Magazyn koscian.net
2008-06-04Niezłe ziółko

Na głowie dredy, za nią blokowisko, a w głowie dudki i piosenka o świniorzysku - to Martyna Żurek, blokers z Kościana, któremu w duszy łąki grają. - Ludzie pytają, czy ja normalna jestem. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, komputery, komórki, cyberświaty, a ja tu śpiewać chcę. Może i zwariowałam, ale jak pięknie! - stwierdza ze śmiechem dziewczyna.
Ma to we krwi
Że muzyka, to jest to, wiedziała od zawsze. Że ludowa, to - jak twierdzi - po prostu naturalne.
- Mój pradziadek, Antoni Żurek z Krzanu, śpiewał w słynnym ,,Kościańskim Weselu’’ Cisiółkowej (historyczne przedstawienie z 1948 roku - red.) Ale przestraszył się i na nagranie się nie zgodził. Wielka szkoda... Uczę się z tej płyty. Miałabym okazję uczyć się od pradziadka... - zamyśla się Martyna.
- O, u nas, w rodzinie, wszyscy kochali muzykę. Mój dziadek, wszystkie ciotki... Każde spotkanie rodzinne kończyło się śpiewaniem. Wszyscy śpiewali...- rozmarza się mama Martyny, pani Regina.
- Pani też? - pytam.
- Mama fałszuje - śmieje się Martyna, a za nią i pani Regina kiwając głową na potwierdzenie.
- Ale śpiewałam w szkolnym zespole - dodaje zaraz dumnie.
Siedzimy w gościnnym pokoiku, na drugim piętrze jednego z bloków osiedla Jagiellońskiego w Kościanie. Meblościanka, kanapa, ława. Za wąskim korytarzykiem drzwi do pokoju Martyny, a na nich plakaty, wklejki i jeden z napisów ,,To mój świat’’. Przez szparę widać okno. Za nim jest jedno z największych blokowisk w mieście. W powietrzu unosi się zapach obiadu, a z pokoju Martyny sączy się: ,,...i choć padało, choć było ślisko, to się przywlykło, to świniorzysko...’’
- Dziadek mówił tylko gwarą, więc gwara to był jeden z moich pierwszych języków. Długo nie umiałam inaczej nazwać kfirlejki - opowiada dalej Martyna.
Miała chodzić do szkoły muzycznej, ale mama zachorowała i nie miał kto sześciolatki do szkoły prowadzać. Pani Regina sama wychowywała córkę. Potem Martyna trafiła do szkolnego chórku. Kochała śpiewać, ale po pierwszym razie na scenie z zespołu ją wykreślono.
- Zapomniałam tekstu. W głowie miałam nic. Pustkę. Straszne upokorzenie... Pani od muzyki powiedziała mi potem, żebym więcej już nie przychodziła na próby - Martyna unosi ręce w geście bezradności. W szkole zawsze czuła się obco. Inni mówili, że trudna jakaś. Inna. Większa od rówieśników, biedniejsza od koleżanek i kolegów w klasie, co innego ją interesowało. Zawsze jakoś tak poza.
- No, nie jestem taka jak wszyscy, ale w końcu znalazłam ludzi, którzy mnie taką właśnie kochają - uśmiecha się przynosząc trzy segregatory. To swoisty pamiętnik złożony z wycinków z gazet, plakatów, biletów do miast w których były festiwale, dyplomów i listów gratulacyjnych. Na pierwszej stronie pierwszego - wycinek z ,,Gazety Kościańskiej’’ informujący o tworzeniu w Kościańskim Ośrodku Kultury kapeli dudziarskiej. Pod wycinkiem dopisek ręką Martyny: ,,Co mi szkodzi, krótki telefon i : - świetnie! Zaczynam nową przygodę i mam nadzieję, że szybko się nie skończy!’’.
- No i okazuje się, że to już chyba na całe życie. We krwi to mam - komentuje Martyna.
