Magazyn koscian.net
2010-02-18Jeśli ktoś święty, niech rzuci kamieniem
Jest statuetka „Kościan dziękuje”. Przydałaby się także podobna, ale z napisem „Kościan przeprasza”. Musiało by ją dostać wiele rodzin od lat krzywdzonych przez plotki i tak zwany głos ludu lub teraz – jeśli kto woli – przez lokalną opinię publiczną. Bo było często tak, jest i pewnie będzie, że uważani powszechnie za zdrajców bywali porządnymi ludźmi, a prawdziwi zdrajcy kryli się pod osłoną - także tak zwanej - nowej władzy Bohater powstania
Zaczynał się trzeci tydzień w Kościanie wyzwolonym spod okupacji niemieckiej. Śnieg, mróz i ta nieszczęsna trzynastka – 13 lutego 1945 roku. Wtedy to na podstawie pojedynczych donosów do wojennej komendy sowieckiej ochotnicza milicja miejska (oficjalnych struktur bezpieki i MO w mieście jeszcze nie było, bo trwały walki o Poznań) aresztowała i przekazała w ręce NKWD grupkę folksdojczów. Wszystko odbyło się tak błyskawicznie, że pomimo zabiegów społeczności miejskiej i tymczasowych władz nie udało się powstrzymać biegu wydarzeń. O tym kto na kogo wówczas doniósł nie zamierzam pisać, ale muszę przypomnieć, że w wielu tamtych przypadkach stała się wielka niesprawiedliwość. Przykładem może być sprawa mistrza piekarskiego Władysława Sobiecha z Kościana, która – na skutek późniejszych działań Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego – obrosła w legendę, krzywdzącą go i rodzinę; obrosła w legendę, która pokutuje do dzisiaj i czas ujawnić dokumenty.Władysław Sobiech był znanym mistrzem piekarskim. Urodził się w Kościanie 24 maja 1896 roku. Miał 22 lata, kiedy wybuchło powstanie wielkopolskie i w czynie zbrojnym Wielkopolan brał udział, bo nade wszystko uważał, że niepodległa Polska jest największą wartością. Z tego tytułu otrzymał wiele odznaczeń i wpisany został do niemieckiej „czarnej księgi”. Skracając jego życiorys można napisać, że w II Rzeczpospolitej działał w organizacjach kombatanckich i społecznych, wspierał – także finansowo – liczne inicjatywy publiczne i był zwolennikiem idei narodowo – demokratycznej. W każdym razie nie tylko w Kościanie i powiecie kościańskim uważany był za człowieka uczciwego i żarliwego patriotę. Musiało tak być, bo jeszcze w 1919 i później w 1939 roku znajdował się na liście „osób szczególnie niebezpiecznych dla Niemczyzny”, co oznaczało karę śmierci, zaś w najlepszym wypadku obóz koncentracyjny.
Ucieczka przed śmiercią
Kiedy we wrześniu 1939 roku Wehrmacht wkroczył do Kościana grupka tak zwanych obywateli polskich witała Niemców chlebem i solą. Uwieczniono to na zdjęciu, ale Władysława S. na nim nie ma, bo uciekł i zaczął się ukrywać. Przeczekał czas pierwszych aresztowań i egzekucji. Gdyby tego nie uczynił znalazł by się jako jeden z pierwszych pod murem kościańskiego ratusza. Firmę przez półtora roku prowadziła żona. Na dobrą sprawę powszechna likwidacja polskich placówek handlowych i warsztatów rzemieślniczych w powiecie nastąpiła dopiero w 1941 roku. Koniec końców oboje małżonkowie podpisali Volkslistę. Motyw żony – Marii, która pierwsza temat podjęła - był następujący: - Niech dadzą spokój mężowi i dzieciom. Patrząc na to przez pryzmat wyłącznie czarno – biały nie jest to powód do dumy. Ale...
