Magazyn koscian.net
10 kwietnia 2012Widzę ich, jak idą...
- Znajomy powiedział, że para artystów z Krakowa szuka cichego miejsca na wakacje. Czybyśmy ich nie przyjęli w gościnę. Przyjechali... Żona zrobiła poczęstunek... Tak zaczęła się jedna z ważniejszych przyjaźni w naszym życiu – opowiada Juliusz Kwiasowski, wieloletni leśniczy w Olejnicy pod Przemętem. Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz spędzili w jego domu kilkanaście tygodni. - Jedne z najpiękniejszych w życiu – mawiała potem poetka
Prawda
- Przeżywamy to. Mocno. Ja kilka tygodni temu straciłam mamę, zaraz potem ją. Ciężko jest... Była takim światełkiem... Julek całe dnie tu siedzi nad wierszami i artykułami, i czyta. Złapałam go nie raz, jak... oczy w każdym razie miał zaszklone. Po takim człowieku zostaje dziura w świecie. W naszym życiu na pewno taka została... - mówi cicho Halina Kwiasowska.
- Mam żal do żony. Po Noblu przestaliśmy ją odwiedzać. W gazecie przeczytała, że tylu ludzi teraz Wisławę nachodzi, że ją męczą... - Juliusz Kwiasowski patrzy gdzieś, przed siebie, ponad półki z książkami.
- Zacięłam się. Nie chciałam zaliczać się do tych namolnych. Pomyślałam, że teraz u niej taki tłok, że my jej nie jesteśmy już potrzebni. Nie chciałam się narzucać. Pisano, że ciągle ktoś chciał od niej jakichś pieniędzy... - pani Halina patrzy ponad wazon na kredensie.
- Jak wreszcie do niej pojechaliśmy to powiedziała – NO NARESZCIE! DLACZEGO TAK PÓŹNO!!! - pan Juliusz patrzy na żonę - I słyszałem prawdziwą pretensję w jej głosie. Było jej przykro, że się odsunęliśmy... I to za co? Za to, że dostała Nobla?
- Też zawsze mówiła o Noblu, jako o katastrofie sztokholmskiej... - pani Halina uśmiecha się do męża.
- Straciliśmy tyle lat... - wzdycha on.
- Dobrze, że nie więcej... - dodaje ona.
- Nie darowałbym sobie...
Pokój na zdjęciach z tamtych lat wygląda nieco inaczej. Na długiej ścianie, po prawej stronie od drzwi, stała wtedy meblościanka. Wielka i ciężka. Teraz stoją komoda i witrynka z początków minionego wieku. W oknach nylonowe firanki zastąpiły koronkowe. W witrynce między oknami pysznią się stare, ceramiczne filiżanki. Malowane fioletem, różem, pomarańczem... W roku tysiąc siedemset..., osiemset..., dziewięćset...
- Piękna ceramika to moja pasja. Jeden z największych skarbów dałem właśnie Jej – mówi pan Juliusz. - Dzbanek sprzed trzech tysięcy lat. - Ojej! - powiedziała. I co ja z tym zrobię?! Stał potem w jej mieszkaniu w takiej kostce ze szkła – jak trzyma się cenne eksponaty w muzeach. Może stanie w jej muzeum...
Podłoga dudni pewnie pod krokami, jak wtedy. Jak wtedy w centralnym miejscu stoi stary, okrągły stół pokryty ciężkim, pięknym obrusem. Przy nim jadali śniadania, obiady, kolacje. Przy nim do nocy toczyły się rozmowy...
Halinie i Juliuszowi
przyjaciołom przez duże P
Wisława
- napisała wiele lat potem
Dobro
Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz zanim trafili do domu Kwiasowskich spędzili kilka dni w sąsiedniej leśniczówce - w Papierni. Dom jednak wydał im się trochę głośny. Poprosili znajomego dr. Siudę, by wyszukał im inną, zaciszniejszą stancję na wakacje. Tak trafili do leśniczego w Olejnicy. W pierwsze wakacje - w 1980 roku - spędzili tam około trzech tygodni.
- Filipowicz był zapalonym wędkarzem. Załatwiłem mu więc łódź – małą, drewnianą, rybacką. Szymborska mu zwykle towarzyszyła... – opowiada pan Juliusz. - Oboje bardzo kochali przyrodę.
