Magazyn koscian.net
07 marca 2012Tłok w poczekalni do ludzi
Międzygminne Schronisko dla Zwierząt Bezdomnych w Gaju pod Śremem jest przepełnione. - Stan ten utrzymuje się od lata ubiegłego roku – wyjaśnia Michał Błaszak z Fundacji Dr Lucy, która prowadzi schronisko. Trafiają tam zwierzęta z Kościana, gminy Czempiń i gminy Kościan. Może trafią tam i te z Krzywinia. Za murem, żyje 160 wyrzutów naszego sumienia. W ubiegłym roku porzuciliśmy lub zgubiliśmy grubo ponad sto psów
Jak to się u nas robi?
Nie ma bezpańskich psów. Każdy do kogoś należy. Albo wywieźliśmy je, albo uciekły na tyle daleko, że nie mogły znaleźć drogi do domu. Dom jednak gdzieś jest. A póki go nie znajdą gmina musi zapłacić za złapanie, leczenie i utrzymanie zwierzęcia. Są to koszty niemałe, a będą jeszcze większe.
W Kościanie, gminie Kościan i Czempiniu wyłapywaniem i opieką nad bezdomnymi zwierzętami zajmuje się Międzygminne Schronisko w Gaju. Śmigiel łapie psiaki sam. Od wielu lat zajmuje się tym Straż Miejska. Mają odpowiedni sprzęt, pomoc weterynarza i klatki z budami przy wysypisku śmieci. Tam zwierzęta trafiają na kilkanaście dni. Potem – zgodnie z niedawno podpisaną umową – trafiają do nowego schroniska w Henrykowie pod Lesznem.
Gmina Krzywiń umowy ze schroniskiem nie ma. Rozmowy trwają.
- Jeden pan z Wieszkowa ma z nami umowę, wyłapuje, trzyma i jakoś tam sprzedaje czy rozdaje te pieski – wyjaśnia Jacek Porankiewicz z UM w Krzywiniu. Około trzydziestu psów rocznie trafia do tego pana. To chwilowo najmniej znormalizowany program opieki nad bezdomnymi zwierzętami w powiecie. Jeśli chodzi jednak o program, to na wszystkich gminach Powiatowy Lekarz Weterynarii nie zostawia suchej nitki. Programy takie gminy muszą uchwalić do końca marca. A obowiązków przybywa. Kosztów też. Od 1 stycznia tego roku obowiązuje ustawa, która obliguje gminę do odławiania i zapewnienia bezdomnym zwierzętom miejsca w schronisku, a tam - sterylizacji ich lub kastracji. Gmina winna też odszukać właściciela zwierzaka, a dla ewentualnego gospodarskiego uciekiniera wskazać gospodarstwo rolne, w którym znajdzie opiekę. I największa nowość – gmina winna zapewnić całodobową opiekę weterynaryjną dla bezpańskich, zwierzęcych ofiar wypadków drogowych.
- Wszystkie programy gmin zaopiniowałem negatywnie – wyjaśnia nam Stanisław Grygier, Powiatowy Lekarz Weterynarii. - Wszystkie. Podejście tworzących te programy jest bardzo lekceważące. Niektórzy pracownicy gmin po prostu przepisali fragmenty rozporządzenia. I to wszystko. To nie programy tylko zbiór haseł bez propozycji konkretnych rozwiązań. Do tej pory dawałem się wykorzystać, ale mam tego dość. Gmina ma obowiązek podpisać na stałe umowę z konkretnym lekarzem weterynarii - wskazać jego gabinet. Jest tak, że gmina może na swoim terenie przetrzymywać zwierzę najwyżej dwa tygodnie, a potem powinna powierzyć je profesjonalnemu schronisku. Powinna więc mieć podpisaną umowę ze schroniskiem. Powinna mieć zarezerwowane środki na karmę dla tych zwierząt i określić, kto - z nazwiska - będzie się nimi zajmował zanim trafią do schroniska. Powinno być wyznaczone gospodarstwo, do którego trafią bezdomne zwierzęta gospodarskie. To co przygotowano jest bardzo powierzchowne i niekonkretne.
A chodzi o grubo ponad sto psów rocznie. Jeszcze kilka lat temu w przytulisku przy zakładzie oczyszczania w Kościanie rezydowało ich sześć, osiem. Tylko w ubiegłym roku do schroniska trafiło z miasta 25 psów, a w 2010 – 30. Gmina Kościan w ubiegłym oddała tam 39 czworonogów, a rok wcześniej 16.
- W tym roku to jakiś absurd. Już jest ich dziesięć! Pięć dorosłych psów i pięć szczeniaków – wyjaśnia Janusz Kozłowski z UG Kościan.
Śmigiel w 2010 złapał 16, a w 2011 11 psów. W gminie Czempiń zaobserwowano wyraźną tendencję spadkową – 2009 – 35., 2010 – 15., 2011- 10 psów.
- Tak akurat wyszło. Może świadomość ludzi większa... Żadna w tym zasługa gminy. Może nowa ustawa za kilka lat przyniesie zmiany na lepsze... – zastanawia się Roman Skrzypczak, kierownik referatu gospodarki gruntami czempińskigo urzędu.
