Magazyn koscian.net
14 sierpnia 2012Z muzyką do... Japonii
Z Marią Magdaleną Kaczor, pianistką pochodzącą z Kościana, rozmawia Karina Jankowska
- Jest pani uznaną pianistką i organistką. Ma za sobą studia na wydziale instrumentalnym Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu w klasie fortepianu, naukę w Conservatoire Gabriel Fauré w Paryżu i dyplom Conservatoire National Superieur de Musique et Danse w Lyonie. Zacznijmy jednak naszą rozmowę od samego początku. Kiedy zaczęła się pani przygoda z muzyką?
- Zawsze mnie ciągnęło do muzyki, bo była obecna w domu. Mama bardzo lubi śpiewać, tata pobrzękuje na gitarze, a mój brat wcześniej ode mnie grał na fortepianie. Początki mojej przygody z muzyką sięgają pierwszej klasy szkoły podstawowej. Wówczas rodzice zapisali mnie do ogniska muzycznego. Nikt się pewnie wtedy nie spodziewał, że muzyka stanie się moją profesją.
Pamiętam swoje pierwsze kroki u Krystyny Szymkowiak. To był wspaniały pedagog. Miała świetne podejście do dzieci. Była wymagająca, ale potrafiła zachęcić do grania. Spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu. Lekcje przebiegały według tego samego schematu. Najpierw było ćwiczenie na rozgrzanie palców, obowiązkowa polifonia, potem muzyka dowolna i na koniec jakiś drobny utwór. To był pedagog, do którego chciałam wracać nawet w późniejszych latach. Szkoda, że już jej nie ma z nami…
Już jako dziecko, gdy słuchałam w radiu retransmisji koncertów chopinowskich, myślałam, że też bym tak chciała. Zawsze byłam pewna, że pójdę tą drogą. Muzyka była zawsze priorytetem, było pewne, że chcę, ale to nie zawsze wychodzi. Można chcieć, ale się nie dostać lub mieć kłopoty zdrowotne.
- Pani się to udało…
- Tak. Wszystko się ładnie poskładało. Potem przyszła propozycja wyjazdu do Francji. To był zupełny przypadek. Sama o to nie zabiegałam. Po skończeniu studiów dostałam propozycję wyjazdu na kurs interpretacji muzyki organowej do Paryża. Znajomy student mi to zaproponował, bo mieli jedno miejsce wolne. Skorzystałam. Tam jeden z profesorów się mną zainteresował. Zaproponował, żebym przyjechała do Francji na studia, ale odpowiedziałam – wtedy jeszcze przez tłumacza – że to niemożliwe, bo nie znam języka i nie mam pieniędzy, a w Polsce mam pracę, ale nadal nalegał. Pomyślałam wtedy, że przecież chcę grać i wyjadę albo teraz, albo nigdy. I podjęłam to ryzyko. Pomogła mi koleżanka, z którą uczyłam się w Poznaniu w klasie fortepianu u prof. Aleksandry Utrecht. Z perspektywy siedmiu lat wszystko się dobrze zakończyło.
- Miała pani czas przed wyjazdem do Francji na naukę języka?
- Nie. To się działo tak szybko. Kurs mistrzowski był w kwietniu, a już pod koniec października wyjechałam do Paryża. Byłam jedyną Polką, a w Lyonie byłam drugą osobą z Polski w historii konserwatorium. Wcześniej studiował tam organista z Katowic. Co roku przyjeżdżają studenci na wymianę międzynarodową, lecz są to głównie skrzypkowie, ale Polaków jest mało.
- Lepiej kształcą we Francji czy w Niemczech? Ma pani porównanie, bo oprócz francuskiego konserwatorium studiowała pani także w Hochschule für Musik und Theater w Hamburgu.