Szymborska namiętnie czytywała National Geographic i była niezwykle zainteresowana wszelkimi informacjami o życiu lasu. Chętnie wciągali więc leśniczego w długie opowieści o pracy i tym, co żyje w zakamarkach pięknych olejnickich lasów. Codziennie chadzali na długie spacery...
- Nasz kochany pies – foksterier Nero - chodził z nimi. Neron – mówili - uśmiecha się pan Juliusz. - Jak weszli w głęboki las, to on ich zawsze sprowadził do domu.
- Ona twierdziła, że wszystkie istoty żywe, są ze sobą spokrewnione – uśmiecha się pani Halina.
Ona zawsze miała przy sobie cygaretkę z długimi papierosami i notesik. Paliła wszędzie, a notes zabierała nawet na łódkę.
- Czasami coś tam pisała, ale jak! Na jednej kartce – jedno słowo, czasem zdanie, a czasem po prostu wykrzyknik. To wszystko. W pokoiku w Krakowie też zauważyłem szpilkami przyczepione na ścianach, stole – maleńkie karteczki w różnych kolorach...- opowiada pan Juliusz.
Zawsze mili, grzeczni, skromni. On niezwykle wesoły, a Ona – z iskrami w oczach – jak dziewczynka ciągle ciekawa świata. Filipowicz większość złowionych ryb wypuszczał z powrotem do jeziora. Grzyby zebrane w olejnickich lasach chętnie suszyli, ale sporo oddawali pani Halinie, a potem zachwalali, jakie to pyszności z nich wyczarowała. Po jedzeniu do późnej nocy siedziało się potem przy stole i rozmawiało, rozmawiało, rozmawiało...
- Od stołu przy nich odejść nie było można. Wisława była niesamowicie inteligentna. W towarzystwie zwykle milczała i z uwagą słuchała, ale gdy już dano jej głos, to można jej było słuchać, słuchać, słuchać... - uśmiecha się pan Juliusz.
Potem wsiedli w autobus do Leszna, tam przesiedli się w pociąg do Krakowa i przysłali noworoczne życzenia dla rodziny. Czternastego czerwca następnego roku (1981) Filipowicz napisał na maszynie:
Po zeszłorocznym (choć pod względem rybackim nieudanym pobycie w Olejnicy; drobnica, której nie biorę, dwa, ledwie miarowe węgorze, nic poza tym) pobycie w Waszych stronach, bardzo nam te okolice przypadły do gustu. Sympatyczni ludzie, grzybne lasy, spokój (…) - wszystko to sprawiło, że w tym roku postanowiliśmy wrócić do Olejnicy. Wyraził nadzieję, że choć kłopoty aprowizacyjne pewnie wielkie – jak wszędzie - mleko i jajka we wsi kupić można.
We wtorek 24-tego zjawimy się więc u Pana, żeby się dowiedzieć co nam Pan i los przygotował...
Serdecznie pozdrawiamy K. Filipowicz. W. Szymborska - podpisała się ręcznie.
Przyjechali. Potem po raz kolejny i kolejny. Chodzili na grzyby, ryby... Przysyłali kartki z życzeniami na święta dla całej rodziny ze specjalnymi pozdrowieniami dla Nerona. W 1983 roku Kwiasowscy po raz pierwszy pojechali do nich, do Krakowa.
- Szymborska mieszkała wtedy w kawalerce przy ulicy Chocimskiej. Na ten czas oddała nam swoje malutkie mieszkanko, a sama przeniosła się do mieszkania Kornela. Nie mieszkali razem. Ofiarowali nam tyle czasu... Po kilka, kilkanaście godzin dziennie oprowadzali nas po mieście i okolicy. Zwiedzanie Krakowa z takimi przewodnikami to niezwykła przygoda... – wspomina pani Halina.
Miłość
Pokoik, w którym wówczas mieszkali poetka z pisarzem wygląda dziś zupełnie inaczej, ale pan Juliusz zamyka oczy i widzi ją w uchylonych drzwiach. Siedzi w fotelu, noga założona na nogę, długi papieros w ręku....
