Magazyn koscian.net
2009-02-11Wróg czy przyjaciel zwierząt?
Niemal codziennie organizacje zajmujące się ochroną zwierząt odbierają sygnały o znęcaniu się nad zwierzakami. Każdego dnia w Polsce dochodzi do przynajmniej kilkudziesięciu takich przypadków. Kościańskie środowisko obrońców zwierząt bulwersuje sprawa hodowli zwierząt prowadzonej przy ul. Śmigielskiej w Kościanie (obok stacji Orlen). Miejsce to znane jest powszechnie kościaniakom jako minizoo, formalnie jednak była to prywatna hodowla zwierząt.
Odbieraliśmy w redakcji sporo sygnałów o nieprawidłowościach, m.in. niehumanitarnym traktowaniu zwierząt i złych warunkach ich przetrzymywania. Na dodatek właściciel owego przytuliska, przez ponad dwa lata, na zlecenie miasta zajmował się wyłapywaniem bezdomnych zwierząt. I choć od kilku miesięcy na posesji przy ul. Śmigielskiej zwierzyńca już nie ma, uznaliśmy, że warto opisać całą historię
W internecie
Burzliwa dyskusja toczy się na forach internetowych.
- Od kilku osób słyszałam, że w Kościanie istnieje prywatne minizoo, w którym nie ma za dobrych warunków. Wybrałam się tam i oto co zobaczyłam: zabłocony wybieg (chociaż wiadomo to ostatnio popadało), ale ziemia na takim wybiegu powinna być trochę bardziej utwardzona; konie trzymane w rozwalającej się szopie z drewna, która na pewno nie chroni przed wiatrem czy mrozem; maleńkie boksy dla koni; brak pastwiska - konie były bez uprzęży po kilka sztuk przeganiane przez ruchliwą ulicę na drugą stronę, gdzie było zarośnięte pole, tym samym stwarzały zagrożenie na drodze, bo samochody musiały hamować, aby w nie nie uderzyć; jedzenia dla psów w postaci świńskich nóg i żeber leżało w błocie zaraz obok sterty śmieci; fretki w klatkach z siatką zamiast podłogi; duży pies w małym zardzewiałym kojcu (chociaż możliwe, że na noc jest wypuszczany); mnóstwo ptactwa na zabłoconym terenie beż żadnej wiaty, która ochroniłaby je od wiatru czy zimna (chociaż możliwe, że na noc są gdzieś zamykane) - donosi Paulina 87 na www.dogomania.pl, zastanawiając się czy te warunki nie kwalifikują się do zgłoszenia do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami lub jakiejś końskiej fundacji. - Na razie napisałam do TOZ-u i fundacji Centaurus. Jeśli oni się nie odezwą będę próbować dalej – zapowiada i przytacza tekst ze strony www.switezianka.com.pl, w którym właściciel zachwala minizoo - dodatkową atrakcję dla gości: W wolierach można podziwiać przepięknie ubarwione ptaki, na stawie pływają różne gatunki kaczek i gęsi. W zagrodzie umieściliśmy kózki karłowate, owieczki kameruńskie. Obok nich przechadza się byk szkocki. Warto również zobaczyć czterorogie owce Św. Jakuba i kudłate świnki Mongalika. Zajmujemy się hodowlą koni Haflingerów. Konie te nadają się zarówno pod siodło jak i do zaprzęgu. Do celów rekreacyjnych, a także do rehabilitacji leczniczej. Sprzedajemy odsady. Wszystkie konie mają pełne pochodzenie. Ogier Haflinger, oraz ogier Fryzyjski (import z Holandii), posiadają pełną dokumentację oraz licencję.
Wątek zatytułowany ,,Horror w kościańskim minizoo’’ pojawił się na forum www.koscian.net.
- Jestem także osobą, której los zwierząt nie jest obojętny i nie potrafię przejść obok tego. Znam akurat przypadek tego ,,minizoo’’, co prawda nie rozumiem dlaczego przyjęła się taka nazwa! Przede wszystkim według mnie to była umieralnia i ,,rzeźnia’’ zwierząt, bo wiemy dobrze że zwierząt już tam nie ma. Te którym udało się stamtąd wydostać zapewne są szczęśliwe, a te które zostały gdzieś tam wywiezione przez swojego okrutnego właściciela męczą się, ale już nie tak na widoku jak to miało miejsce – pisze Asia.
