Magazyn koscian.net
19 września 2012Trabantem przez życie
- To był mój pierwszy samochód i innego auta mieć nie chcę – deklaruje Henryk Szłapka z Kościana. Jeździ trabantami od trzydziestu sześciu lat.
Ten pierwszy był prosto z fabryki. Można by rzec, zbudowano go specjalnie dla pana Szłapki, gdyby nie to, że specjalnie dla klienta nic wtedy w aucie raczej nie robiono. Ot przydział jest, zapłacone było, to z placu pierwszy z brzegu – proszę bardzo.
- Ani koloru, ani niczego innego wybrać sobie nie mogłem. Jedno co wybierałem – to kombi. Limuzyny nie chciałem. Miało być kombi i było – opowiada zadowolony pan Henryk.
Żeby jednak zbyt proste się to kupno w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku nikomu nie wydało dodajmy, że auta kupowało się w przedpłacie. Pan Szłapka zapłacił 77 tysięcy złotych w 1974 roku, a auto dostał w 1976.
- Miałem szczęście. Pojechałem wpłacić pieniądze do Poznania, do Antoninka. Tam mi powiedzieli, że trzeba jechać do banku. Chciałem to mieć wreszcie za sobą, więc do banku na Jeżyce i wpłaciłem. Kolega następnego dnia wpłacał w banku w Kościanie i musiał dać za trabanta już o 20 tysięcy złotych więcej. Cena nagle wrosła!
A trabant tani nie był. Średnia pensja w tamtych czasach wynosiła nieco ponad tysiąc złotych.
- Pracowałem wtedy na targach w Poznaniu. To była dobrze płatna praca. Do tego byłem kawalerem... Odkładałem, odkładałem aż...
Pierwszy trabant był w kolorze kości słoniowej. Na randki panią Jadwigę zabierał nieczęsto, ale owszem. Rok później do ślubu ich nie wiózł, bo jechali autem kolegi, ale gości weselnych woził już do samego świtu. A potem trzy razy odbierał panią Jadwigę z kościańskiej porodówki i trzy razy wiózł do rodzinnego domu w centrum miasta cztery córeczki. Trzy wwiózł w dorosłość.
- Tym trabantem nie tylko rodzina jeździła. On dla nas pracował. Uparłem się, że muszę mieć kombi, bo miałem plan. Samochód miał dla mnie pracować. Miałem warsztat stolarski i tym trabantem stolarkę woziłem. Wyjmowało się siedzenia z tyłu i można było zaskakująco dużo naładować...
Po warsztacie stolarskim trabant zaczął pracę w ogrodnictwie. Henryk Szłapka przygotował z tyłu specjalne mocowania, montował półkę i trabant potrafił przewieźć sporo skrzynek z sadzonkami z rodzinnej szklarni. Pracował tak kilka lat w kilka minut potrafiąc przemienić się w przestronne auto rodzinne.
- Jeździłem nim dwadzieścia cztery lata! – wspomina pan Henryk.
Ten drugi i ten trzeci kupił już z drugiej ręki.
- I rozebrał do szczętu. Wszystkie części były w skrzyneczkach bardzo dokładnie opisane. Trzeba było przecież po wszystkim złożyć je nie gorzej, niż w fabryce – uśmiecha się pani Jadwiga.
Stary lakier zdzierali już wszyscy – pan Henryk, pani Jadwiga i córki. Były wakacje. Każdy miał swój kawałek karoserii do spolerowania. Podkład i pierwsze partie lakieru pan Henryk kładł już sam. Polerowanie przed ostatnią warstwą też sam zrobił. Chciał, by prace była wykonane z najwyższą dokładnością.
- Dopiero na ostatnie malowanie zawiozłem je do znajomego lakiernika. I co? Minęło dwanaście lat i lakier wygląda jak nowy – zauważa.
Drugi i trzeci są z 1989 roku. Drugiego pan Henryk kupił w 1998 roku i jeździł dla rodziny Szłapków do 2008 roku (sprzedany do Lubosza), a trzeciego kupił w 2000 roku i służy do dziś.
