Magazyn koscian.net
2008-05-06Zabił Pusię
W niedzielę, 27 kwietnia, w lesie pod Bonikowem myśliwy strzelił do psa. Zwierzę siedem godzin konało w męczarniach. - Pan miał pozwolenie na broń i podobno miał prawo strzelać. Czy to naprawdę wszystko tłumaczy? Wystarczy mieć pozwolenie i można zabijać? - pyta pani Klaudia
Była niedziela. Jeden z pierwszych wiosennych, ciepłych, słonecznych dni. Pani Patrycja z Oborzysk wzięła swego pupila - trzyletnią suczkę syberian haski - na długi spacer. Kobieta jechała rowerem, pies biegł tuż przy niej. Gdy oddaliła się od wsi uwolniła suczkę ze smyczy. Przed dawną leśniczówką pies nagle rozpędził się i nie zważając na nawoływanie pani pobiegł za budynek gospodarczy. I tu zaczynają się rozbieżności. Pani Patrycji myśliwy powiedzieć mial, że jej pies zagryzł w ciągu minuty trzy kury, a policji następnego dnia, że zagryzł króliki. Policja podaje potem w serwisie, że był to mieszaniec owczarka niemieckiego i że pies był bez opieki.- Siostra straciła go z oczu tylko na kilkadziesiąt sekund. Biegła za nim i cały czas wołała. Była o kilkadziesiąt metrów od niego. Pusia zwykle była bardzo usłuchana - opowiada pani Klaudia.
Tuż po zdarzeniu mężczyzna - emerytowany strażnik leśny - miał tłumaczyć zrozpaczonej kobiecie, że się pomylił. Sądził, że to jego pies. Że chciał dać mu nauczkę.
- Co to za człowiek, skoro chciał strzelać do swojego psa! I co za myśliwy, który myli się z bliskiej odległości? Czy ktoś taki powinien mieć prawo strzelać? Ten pan tłumaczył się potem, że gdyby wiedział, że to pies mojej siostry, to by nie strzelił. Potem powiedział, że już nie raz widział psy w takim stanie i że on nie przeżyje. Zakopmy go zaraz - proponował - opowiada pani Klaudia. Siostry zapakowały psa do auta i ruszyły w poszukiwaniu pomocy. Wędrówka po lekarzach trwała kilka godzin.
- Byłyśmy wszędzie, u wszystkich weterynarzy jakich znamy my i nasi znajomi, ale nikogo akurat tego dnia nie było w domu. Ktoś był w Poznaniu, ktoś w Szamotułach, ktoś znów gdzie indziej. Pojechałyśmy do Racotu, tam pan dał Pusi zastrzyk przeciwbólowy, bo strasznie cierpiała, ale nic więcej - jak powiedział - zrobić nie może, bo psami się nie zajmuje. Pusię wzięliśmy do domu, ale zaczęła tak strasznie cierpieć, że znów zaczęliśmy dzwonić. W Czempiniu lekarz zgodził się ją obejrzeć. Pojechaliśmy, ale obejrzawszy psa lekarz stwierdził, że żeby pomóc trzeba mieć zdjęcie rentgenowskie. Jeśli to dwie, trzy kulki, może da się go jeszcze uratować. Dał nam adres do lecznicy w Śremie. Pojechaliśmy zaraz. Jak lekarz zobaczył tam zdjęcie szyi Pusi, to powiedział, że nie ma szans - pani Klaudia cichnie próbując opanować łzy. - Chwilę później Pusia dostała zapaści i...
Pies zdechł około godziny 21. Na zdjęciu rentgenowskim jego szyi jest kilkadziesiąt malutkich dziurek i to w bliskiej odległości. To znaczy, że myśliwy użył bardzo drobnego śrutu, a strzał padł z odległości najwyżej pięciu metrów. I był to dobry strzał - miał zabić.
Rower pani Patrycji został w gospodarstwie myśliwego. Jak wyjaśnia pani Klaudia, nocą rodzina bała się po niego tam pojechać.
- A jak i nas ten pan pomyli z kimś albo czymś innym? I co, znów powie, że bronił dobytku?
W poniedziałek rankiem pani Klaudia zgłosiła sprawę na policji. Siostra, Patrycja, nie była w stanie rozmawiać o zdarzeniu z kimkolwiek. Z psem była bardzo związana.