Władysław Sobiech wierny swoim poglądom wraz z żoną Marią nadal wspierał Polaków. Doszło nawet do tego, że oboje uruchomili specjalne dostawy dla kościańskiej konspiracji akowskiej i zorganizowali sieć nielegalnych dostaw dla jeńców angielskich i francuskich, którzy przebywali w kościańskim podobozie Stalagu Wollstein (przy ul. Piaskowej). Nie bacząc na to, albo nie wiedząc o tym, 13 lutego 1945 roku nad ranem Władysława S. aresztowano i oddano go w ręce sowieckie. Ochotniczy milicjant (nazwisko nie jest ważne), który go aresztował opowiadał, że dyspozycja – z pominięciem władz kościańskich – wyszła bezpośrednio z sowieckiej Komendy Wojennej Miasta Kościana, konkretnie od szefa NKWD Stiepana Janczenko. Niektórzy – niewątpliwie pod wpływem propagandy bezpieki – próbowali później tłumaczyć, że mąż sam zgłosił się za żonę, bo ona była winna. Nic z tych rzeczy - to nieprawda. Donos złożony u Sowietów przez jedną z pracownic zakładu piekarskiego Sobiechów Stanisławę X. z Kościana (niech spoczywa w spokoju) dotyczył i męża, i żony. Kończył się zdaniem „Wszystko według tej mowy wnioskuje, że są to zdrajce dla narodu polskiego”. Tymczasem donosicielka systematycznie okradała firmę, została za to z pracy zwolniona, więc miała pragnienie i okazję odegrać się.
Całe miasto w obronie
Obóz przejściowy dla pierwszych aresztowanych w Wielkopolsce folksdojczów znajdował się we Wrześni i podlegał NKWD. Tam też dowieziono m.in. Władysława Sobiecha. Stamtąd transport kolejowy ruszył do Związku Radzieckiego do Pierwomajska, później do Sośników koło Orechowa. I na jakiś czas wszelki ślad po mistrzu piekarskim zaginął - ani widu, ani słychu.
W Kościanie zaś natychmiast podjęto obronę rodziny i próby odzyskania Władysława Sobiecha. Jeńcy francuscy Jean Jacques Foret i Rene Tisseyre i jeszcze sześciu paryżaninów pozostających w Kościanie napisało w swoim języku apel do władz sowieckich, a tekst tego przesłania daje się przetłumaczyć następująco: „My niżej podpisani oświadczamy, że my przez cały czas naszego pobytu w Kościanie przez Państwo Sobiechów byliśmy wspomożeni w ten sposób, że my chleb bez kartek dostawali”. 58 rodzin polskich złożyło Rosjanom oświadczenie: „Stwierdzamy niniejszym, że państwo Władysławostwo S. podczas okupacji niemieckiej dołożyli wszelkich starań, by Narodowi Polskiemu, warunki okupacji uczynić znośniejszymi, co stwierdzamy naszymi podpisami. Szczegóły tej pomocy jesteśmy gotowi przed władzami polskimi potwierdzić zeznaniami”.
Okazało się też, iż państwo Sobiechowie z narażeniem życia ukrywali w swoim domu trzech Polaków poszukiwanych przez Gestapo, przesyłali pieniądze więźniom i jeńcom do niemieckich obozów koncentracyjnych i jenieckich. Czeladnik piekarski Władysław Olejnik z Kościana napisał: „Gdy wojna się rozpoczynała rodzina S. uciekała przed okupantem pod Wrześnię, dalej już nie było możliwe. Po powrocie z ucieczki pan S. ukrywał się, a my czeladnicy sami piekli. To u państwa S. ukrywali się Winkler, Jankowski, Walkowiak – ja o tym wszystkim wiedziałem. Państwo S., mogę to śmiało powiedzieć, tylko na korzyść dla Polski pracowali i dla Polaków pełen spichrz rzeczy magazyn mebli itd. przechowywali i pomiędzy nimi też moje, moich rodziców i siostry z Czarkowa, potem mnie od wywozu do Rzeszy obronili. W ogóle robili wszystko co mogli dla Polaków. Do nas wszystkich pracowników odnosili się bardzo dobrze, mówili do nas tylko po polsku; my się czuli jak we własnym domu (...)”.
I teraz z jednej strony mam deklarację o przynależności do narodu niemieckiego, donos i jeszcze anonim podpisany „Wiosna”, a z drugiej - setki opinii prawych obywateli o Sobiechach. Otwarcie bronili ich wtedy między innymi akowcy Ignacy Minta i Klemens Kruszewski oraz przewodniczący pierwszej Powiatowej Rady Narodowej Antoni Borowski. Nie pomogło. A trzeba być zaślepionym, żeby nie zorientować się, że ta rodzina padła ofiarą jednostkowej nienawiści, wielkiej gorliwości bezpieki, która negatywnie opiniowała wszystkie „obronne” pisma, i tak rodzina zapłaciła za to najwyższą cenę, straciła ojca. Przeważyła opinia jednej dziewczyny i późniejsza opinia UB.
