Magazyn koscian.net
14 lutego 2011Skąd masz taki fajny nóż?
Tydzień temu poznański sąd skazał 31-letniego Andrzeja W. na 8 lat i 7 miesięcy za śmiertelne pchnięcie nożem Piotra B. Obaj mężczyźni byli bezdomnymi „lokatorami” dworca PKP w Kościanie. Nie wiadomo dlaczego Andrzej zaatakował Piotra. Potem tłumaczył, że starszy mężczyzna próbował obmacywać jego żonę...
Zimowa noc na kościańskim dworcu. Podróżnych jest niewielu. Ktoś pyta o pociąg do Czempinia. Niestety, najbliższy będzie za kilka godzin, po czwartej rano. Student kupuje bilet na wrocławski pociąg, który planowo odjeżdża o 23.59. Potem przysiada na korytarzu z laptopem i ogląda film. Kasjerka, która kończy zmianę o szóstej rano, może na zapleczu popracować nad papierami.
Na dworcu praktycznie jest tylko ona i bezdomni. Około dwudziestej zaludniają poczekalnię. Większość z nich sypia na tych samych ławkach. Niektórzy – od kilku miesięcy. Andrzej W. i jego żona Ewa zawsze zajmują ławkę przy lewej ścianie, obok automatu do napojów. Kasjerka zna bezdomnych tylko z widzenia. Nie naprzykrzają się. Noc jest spokojna. Parę minut po północy sytuację na dworcu kontroluje dwóch mundurowych. Nic się nie dzieje. Potem kasjerka słyszy tylko chrapanie bezdomnych. Ze swojego miejsca nie widzi poczekalni. Monotonię tej zimowej nocy przerywa pojawienie się sanitariuszy i lekarza z pogotowia. Przyjeżdża też policja. Jeden z funkcjonariuszy podchodzi do okienka, żeby wylegitymować kasjerkę. On nie mówi, co się stało. Kobieta też o to nie pyta. Dopiero później dowiaduje się, że jeden z tych bezdomnych nie żyje i będzie świadkiem w sprawie. Zeznała:
– Z zasady bezdomni zachowują się spokojnie i rzadko podchodzą do okienka. To znaczy, żaden z mężczyzn. Parę razy ta kobieta podeszła, prosząc o kawę.
Ludzie bez adresu
Jak można zostać bezdomnym? W nowej Polsce – łatwo. Wystarczy brak dochodów i oparcia w rodzinie. Jeżeli dodać do tego uzależnienie – przeważnie alkohol, droga do bezdomności jest krótka. Także dla tych, którzy nie potrafią się odnaleźć – na rynku pracy, w społeczeństwie. Słabsi, mniej zaradni, którzy nie potrafią walczyć o swoje.
31-letni Andrzej W. chodził do szkoły specjalnej. Nie potrafił nauczyć się czytać i pisać. Pięciokrotnie był pacjentem kościańskiego szpitala psychiatrycznego. Jak mówił, leczył się „na nerwy i od uzależnienia”. Po śmierci rodziców musiał sprzedać mieszkanie. Twierdził, że to przez długi – swoje i rodziców. Miał stosunkowo wysoką rentę – półtora tysiąca na rękę, ale pił... Ciągami.
Z Ewą ożenił się w 2007 roku. Kobieta była starsza od niego o piętnaście lat. Też miała rentę, ale tylko 400 złotych. W grudniu państwo W. mieszkali w hotelu pod Mosiną, ale właściciel ich wyrzucił, bo Andrzej zapłacił tylko za pół miesiąca, a resztę chciał uregulować w styczniu... Tak wylądowali na dworcu w Kościanie.
32-letni Damian nie miał po co wracać domu w tym mieście. Nie po wyjściu z więzienia – we wrześniu 2009 roku zakończył odsiadkę za znęcanie się nad rodziną. Jednak nie opuścił Kościana. Gdy na ogródki działkowe było już zbyt zimno, zamieszkał na dworcu. Załatwiał sobie miejsce w noclegowni w Kaliszu, ale póki co siedział na dworcu. Czasami odwiedzał go tam kuzyn Karol...
