Magazyn koscian.net

20 lutego 2011

Silna kobieta potrzebuje pomocy

Gabryela Konradowska z Bieżynia ma sześćdziesiąt trzy lata, zmysł praktyczny, wolę walki i siłę, która nieco osłabła przez zawał, który przeszła. Jest zaradna i nie chce od nikogo pieniędzy. Prosi o dary „w naturze”: materiały budowlane i produkty spożywcze, gdyby ktoś takowe miał w nadmiarze. Nie pogardzi też silnymi rękami, które mogłyby pomóc przy ewentualnym remoncie domu, w którym mieszka wraz z córką z zespołem Downa. Może ktoś pomoże?

Tak było kiedyś. Pani Gabryela  Konradowska pracuje w kościańskim „Monopolu”, mąż Janusz, jest kierowcą w PKS-ie. Drugi mąż. Pierwszy, tata Violetty, bliźniaczek Barbary i Ewy oraz odchodzi - najpierw z ich życia, a wkrótce potem na „tamten świat”. Pan Janusz kocha wszystkie „jak swoje”, kocha też panią Gabrysię. W ogóle serce ma wielkie, bo też miejsca w nim starcza jeszcze dla Elżbiety, Anity i Katarzyny, która rodzi się z zespołem Downa oraz Leszka – rodzynka w tym „babińcu”.
   
W 1989 roku Konradowscy podpisują umowę najmu z Piotrem Kaczmarkiem: „(...) Wynajmujący oddaje najemcy w najem: dom mieszkalny z werandą, chlew z przybudówką, ogród o łącznej powierzchni 466 m2 (...) Umowę najmu zawiera się na czas nieograniczony (...) Czynsz najmu wynosić będzie równowartość 0,75 litra rektyfikatu (cena detaliczna aktualna w terminie płatności) miesięcznie płatne z góry do 15-go każdego miesiąca (...) Najemca zobowiązany będzie we własnym zakresie do opłacania podatku od nieruchomości i lokali, opłaty za energię elektryczną i innych świadczeń, wynikających z przedmiotu najmu (...)”
   
Widocznie wynajmujący jest w wielkiej potrzebie. Dla rodziny Konradowskich taka okazja, to życiowy fart. Nareszcie lokum i choć ciasne, ale prawie własne. Żyją więc Konradowscy, a rytm codziennego dnia wyznaczają obowiązki. Jak nie praca zawodowa, to zajęcia w domu. Godziny wypełnione obowiązkami od świtu do zmierzchu. Na nudę nie ma czasu. Bo też tego czasu zazwyczaj brakuje. Zdarzy się, że „od wielkiego dzwonu” Janusz wybierze się na ryby. Wycieczka taka, prócz aspektu praktycznego – smaczny obiad dla licznej rodziny i odciążenie napiętego budżetu - ma też cel rekreacyjny. Pan Janusz może pobyć trochę sam na sam z panią Gabrysią, którą zabiera do towarzystwa. Porozmawiają, popatrzą na piękne cichowskie jezioro, bo wszak mieszkają nieopodal, w Bieżyniu. Ta wioska, nie licząc pobliskiego Cichowa i Mościszek, to najbardziej urokliwe miejsce w krzywińskiej gminie. Tam, nad jeziorem, patrzą sobie w oczy... bez świadków. I to cały romantyzm w życiu Konradowskich. Ogólnie są realistami, bo też wychowanie i opieka nad siedmiorgiem dzieci, w tym nad córką z dysfunkcją  intelektualną, to codzienny sprawdzian z życia. Pani Gabrysia jest zaradna ponad ludzkie wyobrażenie. Znajduje jeszcze czas by „po godzinach” umyć okna kilku starszym sąsiadkom.
   
- To zawsze trochę dodatkowego grosza, a najczęściej świeże jaja, kiełbasa czy chleb... - Trafiało się i sprzątanie u pani doktor - Grosz lepszy, ale i świadomość, że taka osoba mi ufa, zostawia samą w domu i wierzy w moją uczciwość, a ja nie zawodzę.
   