Zmarł w Sośnikach
W 1948 roku wróciło z sowieckiej niewoli kilku kościańskich folksdojczów. Antoni P., lat 51 oświadczył w kwietniu tamtego roku przed Sądem Grodzkim w Kościanie m.in.: „(...) Jako wpisani na niemiecką listę narodową między innymi Władysław S. i ja byliśmy internowani w Kościanie w dniu 13 lutego 1945 roku w Kościanie przez MO, przewiezieni do Wrześni i tam oddani władzy rosyjskiej. Stamtąd byliśmy wywiezieni do Rosji i umieszczeni najpierw w obozie w Pierwomajsku, a potem w Sośnikach pow. Orechów. W tym obozie w Sośnikach wskutek opuchlizny w związku z pracą zmarł Władysław S. 22 lipca 1945 roku między godziną 4 a 5 rano. Zwłoki Władysława S. widziałem (...)”.
Inny świadek Leon S., lat 41, zeznawał: „Znajdowałem się razem z Władysławem S. w obozie dla internowanych, wpisanych na niemiecką listę narodową w Sośnikach pow. Orechów. Wiem, że Władysław S. zmarł tam na biegunkę dnia 22 lipca 1945 roku o godz. 4-tej rano. Zwłok jego nie widziałem. Mówili mi o tym Antoni P. i Stanisław P., którzy razem z Władysławem S. leżeli w izbie chorych. Poprzedniego dnia przed śmiercią odwiedziłem Władysława S. i widziałem jak ciężko był chory (...)”.
*
Trudno walczyć z legendą miejską przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Tej rodzinie tak zwana szeptana opinia wyrządziła wielką krzywdę. Gdybym miał więc dzisiaj przyznać statuetkę „Kościan przeprasza” – dostał by ją pośmiertnie powstaniec wielkopolski, mistrz piekarski śp. Władysław Sobiech. A jeśli ktoś z was - drodzy Czytelnicy – uważa, że jest święty i bez winy, to niech teraz znów rzuci kamieniem.
JERZY ZIELONKA
Gk 7/2010
Zgłaszasz poniższy komentarz:
„Kościan przeprasza” – kolejna po mostach dziwna i niewykonalna inicjatywa J. Zielonki. Rozumiem, że w tym wypadku nie chodzi o dosłowne przyznanie statuetki „Kościan przeprasza”, ile o naszą społeczną postawę wobec niesprawiedliwości jakie spotkały różnych ludzi w tym mieście. Historia opisana przez J. Zielonkę nie jest oczywiście jakimś wyjątkiem, ani w skali Kościana, ani nawet Wielkopolski. Takie smutne wypadki miały miejsce w całym kraju, podobne historie zdarzały się również w innych państwach. Śmierć człowieka, w sumie niewinnego, jak wynika z tekstu, jest oczywiście czymś niewiarygodnie smutnym, tragicznym i - mówiąc trywialnie - nieodwracalnym. I to oczywiście jest sprawa, która nie podlega żadnej dyskusji. Dziwi mnie tylko jedna rzecz – dlaczego Kościan, jako miasto, jako pewna społeczność ma przepraszać??? Dlaczego wszyscy obywatele dzisiejszego Kościana mają czuć skruchę w związku z wydarzeniami, za które – większość mieszkańców – nie była odpowiedzialna? Tragiczne koleje losu opisanego w tekście mistrza piekarskiego były wynikiem ludzkiej zawiści (w efekcie mamy donos), a bezpośrednio – co autor zaznaczył – tzw. „nowa władza” i zdrajcy kryjący się w jej cieniu. A więc przepraszać powinni ci, którzy tę władzę wspierali, utrwalali twierdząc, że reżim komunistyczny jest tym, czego większość potrzebuje. Być może w tym miejscu powinni się uderzyć w piersi ci, którzy przez lata nosili z dumą legitymację PZPR. Ale na pewno nie wszyscy mieszkańcy Kościana, nie cały Kościan winien przepraszać. Na złośliwą ironię losu zakrawa fakt, że autor tego tekstu również był wieloletnim członkiem PZPR, a więc mówiąc językiem niektórych środowisk również należał do tak zwanych utrwalaczy systemu. Ale czasy się zmieniły, na legitymacjach partyjnych osiadł kurz, i przy okazji niektórym wyleciało z głowy jak to kiedyś bywało. I teraz ci, którzy nosili czerwoną książeczkę Mao kreują się na jedynych sprawiedliwych – jak w tym przypadku. Jeszcze wymachują szabelką – „jak kto bez winy, to niech rzuci kamieniem”. Zaprawdę dziwna to postawa byłego członka PZPR, który dzisiaj tonem kaznodziei mówi nam gdzie była sprawiedliwość, a gdzie jej nie było. Jeszcze trochę i zagoni nas wszystkich do kruchty.