- Była prawdziwą damą – mówi pan Juliusz. - Skromna. Niezwykle skromna, ale ta gracja ruchów, wdzięk, poprawność...
- Byli sobą zauroczeni... Oni nawet jak na siebie nie patrzyli, widać było, że są razem. To była wielka miłość... - wzdycha pani Halina. - Byłam młodą mężatką. Mąż zabiegany, ja sama w domu z dzieckiem i aż im zazdrościłam... Mieli sobie tyle do powiedzenia. Cały czas dyskutowali. Cały czas... Obok nas mieli sypialnię i długo w nocy jeszcze rozmawiali i rozmawiali. Chłonęłam. Że też można tak długo utrzymać zainteresowanie sobą...
- Nawet jak byli na łódce, z brzegu widać było, że cały czas gestykulują – dopowiada pan Juliusz.
Ostatni raz przyjechali w 1987 roku. To był 16 lipca. Przywiózł ich dr Siuda. U niego zjedli śniadanie, a do Olejnicy przyjechali około południa.
- I wtedy, pamiętam, przy tym stole, Siuda powiedział, że ona dostanie Nobla. Uśmiechnęła się i powiedziała, że prędzej Kornel... Dziewięć lat później odbierała nagrodę. Oglądałem to w telewizji i wciąż widziałem tę scenę przy naszym stole – wzdycha pan Juliusz.
Wyjechali 6 sierpnia. Mieli przyjechać następnego roku i kolejnego, i kolejnego, ale ciągle coś wypadało. Pisali więc listy z pozdrowieniami i uściskami, a Kwiasowscy wysyłali im w paczkach grzyby suszone, grzybki w słoikach, domowe konfitury, naleweczki własnej roboty... W 1987 roku (rok po katastrofie w Czarnobylu) do listu Filipowicza Wisława dopisała ręcznie, że licznik Geigera nie wykazał promieniowania grzybów. Jeden znajomy nam zbadał.
Juliusz Kwiasowski listy trzyma w specjalnym skoroszycie. Są więc z 1987, kilka z 88. W 1989 Filipowicz napisał: Tęsknimy bardzo za piękną Olejnicą i wodą. Może się kiedyś wybierzemy. Kiedy, nie wiadomo.
Kilka miesięcy później w mieszkaniu Filipowicza zaczęło się palić.
- Uratował go kot. Skoczył mu na piersi i zaczął drapać. Filipowicz ugasił ogień i otworzył szeroko okna, bo tyle było dymu. To był luty. Dostał zapalenia płuc i... Wszyscy byli w szoku – opowiada pan Juliusz.
Umrzeć – tego nie robi się kotu – napisała potem Szymborska (,,Kot w pustym mieszkaniu’’ z tomiku ,,Koniec i początek’’).
W liście do Kwiasowskich napisała, że zaprasza do siebie. Ona do Olejnicy nie przyjedzie już nigdy.
...przyjmuję do wiadomości,
że – tak jakbyś żył jeszcze -
brzeg pewnego jeziora
pozostał piękny jak był.
Nie mam urazy
do widoku o widok
na olśnioną słońcem zatokę.
Potrafię sobie nawet wyobrazić,
że jacyś nie my
siedzą tam w tej chwili
na obalonym pniu brzozy.
Szanuję ich prawo
do szeptu, śmiechu
i szczęśliwego milczenia.
Zakładam nawet
że łączy ich miłość
i że on obejmuje ją
żywym ramieniem
Coś nowego ptasiego
szeleści w szuwarach.
Szczerze im życzę,
żeby usłyszeli.
Żadnej zmiany nie żądam
od przybrzeżnych fal,
to zwinnych, to leniwych
i nie mnie posłusznych.
Niczego nie wymagam
od toni pod lasem,
raz szmaragdowej,
raz szafirowej
raz czarnej
Na jedno się nie godzę.
Na swój powrót tam. Przywilej obecności -
rezygnuję z niego.
Na tyle Cię przeżyłam
i tylko na tyle
żeby myśleć z daleka.
- napisała w ,,Pożegnaniu z widokiem’’.
Sześć lat później odebrała w Sztokholmie nagrodę Nobla. Kwiasowscy wysyłają gratulacje i na osiem lat ochładzają kontakty.
