Magazyn koscian.net
22 Sty 2023Marta Grześkowiak: rób to co kochasz, a będziesz zwycięzcą
Z cyklu NIEPRZECIĘTNI
Stary Gołębin - niespełna siedmiuset mieszkańców, siedemnastowieczny kościół, Straż Pożarna, popegeerowskie bloki, kombinat rolniczy, sklep, rzeźba dudziarza i skrzypka. I spa dla psa, a przy nim psi hotel - zdawałoby się wielkomiejskie biznesy w sercu wsi. Pojawiły się tu za sprawą Marty Grześkowiak - hodowczyni psów, groomerki, dogoterapeutki, behawiorystki i hipoterapeutki.
MARTA GRZEŚKOWIAK: Mówi pan biznesy? Formalnie tak, ale nie wiem czy opłaca się je prowadzić tylko dla pieniędzy. Dla mnie to po prostu jedyny świat jaki znam. Świat pełen psów. Innego sobie nie wyobrażam. Moje motto życiowe brzmi: rób to co kochasz, a będziesz zwycięzcą. Podążając za nim stworzyłam to niezwykłe miejsce, w którym każde zwierzę miało się poczuć absolutnie wyjątkowo.
PAWEŁ SAŁACKI: Pomówmy zatem o początku pasji. Skąd się wzięły w pani życiu psy?
Były odkąd pamiętam, a ponieważ mieszkałam w bloku, ciągle było mi ich mało. Opiekowałam się własnym psem i psami sąsiadów. Wychodziłam z nimi na wielogodzinne spacery. Wszystkie wakacje spędzałam na wsi lub w miejscach gdzie były zwierzęta. Całe życie temu podporządkowywałam. Do tego stopnia, że rówieśnicy nie potrafili tego zrozumieć. I w podstawówce, i w liceum wolałam pójść z psem na spacer niż na imprezę z koleżankami. Mieszkałam w bloku przy ulicy Dworcowej w Kościanie i ten adres szybko stał się znany wśród rówieśników, którym przytrafiło się znaleźć bezpańskiego psa, chorą wronę, czy inne potrzebujące pomocy zwierzę. Od razu szli do Marty na Dworcową. Do dziś tak jest. Wiele osób, które zajmuje się ratowaniem zwierząt szuka u mnie pomocy, a jej zawsze udzielam.
Co na to rodzice?
Oboje mnie w tym wspierali, ale musiałam pogodzić wiele obowiązków. Najpierw szkoła, po niej szkoła muzyczna, po muzycznej na rower i 10 kilometrów jazdy do rolnika, gdzie pracowałam przy koniach. Po nocach nauka i poranne nadrabianie zaległości. Do tego opieka nad swoim psem i psem sąsiadów. Ciężej zrobiło się gdy zmarła mama. Miałam 13 lat. Zostałam z ojcem i babcią. Szybko nauczyłam się samodzielności. Wiedziałam, że muszę liczyć przede wszystkim na siebie. Na szczęście miałam też wielkie wsparcie od ojca i całe życie spotykam na swojej drodze ludzi, którzy mi pomagają. Czuję też wielkie wsparcie od tych, których już nie ma. Od trzech silnych kobiet: mojej mamy, babci, teściowej.
Mieć psa i chodzić z nim na spacery to jedno, ale wpaść na pomysł, że psa trzeba strzyc, szkolić i specjalnie pielęgnować to zupełnie inna historia.
Dowiedziałam się tego od swoich wspaniałych sąsiadów: Hanny i Bogdana Ludowiczów. Często u nich gościłam, aby pobawić się z Birką, ich seterką irlandzką. Pani Hania wspominała, że byłam wtedy na tyle mała, że gdy dzwoniłam do ich drzwi, to nie było mnie widać w wizjerze. Ding-dong, pusto na korytarzu – znaczy, że za drzwiami stoi Marta. Także dzięki państwu Ludowiczom pojechałam na pierwszą wystawę psów. Byłam młodszą nastolatką, gdy zabrali mnie na wystawę psów rasowych do Warszawy. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam jak strzyże się i pielęgnuje psy przed wystawą, a było to w znanej hodowli w Siedlicach. Brałam tam pierwsze lekcje groomingu.