50-letni Paweł, bezdomny od czterech lat, nie chciał mieszkać z bratem i jego rodziną. Jest zarejestrowany w urzędzie pracy w Kościanie jako bezrobotny bez prawa do zasiłku. Paweł żyje z prac dorywczych. Nie głoduje dzięki pomocy społecznej. Pije sporadycznie. Oto dzień z życia Pawła, kiedy nie ma pracy: mycie i golenie w ośrodku pomocy społecznej, śniadanie w jadłodajni na Wałach Żegockiego. Potem Paweł idzie do czytelni w Bibliotece Miejskiej. O czternastej – obiad. W jadłodajni może posiedzieć do szesnastej. Potem idzie do Domu Dziennego Pobytu albo spaceruje po Kościanie. Wieczorem melduje się na dworcu. Tamtego wieczoru, 5 stycznia 2010 roku Paweł próbował szybko zasnąć. Ale było dosyć głośno, niemal wszyscy byli pijani. Także 54-letni Piotr B. zwany na dworcu Dziadkiem.
– Czułem od niego alkohol, ale nie był mocno pijany – zeznał potem Paweł. Dziadek poczęstował go chlebem, mówił, że jak na dworcu będzie zimno, to pójdzie „na budę na działki”. Miał ochotę jeszcze wypić i z takim Jarkiem przynieśli denaturat i pili prosto z butelki. Potem Dziadek poszedł jeszcze do Interu po papierosy, ale Pawła nie poczęstował. Coś miał do Andrzeja...
– Piotr co chwila tam podchodził i coś mówił. Andrzej był zdenerwowany. Mówiłem do Piotra, żeby nie chodził i usiadł. Potem zasnąłem i obudził mnie policjant – zeznał Paweł.
Tej nocy tylko on był trzeźwy. I Ewa. Pozostali bezdomni zdążyli się napić...
Noc Trzech Króli
Tego dnia Ewa poszła z mężem na kawę do koleżanki. Nie, alkoholu tam nie było... Potem podejrzewała, że mąż mógł przywłaszczyć sobie kilka tabletek psychotropów, których nie wolno łączyć z alkoholem... Gdy wrócili na dworzec, przysiedli się do nich Damian i Maniek. Maniek chciał zapalić, ale Ewa dysponowała tylko tytoniem i gilzami. Nie miała jednak maszynki. Maniek przypomniał sobie, że maszynkę ma Irka, która mieszka w bloku niedaleko dworca. Andrzej zrobił 10 papierosów dla Mańka i tyleż samo dla siebie i żony. Zaraz potem zwrócili maszynkę Irce i w trójkę poszli do Kauflandu. To znaczy, Ewa i Andrzej weszli do sklepu, a Maniek żebrał na parkingu. Miał potem za co kupić denaturat. Wrócili na dworzec. Maniek poprosił Andrzeja, żeby rozrobił denaturat. Ewa dała mu kupioną w Kauflandzie wodę pomarańczową.
– Wyzywałam męża: – Nie będziesz tego pił! On na to, że tylko łyka, bo boli go żołądek – mówiła potem Ewa W.
Maniek z użebranych przed marketem pieniędzy dał jej dwa złote na chleb. Damianowi z kolei udało się wyżebrać w innym sklepie kostkę smalcu. Andrzej wtedy wyciągnął srebrny nóż, jeszcze opakowany w folię.
– Skąd masz taki fajny nóż? – zapytali.
– Mam – burknął Andrzej i schował nóż.
Chleb pokroili scyzorykiem Mańka. Pili denaturat z wodą pomarańczową. Ewa nie piła. Potem powiedziała, że ze względu na ciążę.
– Jak wypili pół butelki, mąż miał pretensje, że nim dyryguję i rozkazuję – zeznała później. – Mówił, że wniesie o rozwód.
Potem niejaki „Piki” przyszedł do Damiana i dał mu 6 złotych. Damian kupił nalewkę. Wypili we trzech. Andrzej, Damian i „Piki”, który zaraz potem poszedł. Za to przyszedł Karol. Pytał Andrzeja, czy znalazł już mieszkanie w Kościanie. Niby dlatego, że nie może zostać na dworcu, bo „szykują się na niego”. Ewa dowiedziała, że chodzi o dług, sto złotych, które mąż miał komuś oddać. Nieopatrznie powiedziała, że powinien to zrobić. Ale Andrzej wypił kolejnego „łyka” drinku z denaturatem i zarzucił żonie, że to ona musiała kogoś nasłać, żeby go pobili...
– Nagle – nie wiem, co mu pikło. Powiedział: – Zaraz zobaczysz, że wszystkich tu pozałatwiam – relacjonowała Ewa.
Mąż uderzył ją w twarz. Dwaj obcy mężczyźni przy kasie nie zareagowali na krzyk Ewy. To była przecież tylko awantura wśród bezdomnych. Maniek prosił Andrzeja, żeby zostawił żonę w spokoju.
– Ona ci nic nie zrobiła – mówił.