Sprzątanie u pani doktor jest dla pani Gabrysi  formą nobilitacji i potwierdzeniem własnej wartości. Ludzkiej wartości. Świadomość, że nie jest się społecznym odszczepieńcem. Tak było kiedyś...

***
  
Czas płynie, dzieci rosną i jak ptaki wyfruwają z  rodzinnego „domku-kurnika”. Bo, ten prawie własny domek jest tak ciasny, że takie skojarzenie samo się nasuwa. Czas płynie i wszystko zmienia. Niekoniecznie na lepsze...  

***  
   
W ubiegłym tygodniu do redakcji „GK” przyszła córka państwa Konradowskich, Anita. Z trudem hamując łzy przedstawiła aktualną sytuację rodziny. Pani Anita, która nie mieszka już z rodzicami i na co dzień boryka się z niepełnosprawnością swoich bliźniaków, prosi by zainteresować się sytuacją mamy.
    
- Właśnie wróciłam z OIOM-u w Kościanie. Męża znowu zabrali... Tak, proszę przyjechać, może być od rana. Nie poprosiłabym o pomoc, zawsze dawałam radę sama, jednak córka mnie przekonała... Niczego się nie wstydzę. Proszę pytać o co pani chce - zmęczony, smutny głos pani Konradowskiej brzmiał w mojej głowie jeszcze długo po odłożeniu słuchawki. Zmęczony, ale nie słaby. Umówiłam się na spotkanie z silną kobietą będącą w wielkim życiowym kryzysie.

***
   
Pogoda nieciekawa, droga do ,,domku-kurnika” państwa Konradowskich błotnista za sprawą odwilży. Drzwi otwiera najstarsza córka pani Gabrysi, czterdziestopięcioletnia Violetta. Przyjechała spod poznańskiego Dopiewa, gdzie mieszka, z dwiema najmłodszymi córkami. Dwie pełnoletnie zostały w domu.  
   
- Przyjechałam „na ferie”, ale wraz z ich końcem wyjeżdżam. Dziewczynki muszą pójść do szkoły – tłumaczy.
   
Faktyczną jednak przyczyną tych odwiedzin, jest powrót pani Gabrysi ze szpitala w Lesznie. Jest świeżo po zawale. W serce wstawiono jej stenty, nakazano wykupić i brać leki, natomiast kategorycznie zakazano stresowania się i wykonywania jakiejkolwiek fizycznej pracy. Mała „niesubordynacja” w stosunku do medycznych zaleceń będzie i... kolejny zawał.
   
- To nierealne zalecenia w moim przypadku... - grymas, ni to słabego uśmiechu, a może po prostu bólu, rysuje się na twarzy gospodyni.
  
 - Teraz siedzimy tu sobie w pokoiku...jest ciepło, czysto...Violetta zaraz kawy pani zrobi... Przez te ostatnie dni to ona i dziewczynki mi pomagają. Janusza, męża wczoraj zabrało pogotowie. Dusił się tu na naszych oczach... Dwa razy prąd wyłączyli i respirator, pod który jest cały czas podłączony, nie zaskoczył... Nie wiem... To było... Szkoda słów... - zawiesza głos pani Gabrysia i ze smutkiem spogląda w stronę schludnie zasłanego łóżka, przy którym stoi ssak, respirator i akcesoria medyczne potrzebne do tego, by Janusz Konradowski żył. Nad łóżkiem fotografie dzieci i wnucząt. „Rodzina cały czas obecna”...
    