- Człowiek, który to robił hodował te zwierzęta na pokaz dla innych ludzi, by dzieci nacieszyły się kontaktem ze zwierzętami, kiedyś tam było pięknie, a teraz burdel! – zauważa Berberys, zaznaczając, że nie uważa, że zwierzęta są ważniejsze od ludzi. - Ciekawe jak byś się czuł, gdyby cię zamknęli na pełnym słońcu w lipcu, kiedy jest 35 stopni, nie masz ani kawałka cienia, na sobie futro, a miska z wodą jest pusta!!! Umarłbyś. Nie rozumiem jak można być tak nieczułym.
- Skarg było wiele i interwencji kilka. Powiatowa weterynaria nie doszukała się przestępstwa - ale nie wiem czy dogłębnie zbadała sprawę. Też mam wątpliwości, ale jeszcze nikt właścicielowi niczego nie udowodnił, a interweniowała nawet fundacja GAJA. Wątpliwości miało też miasto rozwiązując z tym panem umowę na wyłapywanie bezpańskich psów - ale dowód na przestępstwo brak. Trudno coś powiedzieć, bo oficjalnie mało kto interweniuje, a służby weterynaryjne chyba pana hodowcę lubią lub cenią, lecz ja - moje prawo - nie mam zaufania do tych służb – dorzuca Trel.
- To rzeczywiście prawda, co piszesz. Interweniowało parę organizacji, wniesione też było zawiadomienie na policję, jednak zostało umorzone - nie dlatego, że jest tam OK, a zamieszanie wokół tego jest sprawką nawiedzonych ekologów, ale z braku dowodów i przede wszystkim dlatego, że z winy źle prosperujących przepisów dotyczących ochrony zwierząt, ciężko jest coś udowodnić w sprawach o znęcanie się nad zwierzętami i jeśli nawet dojdzie do procesu sądowego, to przeważnie wyrok jest po stronie oskarżonego – przekonuje Anonymous777.
- Skoro policja umorzyła śledztwo to znaczy, że nic niezgodnego z prawem się tam nie dzieje. Nie ma zatem powodów do oskarżania prywatnej osoby o zwykłe niedbalstwo, bo poza kiepskimi warunkami nie ma tam męczenia zwierząt, zabijania zwierząt, czy innych niezgodnych z prawem działań - tyle na temat – uważa Maciej.
Co na to obrońcy zwierząt?
W 2007 r. sprawą kościańskiego przytuliska przy ul. Śmigielskiej zainteresowało się Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Sygnały docierały zarówno od mieszkańców Kościana, jak i od osób przejeżdżających przez miasto. We wrześniu 2007 r. inspektorzy TOZ udali się na kontrolę i - jak sami przyznają – to co zobaczyli zmroziło ich.
- Głodne psy zamknięte w boksach, stojące w bagnie, w gnojówce. W miskach rozmoczony w wodzie chleb. Byłam zszokowana, tym bardziej, że właściciel posesji ma się za przyjaciela zwierząt – mówi Elżbieta Drozda, prezes kościańskiego oddziału TOZ. – Udało się nam za zgodą właściciela zabrać zagłodzoną suczkę. Ratowaliśmy ją przez trzy tygodnie. Przeżyła mimo poważnego uszkodzenia przewodu pokarmowego.