- Poziom jest porównywalny. I tu, i tu kształcą na dobrym poziomie. Dla organisty ważna jest możliwość studiowania w obu tych krajach, ponieważ specyfika instrumentów i muzyki jest inna. Trzeba to dobrze poznać, zrozumieć, jak należy wykonywać dany utwór i jak on brzmiał. Instrumenty się bardzo od siebie różnią, choć klawiatura i pedały są mniej więcej takie same, ale dobór głosów i brzmienie już nie. Instrumenty dawne są bardzo trudne, choć mechanizm jest prosty w konstrukcji, bo to głównie drewno i metal. Każdy instrument jest inny. Nie ma dwóch takich samych. Dopiero w Niemczech nauczyłam się przyjmować zupełnie inną pozycję ciała. To gwarantuje dobre brzmienie. Nie wystarczy dotknąć klawiatury pedałowej, lecz trzeba w to włożyć zupełnie inną energię.
- Oznacza to, że organista nie musi mieć tylko sprawnych palców, ale także silne mięśnie. Uprawia pani jakiś sport?
- Chyba już nie muszę (śmiech). Ale oczywiście staram się. Głównie pływam. Korekcja pozycji ciała w Niemczech też dużo mi dała. Od tego momentu nie mam żadnych problemów z kręgosłupem, nic mnie nie boli, nie czuję zmęczenia. Wcześniej po sześciu godzinach ćwiczeń czułam ból i musiałam rozluźniać mięśnie. Bycie muzykiem to niesamowity zawód. Nie można się nauczyć wszystkiego podczas studiów, lecz cały czas trzeba się rozwijać. Każdy instrument uczy. Zwłaszcza pokory.
- Który instrument - organy czy fortepian - pani woli?
- Oba. Wiadomo, że teraz większy nacisk położyłam na organy, z których robiłam ostatni dyplom, ale to na fortepianie gram od siódmego roku życia. Cały czas wracam do fortepianu. Z jednym z organistów belgijskich przygotowuję recital organowo-fortepianowy. Mamy już gotowy repertuar, ale z projektem ruszymy dopiero w roku 2014.
- Będzie was można posłuchać w Kościanie?
- Nie. Kościan to moje miasto i zawsze chętnie tu gram. Ostatni koncert zagrałam w Kościańskim Ośrodku Kultury w 2010 r. Przez pięć lat wraz z Urzędem Miejskim organizowałam koncerty muzyki organowej i kameralnej w kościańskiej farze. Zapraszałam różnych, ciekawych muzyków grających na fletni pana, skrzypcach, wiolonczeli, bo zdaję sobie sprawę, że godzina słuchania muzyki organowej jest męcząca. Z roku na rok zainteresowanie było coraz większe. Przyznam, że jest mi przykro, ale nie ma chęci, by je kontynuować. Sama nie dam rady tego robić, ale mam nadzieję, że kiedyś wrócimy do tej idei.
- Jak można przekonać współczesną młodzież wychowaną na techno, hip-hopie, czy disco do słuchania klasyki?
- To trudne pytanie. W Niemczech i we Francji dużo dzieci i młodzieży chodzi do szkół muzycznych, gdzie wykonują muzykę miłą, łatwą, przyjemną i tradycyjną. To ich otwiera, pozwala zasmakować różnych gatunków muzycznych i kształtuje gusta. Dobrze mieć wybór. Bardzo sobie cenię polski system nauczania w szkołach muzycznych, bo kształcą na wysokim poziomie, ale powinna być większa dostępność.
- Koncertuje pani po całej Europie, bierze udział w festiwalach muzycznych w Polsce i za granicą. Ma pani już swoją publiczność?
- Przez trzy lata spędzone w Lyonie na moje koncerty, czy to w konserwatorium, czy w kościele przychodziła stała publiczność. W różnym wieku. Serwowałam im nie tylko muzykę francuską, ale i polską, i niemiecką. Chcę w ten sposób zachęcić ich do słuchania czegoś nowego, po co sami by nie sięgnęli.
Cieszę się, że jestem zapraszana na koncerty i festiwale. Czasem po pierwszym koncercie dostaję kolejne oferty. To sygnał, że prezentuję też dobry poziom, że moja interpretacja jest dobrze odbierana i przyciąga ludzi. Uwielbiam jeździć i grać koncerty, choć przed każdym się stresuję. To część mojego zawodu. Trzeba to lubić. Relaksuję się dopiero siadając przy instrumencie. Dzień przed koncertem często słucham jazzu. W sumie słucham różnej muzyki i to z pewnością mnie wzbogaca.