I postanowiła pani spróbować?
Musiałam. Miałam wtedy psa w stylu cocker spaniel, a więc wymagającego pod tym względem. Zamykałam się z nim w piwnicy i przez pięć godzin czesałam i strzygłam. Zwykłymi nożyczkami i zwykłym grzebieniem. To nie jest lekka praca, ale daje mi wiele radości. Postanowiłam, że zostanę psim fryzjerem, czyli groomerką. Dla wielu była to wówczas czysta abstrakcja. Ale uparłam się. Pocztą pantoflową rozniosło się, że nieźle mi to wychodzi i pojawili się pierwsi chętni. Wsiadałam na rower i jeździłam do nich. W jakiś garażach, pokojach, brałam psa na stół i strzygłam. Miałam wtedy dziewiętnaście, dwadzieścia lat.
Studiuje pani wówczas w Kościanie przyrodoznawstwo na wydziale pedagogiki, czyli wybiera karierę nauczycielki…
Nie, po prostu chciałam zdobyć wykształcenie, a kierunek dla kogoś kochającego zwierzęta wydawał się bardzo dobry. Jedno wiedziałam na pewno, że chcę aby w życiu towarzyszyły mi zwierzęta. Czułam, że nie skończę w szkole, ani w biurze, choć nie wiedziałam jeszcze jak potoczy się moje życie. Pracę licencjacką chciałam napisać z dogoterapii, ale okazało się, że było zbyt mało literatury na ten temat, więc dodałam do tego hipoterapię i napisałam.
Kiedy stała się pani właścicielką pierwszych rasowych psów?
Gdy zostałam mężatką. Mój mąż miał dwa wystawowe psy rasy cane corso i shary pei. Zakochałam się w nich i ku zdumieniu wielu zaczęłam jeździć z nimi na zajęcia do przedszkoli i do dzieci. Przełamałam pewien stereotyp, bowiem to duże psy stróżujące i obronne. U mnie stały się przyjaciółmi dzieci.
Tak pojawiła się dogoterapia?
Tak, chciałam pokazać ludziom, że zwierzęta są nie tylko naszymi przyjaciółmi, prawdziwymi członkami rodziny, ale mogą być także rehabilitantami i pomagać dzieciom. Najwięcej wiedziałam o psach i koniach, więc dzieliłam się wiedzą i pasją. Zainteresowałam się rasą chow chow, która moim zdaniem jest idealna do kontaktów z dziećmi. To bardzo spokojne psy, puchate i miękkie, jak pluszowa zabawka. Pierwszego psa miałam z polskiej hodowli, ale był bardzo nieufny. Powiedziano mi, że to cecha tej rasy, ale ja znalazłam ufne chow chowy w Hiszpanii. Okazało się, że na Południu bardziej radośni i otwarci są nie tylko ludzie, ale i zwierzęta. Na Majorce znalazłam hodowlę, w której było czterdzieści psów i nie miały w sobie agresji. Poprosiłam aby wyselekcjonowano dla mnie łagodnego psa do pracy z dziećmi. Co ciekawe, był to pies z kremową sierścią, a w Polce dominowały rude z fioletowym językiem. Zaczęłam prowadzić hodowlę, jeździć na wystawy, zdobywać nagrody. Krzyżując swoje chowy doczekałam się psów o cudownych charakterach.
Przytulanie się do psa rzeczywiście pomaga niepełnosprawnym?