Kapela ze wsi Kościan
Jezu! Jakie to głośne! - to było pierwsze wrażenie z kontaktu z dudkami i skrzypcami. Drugie, to była myśl: Fajne! - takie inne. Miała plan. Chciała grać na dudach, ale na spotkanie organizacyjne kapeli przyszedł chłopak - Andrzej i ona jedna. Z przydziału więc dostała skrzypce. Bo kapela dudziarska jest dwuosobowa: jeden grajek na dudach i jeden na skrzypkach. Do dud się jeszcze potem przymierzała i to kilkakrotnie, ale ostatecznie została skrzypaczką.
- Działo się... Ćwiczyła godzinami - wtrąca pani Regina.- Zamykała się w pokoju i piłowała. Tyle mego, co było przez drzwi słychać... Bo ja lubiłam słuchać...
- Na kasety się nagrywałam, żeby usłyszeć, jak mi wychodzi. Wtedy zdawało mi się, że jest dobrze, a teraz jak tego słucham, to łojojoł. Straszne! - śmieje się Martyna. Andrzej przyprowadził Krzysia, Martyna koleżankę z klasy - Dagmarę, potem doszedł do zespołu jeszcze Adam. Już w 2001 roku młodziutcy kościańscy dudziarze pojechali na pierwsze warsztaty dudziarskie do Jeleniej Góry. Przez jedenaście lat kościańska kapela prowadzona przez charyzmatycznego Tomasza Kicińskiego wzięła udział w dziesiątkach festiwali. Przygoda przerodziła się w pasję.
- Dziś nie wyobrażam sobie życia bez tej muzyki - stwierdza Martyna, gdy z jej pokoju wylewają się melodyjnie słowa: ,,Skrzypki ładnie grajum, dudki ładnie brzynczum, a jo nieboroczek z tum tłorbum cielyncum...’’ - Jej nie wystarczy się nauczyć. Albo się ją w sobie ma, albo nie. Ja, chcę wierzyć, mam. Mi ona w głowie gra. I to jak pięknie...
Śpiewanie jakoś tak samo wyszło. Był jakiś konkurs muzyki ludowej, chcieli jechać, a koniecznie śpiewać trzeba było. To zaśpiewała.
- Zajęłam czwarte miejsce! O! Tu jest artykuł z dwudziestego czwartego sierpnia dwa tysiące piątego roku. Wtedy się zaczęło... - i pokazuje wycinek z ,,Gazety Kościańskiej’’ w segregatorze. Zaraz też się lekko krzywi - Bez dredów źle wyglądałam - komentuje duże zdjęcie i szybko przewraca stronę. Po chwili wraca na nią i się zamyśla.
- Szkoda tylko, że gdy idę przez miasto w tym stroju, moje miasto, słyszę za sobą śmiechy, wyzwiska, kpiny. Mieszkam tu całe życie, w Kościanie od tylu lat jest festiwal kapel dudziarskich, to nasza tradycja, nasza kultura i strój tych ziem, a na ulicy czuję się taka obca... Negują mnie, bo wyglądam inaczej, wiejsko. Ot, Kościan, wielkie miasto... A ja jestem dumna, że mogę nosić te spódniki... Wiem, że robię coś naprawdę wyjątkowego...
,,A w Podmoklach, w tym miesiuncu sum dźywczynta po tysiuncu...’’- rześko odtwarza kompakt zza drzwi.
Ode dudek do dubów
Wyprowadzi się. Lada dzień, tydzień. Taki ma plan. Tam czuje się u siebie, tam nikt się z niej nie śmieje, tam spotkała wielu, którzy kochają taką muzykę jak ona, tam jest ten jeden. Maturę zdała śpiewająco. Egzaminy na wymarzoną etnografię lada tydzień. Wyprowadza się. Do Zbąszynia.
- Oj, będzie mi jej brakowało - wzdycha mama.
- Nareszcie nikt ci bałaganu w domu nie będzie robił - śmieje się Martyna, a pani Regina wbija w nią oczy jak pięciozłotówki i zwracając się do mnie mówi tylko:
- Fakt, bałagani. Jest taka roztrzepana...
