Magazyn koscian.net
2009-11-19Okupacyjne wspomnienia księży
Trzeci z cyklu wykładów ,,Wierni Niepodległej’’ dla uczczenia 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, jakie wygłosili ks. profesor Stefan Naskręt i ks. kanonik Leon Stępniak cieszył się sporym zainteresowaniem. We wtorkowy wieczór w uniwersyteckiej auli oprócz regionalistów i władz samorządowych miasta i powiatu zasiedli też uczniowie kościańskich szkół. Pierwszy z prelegentów omówił sytuację dzieci polskich w Kościanie w czasie hitlerowskiej okupacji, natomiast drugi miał podzielić się wspomnieniami z Dachau, lecz sporą część wykładu poświęcił zamkowi śmierci w Hartheim.
- Dzisiejsze spotkanie jest niezwykłe, bowiem jesteśmy w przededniu Święta Niepodległości. Historii należy uczyć się z książek, ale najlepiej poznaje się ją z ust świadków tamtych wydarzeń. Dziś właśnie mamy taką okazję – powiedział burmistrz Michał Jurga, wyrażając radość z obecności na sali młodych słuchaczy.Jako pierwszy głos zabrał ks. profesor Naskręt, wspominając swoje dzieciństwo. Miał wówczas 10 lat i wraz z rodziną mieszkał przy Rynku w Kościanie.
- Nie było to dzieciństwo sielskie. Panowała atmosfera grozy i oczekiwania na okrutną wojnę – podkreślił. – Grozę powiększały dziwne zjawiska na niebie, nazywane przez niektórych zorzą polarną, a przez innych śladem krwi, czyli zapowiedzią strasznych rzeczy. Opowiadano też o mrożących krew w żyłach rzeczach wyczynianych przez hitlerowców, straszono paleniem, zatapianiem i bombardowaniem miast. Mierzono nam czas, w jakim dobiegaliśmy ze szkoły do domu – dzielił się wspomnieniami, szczegółowo opisując jak szyto maski przeciwgazowe i zabezpieczano okna. – Nie zapomnę, jak moja siostra modliła się, byśmy wszyscy poumierali przed wojną. I pół roku przed jej wybuchem umarła… Od ostatniego polskiego żołnierza opuszczającego Kościan dostałem portfel. Ludzie uciekali z miasta. My też chcieliśmy, ale nasz transport odwołano. Zabrał nas do Betkowa mój dziadek. Ale i tam nie opuszczała nas groza i wojenna psychoza. Płonęły stosy siana, powodując, że noc była jasna jak dzień. Nikt nie spał. A z Kościana przychodziły straszne wiadomości o wysadzaniu mostów, kradzieżach, ulicach pełnych uciekających ludzi i zwłok. Nigdy tak gorliwie się nie modliłem… - przyznał, opowiadając jak wyglądało życie kościaniaków po wkroczeniu Niemców. Był świadkiem zdjęcia z ratusza orła, pierwszej egzekucji na Rynku. – Odwróciłem głowę, gdy padł strzał. Jęk i huk był straszny. Gdy zwłoki rozstrzelanych włożono na wóz przyprowadzono księży, by zmyli z bruku krew. Spadł deszcz. Mówili, że niebo płacze. Często płakało...
Przywoływał z pamięci obraz wywłaszczanych rodzin, ojca wracającego z więzienia, gdzie był zakładnikiem, wywożonych w nieznane dzieci, niemieckiej szkoły, do której musiały uczęszczać dzieci urodzone po roku 1929.
- Od zawsze byliśmy na froncie – stwierdził, dodając, że do szkoły chodził w Kiełczewie. – Uczono nas tam czytać i pisać po niemiecku. Innych przedmiotów nie pamiętam. Jesienią pracowaliśmy, pomagając w pracach polowych. Ja wraz z kolegami zamieszkałem w Pianowie. Spaliśmy na słomie. Jedzenia było mało, więc pożyczaliśmy sobie lub podkradaliśmy ziemniaki. W ramach nauki pracowaliśmy do 11 roku życia. Od 14 lat trzeba było podjąć stałą pracę ponad siły. Niektórzy uciekali, inni jedli trujące rośliny, żeby zachorować, ale o tym dowiedziałem się od kolegi już po wojnie. Ja mając 13 i pół roku zacząłem pracować w restauracji w lasku miejskim. Zarabiałem 25 marek miesięcznie. Szef był spokojnym, starym Niemcem. Kiedyś urządził nam nawet kolację z okazji Bożego Narodzenia i poczęstował szampanem.
Jak przyznał, młodzież wówczas dużo czytała. Zawsze w tornistrach nosili książki w języku polskim - podróżnicze, przygodowe, kryminały. Bawili się w policjantów i złodziei, chowanego, grali w piłkę, ale nigdy nie przyszło im do głowy, by bawić się w wojnę.
O Hartheim – zamku śmierci opowiedział 98-letni ks. kanonik Leon Stępniak, jeden z trzech żyjących do dziś więźniów obozu w Dachau. W zabytkowych wnętrzach renesansowego zamku Hartheim zabito co najmniej 30 tysięcy ludzi w ramach niemieckiej akcji eutanazji o kryptonimie ,,T4’’. Renesansowy zamek Hartheim położony w miejscowości Alkoven nieopodal Linzu w Górnej Austrii służył Niemcom w latach 1940-1944 jako ośrodek zagłady osób niepełnosprawnych i umysłowo chorych z terenu III Rzeszy oraz więźniów z obozów koncentracyjnych w Dachau i Mauthausen, wśród których było wielu Polaków. Życie straciło tam także 500 polskich księży. Mordowano ich tlenkiem węgla, a ciała spalano w specjalnie zbudowanym krematorium. Wcześniej w zamku Hartheim mieścił się zakład opiekuńczy, w którym pracowały pielęgniarki ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Był to jeden z sześciu ,,zakładów śmierci’’, w których funkcjonowały pierwsze komory gazowe III Rzeszy. Komendantem Hartheim był obersturmfuhrer Rudolf Lonauer.
- W obozie w Dachau zapisywano na listę inwalidów. Mieli mieć lepsze warunki - pracę pod dachem, bez uciążliwych apeli. Pięciuset księży, którzy przyjechali do Dachau drugim transportem, w październiku 1940 roku, się na tę listę wpisało. Wywieziono ich na drogę dając pół bochenka chleba i kiełbasę. Nie wiedzieli, gdzie jadą – opowiadał ks. Stępniak, przyznając, że dopiero z listów od rodzin dowiedzieli się, że wszyscy wywiezieni zginęli zagazowani. – W obozie zacząłem pracę jako praktykant ogrodniczy. Uprawialiśmy prymule, konwalie i inne kwiaty. Tu hodowla kwiatów, a tam ludzie ginęli…
Ostatni wykład z cyklu ,,Wierni Niepodległej’’ zaplanowano na 25 listopada. Wówczas o konspiracji wojskowej na Ziemi Kościańskiej w latach 1939-1945 opowie dr Waldemar Handke. (kar)
GK 46/2009