Mogę podać dziesiątki przykładów z własnego życia. Weźmy ten: pies z mojej hodowli trafił do rodziny, w której dziecko miało przykurcz rączki i nie otwierało jej w żadnych sytuacjach. Wystarczyło półtora miesiąca przyjaźni z psem oraz odpowiednich ćwiczeń, by zaczął otwierać rączkę na jego widok, bo chciał go głaskać. Dogoterapia wspiera leczenie ciała i umysłu. Podczas wizyt w przedszkolach i szkołach widziałam, jak moje psy pomagają dzieciom przełamywać lęki. To naprawdę pomaga. Trzeba tylko wiedzieć, jak to robić, i mieć przygotowane psy.
Pani wie?
Formalnie mogę się okazać dyplomem dogoterapeuty i hipoterapeuty, jestem też behawiorystką co jest bardzo ważne dla zrozumienia psich zachowań.
Po raz kolejny pojawiają się w tej opowieści konie…
Kocham i znów mam. Gdy byłam nastolatką nie było mnie stać na jazdę konną, ale znalazłam na to sposób. Pracowałam przy koniach u rolnika, a on pozwalał mi za to jeździć konno. Gospodarstwo było dziesięć kilometrów od Kościana, dojeżdżałam do niego rowerem i spędzałam tam tyle czasu, ile się dało. Później miałam konie tutaj, w Starym Gołębinie. Niestety jeden z nich nagle odszedł i strasznie to przeżyłam. Była więc przerwa, ale znów tu są. Kocham konie, tak jak moja córka.
Dzieci odziedziczyły pasję po mamie?
Na pewno kochają zwierzęta, bo wychowały się wśród nich. I syn, i córka uczyły się chodzić trzymając się grzbietu psa. Zwierzęta towarzyszą nam tu na każdym kroku, i w każdej sytuacji. Dzięki obserwacji oraz nauki ich zachowań nauczyliśmy się żyć we wzajemnym szacunku.
Psy, konie, hodowla, wystawy, hotel, spa, pomoc bezdomnym psom. Praca dookoła zegara. Jak w tym wszystkim znaleźć czas dla rodziny? Czy dzieci muszą zabiegać o uwagę?
Nie muszą. Wszyscy jesteśmy członkami tego samego stada (śmiech). Wszystko da się pogodzić, myślę, że dałam dzieciom dobre miejsce do życia wśród lasów, łąk i pól. Wychowywały się wśród psów, które pilnowały ich łóżeczek, bawiły się z nimi, towarzyszyły przy pierwszych krokach. Oliwier ma dziś 13 lat i kocha piłkę nożną, a jedenastoletnia Klara odziedziczyła po mnie pasję do zwierząt. Mam wrażenie, że mnie w tym przerasta, i do niczego nie była zmuszana. Sama odkryła tę drogę.
Dzieci wiedzą, że zwierzęta w każdej chwili mogą pokrzyżować wasze plany, a znajomi? Można mieć znajomych spoza psiego świata?
Psi świat zweryfikował moich znajomych i podzielił na tych, którzy mogą zrozumieć, że jestem nimi pochłonięta, i na tych którzy nie potrafili tego zaakceptować. Psy, które trafiły do nowych właścicieli sprawiły, że połączyła nas wielka więź i traktujemy się nawzajem jak rodzina. Oni i znajomi wiedzą, że nagłe choroby zwierząt mogą pokrzyżować wszelkie plany. Trzeba wówczas wszystko rzucić i ratować zwierzę. Przecież samo nie wybierze się do weterynarza. Gdyby podzielić czas spędzony przy zwierzętach na ten, który widać na kolorowych zdjęciach, i ten pełen pracy, to tych trudnych chwil jest więcej. Siedemdziesiąt procent czasu to walka o zdrowie i życie zwierząt.
Wiemy skąd się wzięły w pani życiu psy i konie, a skąd się wzięła pani w Starym Gołębinie?
