i Przystani Ocalenie koło Tychów organizowana przez kościański oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Wszyscy, którzy chcą pomóc zwierzętom przebywającym w schronisku w Gaju i Przystani Ocalenie proszeni są o przynoszenie darów do siedziby Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami (Wały Żegockiego 2, w czwartki w godz. 16-18), przedszkoli i szkół oraz kościańskiego Baru Trops (ul. Wrocławska 17, od wtorku do niedzieli w godz. 17-22). (kar)
47/2011
Zgłaszasz poniższy komentarz:
To hanba i wstyd, ze gmina nie daje pieniedzy na utrzymanie takiego miejsca, gdzie ludzie poswiecaja czas, zdrowie, wlasne pieniadze, a nawet cale zycie, aby zajmowac sie dobrowolnie tym, do zego gmina jest ZOBOWIAZANA. To wspaniale, ze takie miejsca sa i ze zostaja to zauwazone, m. in. dzieki autorkom powyzszego artykulu. To jednak zalosne, ze w takich miejscach w ogole brakuje pieniedzy. To co ludzie tam pracujacy daja, to nieporownywalnie wiecej od jakichkolwiek pieniedzy, dlaczego musza miec jeszcze i z tym problemy. Wstydzcie sie wladze lokalne!