Działacze TOZ często wracali do przytuliska, by nakarmić zwierzęta. Przynosili koce, jedzenie i mleko. Po kolejnej kontroli w grudniu sporządzili raport, który trafił do burmistrza Kościana, Wojewódzkiego Wielkopolskiego Lekarza Weterynarii, Powiatowego Lekarza Weterynarii w Kościanie i Starostwa Powiatowego w Kościanie. Inspektorzy zarzucają w nim właścicielowi przetrzymywanie zwierząt w warunkach nie spełniających wymogów rozporządzenia Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi w sprawie szczegółowych wymagań weterynaryjnych dla prowadzenia schronisk dla zwierząt. Zwierzęta wyłapane i przetrzymywane w przechowalni zwanej przytuliskiem nie mają zapewnionej właściwej opieki weterynaryjnej, nie są poddawane piętnastodniowej obserwacji przez lekarza weterynarii (tzw. kwarantanna). Brak jakiejkolwiek ewidencji ilości zwierząt wyłapanych i wydanych do adopcji. Brak ewidencji zwierząt uśpionych przez lekarza weterynarii lub padłych przekazanych do utylizacji. Zwierzęta karmione są zbieranym pieczywem z wodą (brudne plastikowe pojemniki) w niektórych zgniła, zielona woda. Zadaszone pomieszczenie przykryte blachą nie chroni zwierząt przed warunkami atmosferycznymi (w lecie upał, w zimie marzną). Zwierzęta przebywające w przytulisku są wyraźnie zastraszone i głodzone. Wyłapane zwierzęta przewożone są w niehumanitarnych warunkach (drewniana skrzynka). W niechlujnym brudnym pomieszczeniu przebywają psy, króliki i koty. Na ziemi leżące sterty pieczywa, przed wejściem porozrzucane kości w okresie letnim oblepione muchami – czytamy w raporcie podpisanym przez Stefanię Kozłowską, prezes Zarządu Okręgu TOZ w Poznaniu. – Właściciel przytuliska pan Grzegorz Wróblewski złą sytuację przetrzymywanych bezdomnych zwierząt tłumaczy obojętnością i brakiem pokrycia kosztów utrzymania, szczepienia i leczenia ze strony władz Urzędu Miasta Kościana.
- Podczas inspekcji w styczniu 2008 zauważyliśmy psa z niedowładem łap, natychmiast podjęliśmy decyzję o przewiezieniu do schroniska w Swarzędzu. Pan Wróblewski tłumaczył, że pies wpadł kilka dni temu pod samochód. Za leczenie weterynaryjne zapłaciliśmy sami. Rentgen wykazał, że pies ma uszkodzony kręgosłup, miał śrut w rdzeniu, bo ktoś do niego strzelał! Ślady na skórze też na to wskazywały – relacjonuje prezes Drozda.
Od środka
Zarzuty inspektorów potwierdza była pracownica minizoo.
- Przywożone psy trafiały do klatek dla lisów, w których podłoga była druciana. W tych otworach grzęzły im łapy albo sobie je raniły. Na dodatek upychano w nich po pięć sztuk. Psy były karmione zdechłymi kurami i królikami, a czasem nawet żywymi. Kury zdychały masowo. Zwierzęta dostawały spleśniały chleb i stare mięso z robalami. Nie było żadnej kwarantanny dla przywożonych zwierząt. Gdy któreś padało było zakopywane. W tej samej klatce, w której mieszkały chore na nosówkę i parwowirozę psiaki, sterylizowane były świnie. Nie badał ich weterynarz, bo właściciel twierdził, że za witaminę C nie będzie płacił. Psy traktowane były jak przedmioty. Ludzie zresztą podobnie – relacjonuje. - Zwierzęta były zaniedbane i wychudzone. Konie nie miały żadnego zadaszenia - w lecie stały na palącym słońcu, a zimą w mrozi i śniegu.
Z kroniki policyjnej
1 listopada 2008 roku kościańska Komenda Powiatowa Policji otrzymała ustne zawiadomienie o przestępstwie. Złożyła je inspektor sekcji interwencji z Pogotowia i Straży dla Zwierząt.
- Zawiadomienie dotyczyło utrzymywania zwierząt bez zapewnienia opieki i właściwych warunków bytowania na posesji przy ul. Śmigielskiej w Kościanie – informuje Mateusz Marszewski, oficer prasowy kościańskiej policji. - Policjanci wykonując czynności sprawdzające w tej sprawie m.in. wspólnie z pracownikami Powiatowego Inspektoratu Weterynarii dokonali kontroli. Nie potwierdziła ona zarzutów przedstawionych w zawiadomieniu. W związku z powyższym wydaliśmy postanowienie o odmowie wszczęcia postępowania karnego. Postanowienie zostało zatwierdzone przez prokuraturę.