W gminie Krzywiń średnio bywa około 30 bezdomnych psów rocznie. W ubiegłym roku wychwycono ich 35., ale dwa lata temu ponad 50.
Ustawodawca zakazał też między innymi rozmnażania psów i kotów w celach handlowych i handlowania zwierzętami domowymi na targach czy w Internecie. Wychowankowie takich likwidowanych właśnie hodowli zapełniają i tak przepełnione schroniska. Ustawa odebrała też myśliwym prawo odstrzału wałęsających się po lasach psów. Zarządca obwodu łowieckiego może pouczyć właściciela psa o obowiązku kontroli nad zwierzęciem lub schwytać je i albo oddać właścicielowi, albo do schroniska. Za bestialskie traktowanie zwierząt grozi kara nawet do trzech lat pozbawienia wolności.
Jak to robią w Gaju?
Schronisko Międzygminne w Gaju odwiedzamy, gdy świat ścięty jest 10 stopniowym mrozem. Leży za wsią otoczone betonowym murem. Prowadzone jest przez Fundację Dr Lucy od 2008 roku. Metalowa brama, druciana furtka i już obskakuje nas kilkanaście ujadających psów.
- Nie ma się czego bać. One tylko są bardzo ciekawe – zauważa Michał Błaszak, wolontariusz Fundacji.
Trącają nosami, ocierają się, próbują zwrócić uwagę. Najpierw nachalnie ładują się pod nogi, a gdy ochłoną, odwrotnie, nie raczą zejść z drogi, gdy przechodzisz. To one są tu na swoim. Wspaniale ,,wielorasowe’’, wielokolorowe, wielorozmiarowe. Zdecydowana większość pensjonariuszy schroniska żyje w kojcach, na zewnątrz. Są ich dwa rzędy w części dostępnej dla wszystkich i kolejny na drugim podwórku. Siedem psiaków zajmuje kojce w budynku dawnej chlewni, w którym funkcjonują ponadto: pomieszczenie socjalne, biuro i ambulatorium z klatkami dla szczeniaków. W koszach, kartonach, na kołdrach, kocach i czymkolwiek, co kto z serca schronisku podarował , na szerokim korytarzu budynku mieszka luzem około dwudziestu psów. To stali mieszkańcy. Zasiedziali, zaadoptowani do schroniskowego życia, najspokojniejsi, najbardziej pokojowo nastawieni do człowieka. To oni witają każdego odwiedzającego już od metalowej furtki. W biurze zimno jak w przysłowiowej psiarni, ale cieplej niż na korytarzu. Zaraz też za nami ładuje się kilka czworonogów chcąc się trochę wygrzać i może... poprzytulać.
- Staramy się stworzyć inny format schroniska. Staramy się stworzyć psom szczęśliwe warunki. Dlatego kładziemy nacisk na bliski kontakt z ludźmi. Zakładamy, że pobyt u nas, to etap przejściowy i naszą największą radością jest znalezienie im domu – mówi Błaszak.
Naprawdę dużo udaje się znaleźć. Większość dzięki Internetowi. Miłośnicy psów przyjeżdżają po nie z Warszawy, Krakowa i innych odległych miast. Przyjeżdżają też mieszkańcy okolicy. Pewna rodzina spod Leszna rok temu wzięła starego psa i gdy odszedł, przyjechała po kolejne dwa staruszki. Takie rodzinne, psie hospicjum.
W schronisku pracuje pięć osób.
- Pracy jest tyle, że gdyby nie wolontariusze, nie wiem, czy dalibyśmy radę – mówi Błaszak.
Czuwają na zmiany całą dobę. Słyszą więc od czasu do czasu auta podjeżdżające pod bramę, łoskot wyrzuconego worka i oddalający się ryk silnika na wysokich obrotach. Zdarzyło się, że - by mieć pewność, iż pies za autem nie pobiegnie - przerzucano go przez płot. Pracownicy słyszą więc, wychodzą, wyplątują przerażonego biedaka i rankiem wpisują do księgi pensjonariuszy. A potem proza dnia.
Dziennie podać trzeba około 50 kilogramów karmy. Napełnić minimum pięćset misek ciepłą wodą (zimą trzy razy na dobę dostają ciepłą wodę), posprzątać kilkadziesiąt klatek, wypuścić kilkadziesiąt psów do ,,spacerniaka’’ lub po prostu wyprowadzić na spacer.
- Mamy kilkudziesięciu wolontariuszy. To bardzo ważne, by psy utrzymywały regularny i bliski kontakt z człowiekiem. Trzeba je pogłaskać, poświecić trochę uwagi. Kładziemy na to duży nacisk – wyjaśnia Błaszak.
Obiekt nie wygląda bajkowo, choć właśnie dzięki kościańskiej młodzieży na kilku murach pojawiły się kolorowe malunki. Psom wszystko jedno, ale pracownikom i odwiedzającym radośniej...
- Nikt nie wie, ile sił, pracy i pieniędzy zostało tu włożone, by było, jak jest – wzdycha Błaszak. - I jeszcze bardzo dużo pracy przed nami.