Wtedy Andrzej doskoczył do Mańka i ciachnął w gardło swoim nowiutkim nożem.
– Zobacz, co mi zrobiłeś – mówił Maniek, pokazując dłoń pełną krwi Andrzejowi.
Karol, kuzyn Damiana, zszedł do automatu, żeby wezwać policję. Ewa przez numer 112 zawiadomiła pogotowie. Maniek upierał się, że nie wyda Andrzeja. Ewa uspokajała męża. który odgrażał się, że jak dostanie rentę, to całą przepije.
– Powiedział: zaraz zobaczysz, co ja znaczę i podszedł do Piotra B., który stał przy kaloryferach koło wyjścia na peron – zeznała Ewa. – Zadał mu cios nożem w brzuch. Piotr przeszedł na drugą stronę przedsionka i upadł...
Kiedy lekarz pogotowia stwierdził zgon Piotra B., a policjanci zaczęli rewidować bezdomnych, Ewa, której Andrzej podrzucił zakrwawiony nóż do kieszeni, powiedziała, że zrobił to jej mąż.
Winny, ale niezbyt poczytalny
Piotr B. zmarł wskutek gwałtownego krwotoku, spowodowanego raną wątroby i uszkodzeniem żyły wrotnej. Andrzej W. po zatrzymaniu przyznał się do winy. Mówił, że mężczyzna zwany Dziadkiem zaczepiał jego żonę.
– Potem poszedł sobie tam, gdzie leżał, a leżał od strony kolei – mówił Andrzej W. – Stamtąd wyzywał mnie od chamów. Ja zdenerwowałem się, łyknąłem brendy, czyli denaturat i poleciałem do niego z tym nożem i go dźgnąłem, bo nie lubię, jak ktoś inny ją dotyka.
W lipcu przed poznańskim Sądem Okręgowym rozpoczął się jego proces. Pod koniec stycznia sąd oddał głos prokuratorowi.
– Wina oskarżonego nie budzi wątpliwości – powiedziała wówczas Marzena Tylińska z Prokuratury Rejonowej w Kościanie, która zażądała dla Andrzeja W. 12 lat więzienia.
– Zgodnie z opinią biegłych oskarżony miał znacznie ograniczoną poczytalność i to umożliwia zastosowanie nadzwyczajnego złagodzenia kary – mówił Marek Figaszewski, aplikant adwokacki. Jako obrońca oskarżonego przekonywał sąd, że Andrzej W. był w pewnym stopniu sprowokowany zachowaniem ofiary, a karany był jedynie za drobne przestępstwa. W 2004 roku wraz z trzema innymi ukradł z pola pod Czempiniem 720 kolb kukurydzy. Potem, w maju 2006 roku dał się złapać na rowerze po pijaku, a w lutym 2007 roku – ponownie, z tym, że wówczas jednocześnie złamał sądowy zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów.
– Przepraszam. Nie chciałem go zabić. Mam wyrzuty sumienia, że go zabiłem – powiedział w „ostatnim słowie” Andrzej W. . .
Sąd wymierzył mu łagodniejszą karę, niż ta, której domagał się prokurator. Przede wszystkim dlatego, że biegli, którzy przygotowali aż dwie opinie stwierdzili, że oskarżony miał znacznie ograniczoną poczytalność. Wyrok jest nieprawomocny.
Tylko jedno pytanie
Podczas postępowania kurator sądowy ustalił, że w połowie stycznia 2010 roku bezdomna żona oskarżonego zwróciła się do ośrodka pomocy społecznej, który skierował ją do Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Lesznie. Jednak dwa dni później poinformowała, że nie skorzysta z tamtejszej noclegowni. Towarzyszył jej mężczyzna, którego danych nie chciała ujawnić. Stwierdziła, że zamierza sobie ułożyć życie z nowym przyjacielem. Niedługo potem złożyła potem pozew rozwodowy w leszczyńskim sądzie.
Kiedy jako świadek przyjechała do Poznania na sprawę męża, zeznała, że tamtej nocy nie piła, ponieważ była w ciąży. Powiedziała też:
– Dziadek do mnie nie podchodził, nie zaczepiał, nie dotykał i nigdy wcześniej nie składał mi żadnych propozycji...
Andrzej zadał jej tylko jedno pytanie – o dziecko. Ewa odpowiedziała, że poroniła.
Hanna Bernaczyk
Gazeta Kościańska nr 6/2011
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Przeczytałem ten tekst w gazecie dwa razy. Taki ten świat smutny, brudny i nieludzki. Pomysleć, że niektórzy chcą tak żyć