- Do kiedy prowadziliśmy ogrodnictwo potrzebne były dwa. Jednym jeździła żona, jednym ja – wyjaśnia głowa rodziny.
Drugi pan Henryk pomalował na kolor zielony, a trzeci na fiolet. Fabryczne trabanty nigdy nie były tak wyraziste. Oba jeździły z silnikiem z pierwszego (dokupionym w 1984 roku).
- Miałem kiedyś, krótko, forda escorta, ale się nie sprawdził. Niby duży samochód, ale znacznie mniej można było do niego załadować – wyjaśnia pan Henryk.
Koledzy z targowisk, na które Szłapkowie wozili swe sadzonki dawno zezłomowali już swoje pierwsze samochody i zajeździli po kilka kolejnych. Nie wytrzymały próby czasu. Trabant ma się ciągle dobrze.
- Co trzy lata trzeba przeprowadzić konserwację podwozia i nic się z nim nie dzieje. Silnik działa bez zarzutu. Tylko raz w życiu brałem udział w wypadku i to takim, w którym dwa auta poszły do kasacji. Moja przezorność nas uratowała – uśmiecha się. – Trzy razy w życiu miałem panę. O! ostatnio mi coś silnik nierówno zaczął chodzić i okazało się, że pierścienie się zapiekły. U pana Piotrowskiego znalazłem ostatnie na magazynie...
- ...bo części do trabanta już nie ma. Bardzo trudno kupić – stwierdza pani Jadwiga.
Henryk Szłapka jednak czuje się bezpieczny. W budynku gospodarczym ma niemal kompletną karoserię swojego ulubionego auta i większość części zamiennych. Sam też potrafi zreperować niemal wszystko w swoim samochodzie. To kolejna zaleta trabanta. Zna go jak przysłowiową, własną kieszeń
- Trabantami przywieźliśmy niemal całe wyposażenie naszego domu – piecyki, pralki, kuchenki. To nie były samochody na pokaz. Jeździły codziennie. Trabantem wiozłem kiedyś nawet torf, dziś przewiozłem betoniarkę.
I tak od trzydziestu sześciu lat...
- Najpiękniejsze chwile? - Jak do Ciebie jeździłem – uśmiecha się delikatnie pan Henryk patrząc w oczy żony. - I dzieci z tyłu na kanapie... Bo kiedyś wszystkie je na tej kanapie woziłem. Niby czteroosobowe auto, ale fotelików wtedy nie było, kontroli też. Cała czwóreczka się tam mieściła. Dziś tak już nie można... – uśmiecha się znów.
Dziś czwóreczka dzieci ma swoje auta i raczej podwozi rodziców, niż korzysta z kanapy trabanta.
- Córki nie raz mówią: byście sprzedali i kupili sobie jakiś porządny samochód. Tylko że ten nam wystarcza. To po co? – pyta pani Jadwiga. – Jak były młodsze nasłuchały się kpin w szkole, że jeździmy mydelniczką. Wstydziły się pewnie nie raz. Mogliśmy kupić sobie jakiś ekstra samochód, ale woleliśmy inwestować w przyszłość dziewczynek. Trabant nam zawsze wystarczał – uśmiecha się pani Jadwiga.
- Może gdybym młodszy był, to bym się na inny skusił, ale nie chcę już zmieniać – dodaje pan Henryk. - Jak jadę do Poznania, to mi wiele osób macha z sympatią, podnosi kciuk na znak, że super. Miałem wiele ofert kupna, ale nie sprzedam go już. Jak długo będę mógł, będę nim jeździł. Trabant to był mój pierwszy samochód – wtedy jakby nie było, zachodni, zagraniczny wóz – i innego auta mieć nie chcę. (Al)
37/2012
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Fajnie, teks nokaut: "Limuzyny nie chciałem..." hehe. Fajnie zabrzmiało :) No gratuluję p. Henryku. Jest wielu fanów zwolenników tej marki. Więc jak ma Pan czas to śmiało można się wybrać na zlot trampków:) Trzydzieści sześć lat... no no pięknie. Trabant nie jedną historię ciekawą w sobie pewnie wozi :) Powodzenia p. Henryku, zdrowia życzę!!