Zaczęło się od myśli w głowie, potem praca, szkolenia, praca… aż moje działania doprowadziły do powstania miejsca wyjątkowego gdzie dzieją się rzeczy niezwykłe dedykowane dla zwierząt oraz z ich udziałem. Sięgnęłam po dotację dla rozpoczynających działalność gospodarczą. Pamiętam jak na szkoleniu wymyśliliśmy nazwę „spa dla psa” – wszystkim wydawała się śmieszna. Zresztą nie tylko nazwa, ale i sam pomysł. Tym bardziej, gdy jako lokalizację wskazałam zrujnowaną świetlicę w Starym Gołębinie, pełną gruzu i bez okien. Pamiętam jak wprawiłam okna od frontu i czekałam na przyjazd pań z urzędu pracy. Chciałam na nich zrobić dobre wrażenie, więc zaczęłam kosić trawę, aby było ładniej. Wtedy spod kosiarki wyskoczył kamień i zbił jedną z szyb. Usiadłam i popłakałam się. Myślałam, że wszystko przepadło, a jednak nie. Dostałam dotację. Wystarczyło na sprzęt do spa. Resztę trzeba było zrobić samemu i się zrobiło.
Samo?
Jasne, że nie. Dużo pracy w to włożyłam, ale dostałam też wsparcie najbliższej rodziny, znajomych i przyjaciół. Krok po kroku doszliśmy do tego co mamy. Spa dla psa w środku wsi, ale blisko trzech miast: Czempinia, Kościana i Śremu. Dużo się szkoliłam, zdobywałam kolejne certyfikaty i doświadczenie. Zauważyła to także gmina. W roku 2019 otrzymałam od samorządu gminy Czempiń nagrodę Championa Biznesu w kategorii Mały Przedsiębiorca.
Pomówmy o hodowli. Chow chowy ze Starego Gołębina cieszą się powodzeniem.
Bo to dobra linia. Hodowlę prowadzę już 19 lat. Nie jest to działalność nastawiona na duży i szybki zysk. Dobrze jeśli całość się bilansuje. Wkładam w to całą siebie i dbam aby psy trafiały do ludzi, którzy przyjmą je jako członka rodziny, a nie jak zabawkę, która znudzi się po miesiącu. Aby kupić u mnie psa nie wystarczy mieć pieniądze. Selekcjonuję klientów. Dużo z nimi rozmawiam. Dobieram psa do ludzi i ludzi do psa. Wiele moich chow chowów trafiło zagranicę, czasem bardzo odległą jak Meksyk czy USA.
Czy wystawy są źródłem dobrych pieniędzy?
Są źródłem zadowolenia, nawet jeśli pies nie wygrywa. Nie są natomiast źródłem dochodów. Trzeba dużo wydać, aby przygotować psa do wystawy i pojechać na nią. Odkładam na wystawy, bo bardzo je lubię.
Właśnie dzięki wystawie zagościła pani w naszym portalu. We wrześniu pisaliśmy o sukcesie na Międzynarodowej Wystawie Psów w Zakopanem.
- Moja najstarsza, jedenastoletnia sunia rasy chow chow została najlepszym weteranem w swojej rasie oraz zajęła trzecie miejsce w finale wystawy wśród wszystkich weteranów. Druga została zwycięzcą rasy i tym samym dostała się do finału grupy V, w którym zajęła czwarte miejsce. Jednocześnie ukończyła Championat Polski. Dzięki temu, że mnie zauważyliście, miesiąc później mogłam na waszej stronie opowiedzieć o kolejnym sukcesie, tym razem w Pruszkowie. Moja sunia chow chow, Tequila, została zwycięzcą rasy i najlepszym weteranem wystawy. Jestem z tego bardzo dumna. Tequila ma 11 lat i cieszy się świetną kondycją zdrowotną i wystawową. Cały sezon wystawowy uwieńczony został zdobyciem Championa Polski Weteranów. To dla mnie największa nagroda za codzienną pracę i poświęcenie. Duży sukces odniósł także pies rasy akita amerykańska, którego miałam przyjemność wychowywać, szkolić i przygotowywać do wystawy. Został najlepszym juniorem oraz zwycięzcą rasy. Uwieńczeniem jego sukcesów było zajęcie czwartej lokaty w finale wszystkich psów grupy V, czyli szpiców, oraz psów w typie pierwotnym. Przygotowanie psa powierzyli mi jego cudowni właściciele, za co jestem bardzo wdzięczna i dziękuję im za zaufanie.