Umowa na wyłapywanie bezpańskich zwierząt
Od 24 lipca 2006 r. Grzegorz Wróblewski zajmował się wyłapywaniem bezdomnych zwierząt. Usługi te świadczył na zlecenie Urzędu Miasta. W 2006 r. wyłapał 23 psy, a w kolejnym roku – 79. Początkowo wyłapane psy trafiały na posesję przy ul. Śmigielskiej, a gdy uznano, że tamtejsze warunki przetrzymywania zwierząt nie są najlepsze, miasto wskazało, by zwierzęta przewozić do przytuliska przy Składowisku Odpadów Komunalnych w Bonikowie. Umowę, która obowiązywała do końca 2008 r. rozwiązano już w połowie października.
- Rozwiązał ją sam pan Wróblewski. Ponieważ otrzymywał wynagrodzenie w zależności od ilości wyłapanych psów, dochodziło do nieporozumień. Pan Wróblewski myślał, że będzie miał płacone za każdy wyjazd, a my żądaliśmy potwierdzenia ile psów zostało złapanych i przewiezionych do Bonikowa i za to płaciliśmy - informuje Jerzy Frąckowiak, naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska i Działalności Gospodarczej kościańskiego Urzędu Miejskiego, dodając, że po wygaśnięciu umowy miasto i tak nie podpisałoby kolejnej.
Jak ustaliliśmy firma Izbud Grzegorza Wróblewskiego świadczyła podobne usługi także w innych gminach w Polsce. Z danych opublikowanych przez Biuro Ochrony Zwierząt – Fundacji dla Zwierząt ARGOS, zajmującego się monitoringiem działalności schronisk, hycli oraz polityką gmin i urzędów wynika, że w 2007 r. kościańskie przedsiębiorstwo współpracowało także z gminami Bobrowice (woj. lubuskie), Długołęka, Mieroszów, Ścinawa (woj. dolnośląskie) i Rawicz. W tym czasie wyłapując 127 psów. W 2008 r. z usług Izbudu korzystała też gmina Przemków i Zagrodno.
- Zwróciliśmy się z apelem do gmin, by zerwały tę współpracę, bo wykonawca nie ma warunków do przetrzymywania zwierząt ani schroniska – mówi Elżbieta Drozda.
I po sprawie?
Od sierpnia minizoo przy ul. Śmigielskiej już nie działa. Grzegorz Wróblewski w rozmowie z ,,GK’’ zaprzeczył, by kiedykolwiek zawierał umowy na wyłapywanie zwierząt z gminami spoza Kościana. Zapewnił, że tylko raz, gdy przytulisko w Bonikowie było przepełnione przetrzymał psy w ciasnych klatkach po lisach. Padłymi kurami żywił tylko szopy, a dla psów kupował karmę w Lidlu, do której dodawał chleb. Internetowe dyskusje uznał za głupoty.
Żadnych zastrzeżeń i uwag do warunków nie miał Tadeusz Grygier, powiatowy lekarz weterynarii. Nigdy, bo hodowca spełniał wszelkie wymagania. Także te proceduralne. W jego ocenie nie było żadnych uchybień, jeśli idzie o traktowanie zwierząt czy prowadzenie dokumentacji. Jak zapewnił ,,GK’’ rejestrowane były zwierzęta przyjęte i wydane, a także szczepienia.
Innego zdania są działacze Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Sprawą zainteresował się nawet Klub Gaja, jedna z najstarszych organizacji zajmujących się ochroną środowiska naturalnego i prawami zwierząt w Polsce.
- Mamy zastrzeżenia. Z dokumentów, jakie zgromadziliśmy do tej pory wynika, że są niedociągnięcia. Monitorujemy sprawę i nadal będziemy nad nią pracowali - zapewnił ,,GK’’ Paweł Grzybowski z zarządu Klubu Gaja.
Co na to prawo?
Ustawa o ochronie zwierząt za nieuzasadnione lub niehumanitarne zabijanie zwierząt i znęcanie się nad nimi przewiduje karę roku więzienia, ograniczenia wolności lub grzywnę. Za szczególne okrucieństwo można trafić do więzienia nawet na dwa lata.
KARINA JANKOWSKA
GK 06/2009
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Ja raz widziałem jak koń z tzw. mini zoo pasł się na trawniku a po częsci na parkingu przed inter marche przy tak ruchliwej drodze! biedne zwierzaki...