- Mieszkam w tym domku z mężem i Katarzyną. Nasza trzydziestodwulatka ma zespół Downa. W tej chwili jest w ośrodku w Krzywiniu. Błogosławię, że przebywa tam do popołudnia. Przy Januszu mam co robić przez cały dzień. Umyć, przewinąć, nakarmić i przede wszystkim pilnować. Pilnować oddechu dwadzieścia cztery godziny na dobę – wzdycha i podaje mi, wyciągniętą z segregatora opinię medyczną na piśmie: Przewlekła obturacyjna choroba płuc z przewlekłą niewydolnością oddechową, cukrzyca insulinozależna. Pacjent wymaga oddechu zastępczego z respiratora 24 godziny na dobę. Wymaga pomocy osoby drugiej przy czynnościach codziennych. To opinia wystawiona po pobycie pana Janusza w poznańskiej klinice. Widnieje na niej pieczęć Poznańskiej Agencji Medycznej HELP, której personel świadczy długoterminową opiekę domową  pacjentom wentylowanym mechanicznie. To dzięki agencji pan Janusz ma też swoje ,,sztuczne płuca”.
    
- Człowiek bije się z myślami nawet wtedy jak idzie, za przeproszeniem, do ,,wychodka” na ogrodzie, nie mówiąc o tym, że dopóki nie zjawi się pielęgniarka, która przychodzi dwa razy w tygodniu na półtorej godziny, to nie ma co nawet myśleć, by do sklepu po sprawunki wyskoczyć... - opisuje sytuację pani Gabryela. - Przecież pod opieką Katarzyny męża nie zostawię. Wszystko trzeba sobie zaplanować i przygotować wcześniej.
  
Moja rozmówczyni jest wdzięczna pielęgniarce za te  trzy godziny tygodniowo, które ta „rozbiła” na dwie krótsze wizyty. Dzięki temu, mówiąc obrazowo, wydłuża się nieco smycz, na której aktualna sytuacja życiowa trzyma panią Konradowską. Raz w tygodniu  przyjeżdża też lekarz z HELP-u.
   
- Ostatnio proboszcza przestraszył, bo ten był akurat „po kolędzie” i dziwił się od jak dawna my tu tak żyjemy..., a to już dziesięć lat choroba męża trwa, a ostatnio pogorszyło się tragicznie. A przecież Bieżyń, to nie Poznań, tu wszyscy o sobie wszystko wiedzą. Tylko proboszcz się dziwi... Jak doktora zobaczył, to kopertę na stole zostawił i czmychnął. Pomocy nie oferował...
   
A ta przydałaby się pani Gabrysi i to bardzo. Zwłaszcza teraz, po zawale. W domu nie ma bieżącej wody, łazienki ani ubikacji. Wodę do gotowania, prania i mycia trzeba nabrać ze studni na podwórku, zagotować w wielkich garach i dalej rozlać, zależnie od potrzeb, czy to do miski, czy też do wanny – idealnej do prania, zabójczej dla kręgosłupa. Zabójcze dla kręgosłupa jest też dźwiganie męża, rąbanie drewna, taszczenie węgla... Czynności powtarzane dzień w dzień, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Ale pani Gabrysia na kręgosłup się nie uskarża, boi się tylko o serce i o to, że za chwilę Violetta wyjedzie, a czas się przecież nie zatrzyma. W ogóle mało się skarży, jedynie na bezdusznych i w wielu przypadkach bzdurnie skonstruowanych, przepisach nie zostawia  suchej nitki. I może jeszcze trochę narzeka, że czasy zmieniły ludzi...Pozbawiając ich człowieczeństwa właśnie.
    
- Teraz to jeden drugiego w łyżce wody utopi, za te kilka groszy więcej. I wszystko, nawet najdrobniejszy gest jest przeliczany na pieniądze. Czy podwiezienie do miasta, do bankomatu lub urzędu na przykład. Do Bieżynia autobusy nie dochodzą, z rzadka, a ja mogę tylko kiedy z mężem pielęgniarka zostanie...Kiedyś, na wiosce to ludzie sobie pomagali, tak po prostu. Teraz każdy w swoją stronę ciągnie. Ja rozumiem, trzeba o swe dbać, tyle że to wszystko teraz takie bezwzględne.
   