Nad budynkiem wymieniono ostatnio dach i wstawiono kilka nowych okien. Planuje się montaż ogrzewania w całym budynku. Murki po kojcach dla świń mają być rozebrane, a zastąpią je kojce dla psów. Schronisko jest dramatycznie przeładowane. Zaczynało od 30 psów, rok temu miało już około stu pensjonariuszy, a teraz jest ich ponad sto sześćdziesięciu. Mimo, że Fundacja może się pochwalić wspaniałymi wynikami adopcji zwierząt (na 1200 przyjętych 1020 adoptowano) ich liczba rośnie, i to lawinowo. Miejsc w schronisku jest dla siedemdziesięciu psów, góra dla dziewięćdziesięciu. Już jest tam o siedemdziesiąt psiaków za wiele. Gdzie pomieścić mają się nasze tegoroczne ofiary? Z trzech naszych gmin – czempińskiej i dwóch kościańskich w ostatnich trzech latach trafiło tam 180 psów.
- Staramy się w kojcach dobierać psy charakterem i wzrostem, ale pogryzienia i tak się zdarzają... Agresywnych psów jednak jest naprawdę mało. Robią się takie, gdy czują zagrożenie. Staramy się więc, by czuły się dobrze... – wzdycha Błaszak.
Strasznych historii o obrożach wrośniętych w szyję, szyjach zdartych do mięsa od drutów i przypadkach skazania psa na śmierć w męczarniach gdzieś w rowie, czy w lesie ma w głowie mnóstwo. Ma też wiele zdjęć rodzin z adoptowanym psiakiem, a w pamięci choćby najnowszą, wesołą historię Korka, którego rodzina odnalazła w schronisku po kilku latach.
- Odwiedzili schronisko po to, by odnaleźć i odebrać swego obecnego, niesfornego pupila. I spacerując po schronisku znaleźli psiaka, który zaginął im kilka lat temu. Wydaje się, że ich poznał. Większość czasu spędził u nas – uśmiecha się Błaszak.
Co trzeba zrobić, by adoptować psa? Najpierw głęboko się zastanowić, czy jesteśmy gotowi poświęcić mu kilka, kilkanaście lat naszego życia. Potem trzeba przyjechać, wybrać, podpisać dokumenty adopcyjne, wpłacić 30 zł. (często nie bierzemy – dodaje Błaszak) i przygotować się na to, że nie od razu będzie jak w filmie. Psy są po przejściach, a i w schronisku nie nabywają najlepszych manier.
- Zapewniam jednak, że determinacja i serce zostaną po wielokroć odpłacone – stwierdza Błaszak, właściciel bardzo trudnego, schroniskowego bigla.- Oferujemy na koszt schroniska konsultacje z behawiorystą. Pomaga ustawić wspólne, zgodne życie psa i rodziny.
W dokumentach adopcyjnych zobowiązujemy się między innymi dobrze traktować podopiecznego, karmić dwa razy dziennie, pod żadnym pozorem nie wiązać go na łańcuchu, na obroży zapisać nasz adres, leczyć, szczepić, odrobaczać itd. Podpisujemy też oświadczenie, że przygarniamy psa z dobroci serca, a nie z chęci zysku i nie sprzedamy go. Schronisko gwarantuje sobie w umowie adopcyjnej prawo do sprawdzenia jak się jego podopieczny u nas miewa. Korzystając z tego prawa odebrali właśnie rodzinie w Pelikanie spaniela, który był na łańcuchu. By jednak pomóc psiakom, nie trzeba od razu brać ich do swego domu. Schronisko ma wielu przyjaciół. Ktoś przywiezie koce, ktoś karmę, ktoś podaruje budy, ktoś po prostu przyjdzie wyprowadzić i podrapać kilka psów za uchem, albo przeznaczy 1% swojego podatku na działalność Fundacji Dr Lucy... Każda pomoc jest mile widziana.
- Filip! No, nie bądź taki zazdrosny...- dobrotliwie odpycha od siebie nachalnie ładującego się na kolana kudłaczka Błaszak. A zwolnione miejsce od razu zajmują – wysoki czarny, mały rudy i szarobury. Przy spacerniaku radośnie wita nas...
- O! Łatek! Gdy do nas przyszedł nie zbliżył się do nikogo. Skulony, zastraszony, nieufny... Kilka miesięcy żył tak chyłkiem. A teraz, proszę... No! Łatek! Spokojnie – śmieje się dobrodusznie pan Michał, a Łatek skacze na siatkę, liże ręce i zaraz ucieka. Znów wraca, odskakuje i tak kilka razy.
- Za dużo emocji – wyjaśnia pan Michał.- O i proszę, ciągle siusia. To z nerwów. Tak już ma...
ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA
09/2012
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Pytam sie po jaka cholerę trzymają tam tak długo te psy.Ludzie zdychają po kanalizach a tu wraz z TVN robi sie wielkie larum.Zaczipowac wszystkie psy obowiązkowo jak inne zwierzęta i wprowadzić obowiązkowe oplaty a problem chwilowo sie zwiększy ale za czas jakis nie będzie juz problemów .