- Ja się zacięłam – mówi poważnie pani Halina.
Pan Juliusz nawiązuje znajomość od nowa. Odwiedzają Szymborską w nowym mieszkanku przy ul. Piastowskiej, przedstawiają zięcia Adama, wnuczkę Wiktorię. Opowiadają, czym teraz żyje okolica i ich rodzina.
- Zaprosiła nas do restauracji. Zamówiła stolik. Wchodzimy więc, ona w kapelusiku, głowę lekko schyliła, by przemknąć niepostrzeżenie, ale jak tylko usiedliśmy, wokół zaczęły się szepty i uśmiechy. Wszyscy ją znali... Potem już zamawiała katering do domu - uśmiecha się pani Halina.
W ostatnich latach bywali u niej nawet po dwa razy w roku. Raz umówili się w Zakopanem. Ostatni raz widzieli się z nią w maju 2011 roku.
- Nic nie mówiła, że źle się czuje, ale ona nigdy się nie skarżyła. Zdziwiła mnie jednak, bo gdy na chwilę zostaliśmy sami, powiedziała mi, że pisze właśnie tomik, który nazwie ,,Wystarczy’’ – wspomina pan Juliusz.
Wiktoria (zdobywczyni laurów w konkursach recytatorskich) recytuje jej wiersz ,,Nienawiść’’. Robią sobie kilka pamiątkowych fotografii, a Szymborska psoci na nich robiąc zięciowi z palców rogi na głowie. Jak co roku oczywiście otrzymuje od nich słoiki, słoiczki i buteleczki ze smakołykami domowej roboty.
- W listopadzie, grudniu chcieliśmy do niej jechać. Dzwonimy, nagrywamy się na komórkę i nic. W końcu dzwonimy do pana Michała Rusinka, jej osobistego sekretarza. Dała nam na wszelki wypadek numer i do niego. Dzwonię więc, przedstawiam się, że z Olejnicy, a on – że pani Wisława jest w szpitalu, ale są dobrej myśli. Co dwa dni dzwoniłem. Słałem uściski od nas wszystkich, dopytywałem. ,,Lekarze są dobrej myśli’’ – odpowiadał. W ostatnich dniach stycznia nagle pan Rusinek powiedział, że jest źle, a tego dnia o dziewiętnastej trzydzieści jeszcze z nim rozmawiałem. Słyszałem w tle lekarzy... Prosiłem ją od nas ucałować... O dwudziestej pierwszej był komunikat w telewizji – odeszła...
- A teraz mąż od kilku tygodni siedzi przy tym stole, czyta i płacze... - mówi pani Halina. - Mówił jej po imieniu – Wisława. A ja przemóc się nie mogłam. Dla mnie była tak ważna, tak wielka, że nie umiałam powiedzieć jej po prostu Wisiu. No, nie umiałam.
- Myślę, że było jej z tego powodu przykro – zauważa z nutą pretensji pan Juliusz. - Niepotrzebnie się dystansowałaś...
- Może... Próbowałam, ale... Przez gardło mi przejść nie chciało...
Pojechali na pogrzeb. Wszyscy – pani Halina, pan Juliusz z wnuczką Wiktorią, córką Arletą i... brzuszkiem.
- Dwie wnuczki jej przedstawiliśmy, a ostatniej nie zdążyliśmy – wzdycha pani Halina. Byli tam, gdy żegnał ją prezydent RP i wtedy, gdy przy trumnie zgromadzili się już tylko ci, których kochała - najbliżsi przyjaciele. W Olejnicy zostały stosy jej książek z osobistymi autografami, jego książki, listy, zdjęcia, prezenty, jakie od nich dostali Kwiasowscy, słynne wyklejankowe pocztówki Wisławy Szymborskiej, które tworzyła tylko dla najbliższych przyjaciół i mnóstwo ciepłych wspomnień.
- Widzę ich, jak idą – mówi pan Juliusz. - Wychodzą tu, zza tego lasku, żywo rozmawiają, jak to oni, a Nero biegnie przed nimi... Zaraz będzie kolacja.
ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA
14/2012
Zgłaszasz poniższy komentarz:
no, no...