Przygotowuję się właśnie do sierpniowego festiwalu muzyki organowej i symfonicznej we francuskim Chaise-Dieu. Wystąpię tam z półtoragodzinnym recitalem. Codziennie otworzę koncert utworem organowym. Będzie tych otwarć jedenaście. To bardzo znany festiwal i chciałabym dobrze wypaść. W każdy utwór wkładam coś z siebie. Pracując nad jakimś utworem zaczynam z nim żyć, wkładam w niego swoje emocje, przeżycia, przemyślenia, wspomnienia, dlatego lubię mieć choć dwudniową przerwę pomiędzy koncertami. W sierpniu zagram też w katedrze w Antwerpii, a 6 września w poznańskiej bazylice.
- Potem wyjeżdża pani na rok do Japonii…
- Zgadza się. Właśnie finalizuję ten wyjazd. Zostałam zaproszona przez centrum kulturalne w Sapporo, które jest w ścisłym kontakcie z narodowymi konserwatoriami w Lyonie i Paryżu. Szukali dobrze zapowiadającego się muzyka, kończącego w tym roku naukę. Wskazali mnie. Rozmowy trwały od lutego, a ja dowiedziałam się o wszystkim po dyplomie i obronie pracy magisterskiej, w czerwcu. Byłam zaskoczona i nieco przestraszona, ale przyjęłam propozycję. To dla mnie niesamowite wyróżnienie i wyzwanie, które mnie dodatkowo motywuje. Tym bardziej, że nie było jeszcze Polaka, który promował muzykę w Japonii.
Będę grać w nowej sali koncertowej na współczesnych organach, zbudowanych w latach 90-tych. Łączą one w sobie kilka estetyk, dających możliwość zagrania muzyki dawnej i współczesnej. To instrument pięknie zharmonizowany. Kontrakt obejmuje zagranie trzech, czterech koncertów w miesiącu z różnym repertuarem i orkiestrami, zorganizowanie konferencji na temat muzyki europejskiej, staże z uczniami z klas organów. To bardzo dużo. To wyzwanie szczególnie fizyczne, bo koncerty trwać będą dwie godziny. Będę miała do zagrania sto minut muzyki z dwudziestominutową przerwą. Tego nie ma ani w Polsce, ani we Francji, ani w Niemczech. To jak dwa duże koncerty w jeden wieczór. Zastanawiam się czy publiczność jest na to przygotowana. To naprawdę wymagający projekt, a jego zwieńczeniem będzie nagranie płyty. Już myślę jaki repertuar wybrać. Koncertem 6 października otworzę sezon. Japończycy chcą mieć różne stylistycznie utwory. Z pewnością zagram utwory Mieczysława i Józefa Surzyńskich, bo to utwory wirtuozowskie, ale zamknięte w formie średniej długości. To naprawdę prawdziwe perełki. Wciąż odkrywam polską muzykę organową, a jest ona bardzo bogata. Jest Feliks Nowowiejski, bracia Surzyńscy, Marian Sawa, August Freyer. Ostatnio znalazłam przepiękne utwory w stylu romantycznym niemieckim Feliksa Borowskiego. Będę skromnym ambasadorem muzyki i kultury polskiej, bo korzenie i miejsce, z którego się wywodzę są dla mnie najważniejsze. Zostało sporo rzeczy do zrobienia, a czasu mało.
- Zamierza pani wrócić na stałe do Polski?
- Chciałabym. Jeśli już nie mieszkać w Polsce, to gdzie niedaleko. Ale to zależeć będzie przede wszystkim od tego czy znajdę tu pracę.
32/2012
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Szczerze gratuluje Pani sukcesow. a miasto z burmietrzem Jurga na czele powinno sie wstydzic, ze nie chce z Pania organizowac recitali. Liczymy na to, ze po zmianie burmistrza bedziemy mogli Pani posluchac w koscianskiej farze.