Prowadzi pani hodowlę, pielęgnuje psy w salonie, przygotowuje je na wystawy, szkoli, prowadzi dogoterapię, hipoterapię oraz dom z dwoma nastolatkami wymagającymi atencji. Jednym słowem ma pani tyle wolnego czasu, że postanawia założyć hotel dla psów.
Dokładnie tyle (śmiech). Uruchomienie hotelu to naturalna kolej rzeczy na mojej drodze. Tak mi się wydaje. Ważne, aby był taki, jaki powinien być. Do świadczenia takiej usługi trzeba dorosnąć, mieć silny charakter i dużą wiedzę o psach. Mój hotel to nie są kojce doglądane przez kamery. Jestem z psami cały czas, a raczej dla psów. Zresztą nie tylko ja. Jak wspominałam, mogę liczyć na pomoc bliskich. W ten sposób daję radę to wszystko ogarnąć. Hotel to nowe doświadczenie, nowa wiedza, którą staram się przekazywać ludziom, którzy oddają mi pod opiekę psy. Cały czas poprawiam bazę, tworzę domki z tarasami i wybiegami. Dbam, aby psy miały tu wszystko czego potrzebują.
Hotel to ostatni etap rozwoju spa dla psa w Starym Gołębinie?
Jeśli tylko wystarczy mi sił, to z pewnością nie. Wciąż rodzą się nowe pomysły. Będę rozwijała dogo i hipoterapię. Może znajdzie się miejsce na cykliczne zajęcia terapeutyczne dla dzieciaków? Rozglądam się za jakimś programem pomocowym, bo bez dotacji nie da się tego wdrożyć. Wielu rodzicom chorych dzieci nie wystarcza na bardziej podstawowe potrzeby, a szkoda aby to blokowało dodatkową możliwość wsparcia ich w procesie rehabilitacji. Planuję też rozszerzyć ofertę w zakresie szkolenia psów. Za moim domem jest pasek ziemi ze starą bieżnią. Może da się tam zrobić ogólnodostępny tor przeszkód dla psów? Miejsce na zabawę ze swoim psem. Takie miejsca są tak samo potrzebne jak skateparki, pumptracki czy place zabaw. Może czempińskiemu duathlonowi w przyszłości będą towarzyszyć marsze i biegi z psami? Myślę też o wytyczeniu ogólnodostępnej trasy do spacerowania i biegania z psami oraz o torze przeszkód dla psów i małych dzieci. Pomysłów i wiedzy mam wystarczająco. Brakuje jedynie środków, ale gdy zaczynałam też ich nie miałam, więc może uda się i tym razem? (s)
© MAGAZYN koscian.net / Paweł Sałacki, styczeń 2023
Fotografie z archiwum Marty Grześkowiak
Kontakt z bohaterką tekstu: [email protected] / kontakt z autorem tekstu: [email protected]
Marta Grześkowiak: jedno wiedziałam na pewno: chcę aby w życiu towarzyszyły mi zwierzęta.
Zwierzęta towarzyszą nam tu na każdym kroku, i w każdej sytuacji. I syn, i córka uczyły się chodzić trzymając się grzbietu psa.
Marta kocha pracę z dziećmi.
Przedszkolacy z wizytą w psim spa w Starym Gołębinie.
Chow chow z hodowli Sky Garden FCI Marty Grześkowiak znane są w całym kraju. Widoczne na zdjęciu sunie są Championkami Polski, a starsza także Championką Polski Weteranów.
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Brawo Marto. Serce boli jak niektórzy rodzice mówią - nie dotykaj psa ani kota.