A, że córka Elżbieta, która wyjechała rok temu do Anglii, zostawiła mamie telewizor, pani  Gabryela znajduje w nim potwierdzenie dla swych przemyśleń. Widzi biedę i nieszczęścia jednych, również cwaniactwo, lenistwo, obłudę drugich. Wie jednak, że świat nie jest czarno-biały, że koleje losu mogą być zmienne i pewnie, gdzieś tam w głębi duszy liczy, że i ich los, można zmienić. Jednak wie, że sama nie podoła i potrzebuje pomocy ludzi dobrej woli. Znajduje potwierdzenie, że niekoniecznie musi zostać uznana za „odszczepieńca”, gdy poprosi o pomoc i materiały potrzebne do remontu dziurawego dachu. Gdy poprosi o wykopanie i założenia szamba.
   
– Nawet przy braku bieżącej wody można by się było załatwić bez wychodzenia zimą na dwór – rozmarza się. - No i Janusza nie trzeba by było zostawiać samego na „tę chwilę”. Byłby za ściana, tuż obok.
   
Wreszcie przekonała samą siebie, że wstydem nie jest też prośba o materiały budowlane, by z nieczynnego chlewika zrobić trzeci pokoik. Ma wraz z córką Violettą plan taki, że gdyby pokoik z chlewika doklejono do „domku-kurnika”, córka wraz z małoletnimi dziećmi, mogłaby wyprowadzić się z Dopiewa, od męża (który miał niebagatelny wkład w rozwinięcie się u niej nerwicy, na którą aktualnie się leczy) i zamieszkać z rodzicami, i siostrą Katarzyną. Dziewczynki Violetta przepisałaby do szkoły w Bieżyniu, a sama poprowadziłaby dom. Pozostaje jeszcze jedna sprawa-prośba, którą pani Gabrysia, jak sama przyznaje, zaniedbała, gdy zaczęły się problemy zdrowotne męża. Mianowicie sprawa własności domu. W krzywińskim Urzędzie Miasta i Gminy dowiedziała się, że po dwudziestu latach przysługuje jej prawo do objęcia własności przez zasiedzenie. Mija właśnie dwadzieścia jeden lat...
   
- Regularnie podatek do gminy płacimy, tylko ten czynsz... Osoba, z którą podpisaliśmy umowę najmu od kilku lat nie pojawiła się. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że nie żyje. Właściwie od tej sprawy trzeba by rozpocząć listę próśb.
   
O tę własność i opiekę nad rodzicami rozchodzi się najbardziej. Sprawa musi być prawnie uregulowana, by pan Janusz mógł ubiegać się o dofinansowanie z PEFRON na remont mieszkania.
   
- Gdzieś, tylko nie pamiętam już dokładnie gdzie, usłyszałam taką bzdurę, że gdyby córka miała zostać naszym opiekunem i tu zamieszkać, ja musiałabym się rozwieść z mężem. To podobno w myśl przepisów... Jeśli to prawda, to ja już nie wiem w jakim my kraju żyjemy?  - stwierdza moja rozmówczyni.

***
   
Pani Gabryela Konradowska z Bieżynia ma sześćdziesiąt trzy lata, zmysł praktyczny, wolę walki i siłę, która teraz nieco osłabła przez zawał, który przeszła. Jest zaradna i nie chce od nikogo pieniędzy. Prosi o dary „w naturze”: materiały budowlane, będzie też wdzięczna za podstawowe produkty spożywcze, gdyby ktoś takowe akurat miał w nadmiarze. Nie pogardzi też silnymi rękami, które mogłyby pomóc przy ewentualnym remoncie i dobrą wolą urzędników, mogących pomóc przy rozwiązaniu kwestii własności domu, w którym mieszka z obłożie chorym mężem i córką z zespołem Downa. Może ktoś pomoże?

***

Pan Janusz Konradowski nie powrócił już ze szpitala. Zmarł w minioną sobotę. Dzień po napisaniu tego tekstu.

MALWINA WIZERKANIUK

Gazeta Kościańska 07/2011

Już głosowałeś!

Zobacz także:


Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.190.253.56

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.