- Powiedziano mi, że ewentualnie możemy otrzymać zwrot kosztów leczenia psa, albo zapłatę za psa. Jeśli chcę od sprawcy więcej, mogę wytoczyć mu sprawę w sądzie cywilnym, ale żadnego mandatu, ani kary dla zabójcy nie będzie. Bo on miał prawo strzelać w obronie swego gospodarstwa. Nie mogę tego zrozumieć...
Policja chwilowo wstrzymuje się od komentowania zdarzenia. W poniedziałek sprawa trafiła na biurko prokuratora. On ma podjąć decyzję, czy sprawa będzie umorzona, czy śledztwo trwać będzie dalej. Policjanci po przyjrzeniu się materiałowi dowodowemu nabrali bowiem wątpliwości co do prawa myśliwego.
- Z relacji właściciela broni wynika, że kiedy był w domu usłyszał dobiegający z dworu hałas i harmider wśród domowego inwentarza, drobiu i królików. Pomyślał, że to kolejny atak lisa lub jenota. Kiedy wybiegł z domu, zauważył, że jakieś zwierzę dusi jego króliki - relacjonował jeszcze kilka dni temu dla ,,Panoramy Leszczyńskiej’’ Mateusz Marszewski.
Pomylenie psa haski z jenotem lub listem, w przypadku myśliwego, mrozi krew w żyłach. Szczególnie, że ten oglądał rzekomego napastnika królików z odległości kilku metrów. Gdyby nawet jednak myśliwy się pomylił, strzelać do jenota czy lisa w kwietniu pod żadnym pozorem nie wolno. Strzelać można tylko do dzików i piżmaków (kalendarz polowań w ,,Łowcu Polskim’’ z kwietnia 2008 roku) i to tylko, jeśli myśliwy ma pozwolenie koła na odstrzał.
Ustawa z 6 sierpnia 2002 zmieniająca ustawę o ochronie zwierząt też myśliwego nie tłumaczy: ,,Zdziczałe psy i koty przebywające bez opieki i dozoru człowieka na terenie obwodów łowieckich w odległości większej niż 200 metrów od zabudowań mieszkalnych i stanowiące zagrożenie dla zwierząt dziko żyjących, w tym zwierząt łownych mogą być zwalczane przez dzierżawców lub zarządców obwodów łowieckich’’. Nie wolno więc strzelać przy zabudowaniach i nie wolno strzelać do psa, który jest pod dozorem człowieka. Za niedostateczny dozór ukarać można człowieka - grzywną lub naganą. Psom bez smyczy po lesie bowiem biegać nie wolno.
- To był naprawdę bardzo kochany pies - wzrusza się pani Kludia. - Spał z siostrą w jednym pokoju. Mieszkał na wsi i nigdy nie zachowywał się agresywnie w stosunku do kur sąsiadów. Ten pan twierdził, że pies w ciągu minuty zagryzł mu trzy kury. A nawet gdyby, to przecież żeby psa odstraszyć, wystarczyło strzelić w powietrze, a nie w szyję, bo przy okazji dostało sie pewnie i tym zwierzętom, których pan myśliwy, rzekomo, tak przed Pusią bronił.
O skomentowanie sprawy poprosiliśmy urzędującego w Lesznie łowczego okręgowego, Stanisława Grylewicza. O sprawie dowiedział się dopiero od nas.
- Nic nie wiem, trudno więc, bym zajmował jakieś stanowisko - powiedział ,,GK’’ Stanisław Grylewicz, łowczy okręgowy. - Proszę o przesłanie opisu zdarzenia na piśmie, przekażę to okręgowemu rzecznikowi dyscyplinarnemu, Marianowi Wasilewskiemu. Jeśli zostało złamane prawo, skierujemy sprawę do sądu dyscyplinarnego. Możliwe jest nawet wykluczenie z koła łowieckiego. Jesteśmy na tego typy zdarzenia wyczuleni. Nawet ostatnio robiliśmy szkolenia. Są myśliwi, którzy strzelają do psów bez potrzeby. To trzeba ukrócić. Sam jestem hodowcą psów... (Al)
GK 19/2008
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Na jego miejscu zrobiłbym to samo. Szkoda tylko, że za głupotę właścicielki ucierpiał piesek. Facet miał prawo się bronić i tyle!. Zapytacie czy musiał od razu zabijać? Musiał, może to zadziała na innych ludzi, którzy puszczają swoje psy bez kagańca.