Zbąszyń ją porwał. Zaczęło się od przyjaźni, a skończyło na wspólnym graniu i śpiewaniu najpierw w ramach ,,Otwartego Projektu Dźwięku’’, a potem wyrosłej z niego formacji Kapelaziele.
- Osiem osób. Wszyscy z okolic Zbąszynia, tylko ja z Kościana i założyciel - Leszek, z Warszawy. A więc: dwa wokale, skrzypce, kozioł - to bardzo popularny instrument w tamtym regionie, akordeon, gitara basowa, bębny i bębny elektroniczne. I nasz pierwszy utwór: ,,Siała baba mak’’. Wspólne dwa razy na Festiwalu Nowa Tradycja w radiowej ,,Trójce’’ byliśmy i na wielu innych...
Kapelaziele zdobyła uznanie krytyków, nagrody i niemały rozgłos. Była bohaterką wielu reportaży ogólnopolskich mediów. Grali dwa lata.
- Grałam na skrzypkach, ale głównie śpiewałam. Zakręciło mnie ludowe śpiewanie. Mogę godzinami słuchać starych nagrań, by nauczyć się śpiewać tak, jak to robiły nasze babki. Bo ja jestem perfekcjonistką. Daję z siebie maksa. Czytanie nut nie oddaje ducha tej muzyki. Trzeba słuchać prawdziwego śpiewu. I to tego autentycznego, a nie cepeliady - instruuje Martyna.
Z potrzeby szukania prawdy o ludowej muzyce, zgłębiania jej powstała płyta nagrana w gronie przyjaciół:, ,In crudo’’ - same stare kawałki. To ta płyta gra, gdy rozmawiamy w pokoiku gościnnym. W styczniu Ziele się rozpadło i po chwilowym szoku miłośnicy muzyki ludowej ze Zbąszynia zabrali się za nowy eksperyment muzyczny: grają folklorystyczne kawałki w stylu reggae.
- Chcieliśmy pokazać sobie, że się da. I da się. Próby ruszyły zaraz po zimowych feriach. Kolega akustyk nazwał to Dubajahga i tak zostało. Śpiewamy: Jechali baby na górę orać... albo: Smażyła baba lebiodę... do dub. Idziemy do przodu! - woła z entuzjazmem coraz bardziej zbąszyńska Martyna, a zza drzwi wtóruje jej własny głos: ,,Pijcie, nie szkoda, bo to wódka, nie woda...
Nie zna nut. Śpiewa ze słuchu. Pięknie śpiewa, ale ciągle chce się uczyć, by to co robi było prawdziwe. Marzy jej się gra na wiolonczeli w ludowym zespole i mały domek gdzieś na końcu świata zatopiony wśród łąk. Co będzie, nie wie. Ale wie, że gdziekolwiek będzie, te łąki będą jej grały.
- I zawsze będę grać w kościańskiej kapeli dudziarskiej przy Kościańskim Ośrodku Kultury. To dzięki niej jestem, jaka jestem. To, że się do niej zapisałam, myślę zadecydowało o całym moim życiu. Nie wyobrażam sobie, jak ono by wyglądało bez tej muzyki - wzdycha, a zza drzwi jej pokoju dociera jej piękny głos z od nowa odtwarzanej płyty ,,In crudo’’: Zalycoł mi się, łoj z Perzyn świniorz i co niedzielę tu du mnie przyloz...
ALICJA MUENZBERG
Gazeta Kościańska 23/2008
Jak śpiewa Martyna, można usłyszeć na stronie internetowej Kapeli Ziele: www.kapelaziele.pl
Zgłaszasz poniższy komentarz:
I dziewczyna, i tekst, i zdjęcia. Tylko dlaczego tak wielu zdolnych opuszcza nasze miasto? Może Martyna nie opuści nas tak do końca i drążyć będzie skałę, tak by Kościan artystycznie i kulturowo "znormalniał"