Magazyn koscian.net
2009-06-17Wszystko zaczęło się w Krzywiniu
Poznał dalekie kraje i zjeździł pół świata, a mimo to nieustannie powraca do rodzinnego Krzywinia. Położone z dala od głównych szlaków komunikacyjnych miasteczko jest dla niego tak samo atrakcyjne jak kurorty Karaibów, plaże Australii, czy bezkresy Amazonii
Ojciec Marek przyszedł na świat w Krzywiniu12 stycznia 1934 roku jako ostanie dziecko w dziewięcioosobowej rodzinie Marii i Jana Ignaszewskich. Do przyjęcia pierwszych ślubów zakonnych nosił imię Henryk. Ojciec był pracownikiem kolei, a mama opiekowała się domem i najmowała się do prac polowych w okolicznych gospodarstwach. Pierwszych pięć lat życia Henia upłynęło w spokoju, który przerwał wybuch wojny. Wraz z całą rodziną i tysiącami mieszkańców Wielkopolski uciekał przed nacierającymi Niemcami. Niekończące się kolumny cywilnych uciekinierów kierowały się na Warszawę. Gdy stolica padła, oni dotarli dopiero do Wrześni. Wrócili do Krzywinia. Brat Henryka - ułan – dostał się do niewoli, a starsze rodzeństwo pracowało niewolniczo u niemieckich gospodarzy. Tylko on mógł pozostać przez całą okupację z rodzicami. Szczęśliwie nikt z najbliższych nie zginął i w 1945 roku rodzina znów była w komplecie.
W 1946 roku Henryk przyjął pierwszą komunię świętą, a rok później przystąpił do sakramentu bierzmowania. Został także ministrantem. Jak wspomina, w kościele bywał często towarzysząc mamie, która z uwagi na piękny głos rozpoczynała zawsze pieśni podczas nabożeństw i prowadziła godzinki. O poświęceniu swego życia służbie Bogu zaczął myśleć pod wpływem lektury franciszkańskiego pisma ,,Rycerz Niepokalanej’’, które regularnie czytywał. Szkołę podstawową ukończył w 1948 roku. Poprosił wówczas rodziców o możliwość wysłania swego zgłoszenia do Małego Seminarium Misyjnego w Niepokalanowie.
- Ogłoszenie o naborze znalazłem w ,,Rycerzu Niepokalanej’’. Na odpowiedź z Niepokalanowa czekałem w wielkim napięciu. Gdy nadeszło zaproszenie, do klasztoru odwiózł mnie koleją ojciec. Ja byłem szczęśliwy, a ojciec dumny – wspomina ojciec Marek.
W seminarium dostrzeżono talent wokalny Henryka powierzając mu śpiewanie tekstów liturgicznych podczas nabożeństw. Po latach, to on miał nauczać innych śpiewu. Wcześniej został zakonnikiem.
- Habit otrzymałem w roku 1950 i wraz z kolegami rozpocząłem nowicjat w Łodzi-Łagiewnikach. Przyjmując pierwsze święcenia przyjąłem imię św. Marka.- wspomina franciszkanin z Krzywinia. – Po roku powróciliśmy do seminarium w Niepokalanowie i po ukończeniu 11. klasy przystąpiliśmy do matury. Radość z jej zdania zmąciła wiadomość, że władze komunistyczne jej nie uznały.
Po egzaminie dojrzałości został przeniesiony do klasztoru w Gnieźnie, gdzie przez dwa lata studiował filozofię w Arcybiskupim Wyższym Seminarium Duchownym. Następnie we franciszkańskim seminarium w Krakowie podjął studia teologiczne. Przygotowywał się także do kolejnego – tym razem państwowego - egzaminu maturalnego. Po zdaniu drugiej matury młodych braci przeniesiono do klasztoru w Warszawie, gdzie kontynuowali studia teologiczne. Po ich ukończeniu, 12 kwietnia 1959 roku, brat Marek przyjął święcenia kapłańskie.
Posługę duszpasterską rozpoczął w kierowanej przez franciszkanów parafii w Radziejowie Kujawskim. Nauczał tam religii i jako miłośnik i znawca muzyki prowadził parafialny chór.
- Służyłem tam dwa lata, a później przeniosłem się do Warszawy, aby rozpocząć naukę w średniej szkole muzycznej. Jednocześnie dojeżdżałem do Niepokalanowa, aby uczyć muzyki i śpiewu młodszych braci – mówi ojciec Marek.
Po ukończeniu nauki w szkole muzycznej służył w parafii św. Krzyża w Koszalinie, skąd odwołano go do Niepokalanowa, aby objął w seminarium katedrę nauczyciela muzyki. Po trzech latach powrócił do Koszalina, a później pracował w parafiach w Gdańsku i Kaliszu, gdzie postanowił odpowiedzieć na apel warszawskiego prowincjała franciszkanów, który poszukiwał kandydatów na misje.
- Mieliśmy jechać do Rwandy. Zgłosiłem swój akces i zostałem zaakceptowany. Do misji przygotowywaliśmy się w klasztorze w Poznaniu – wspomina o. Ignaszewski. – Jednocześnie kończyliśmy specjalny kurs państwowy, podczas którego tłumaczono nam jak powinniśmy mówić za granicą o PRL i jak należy reprezentować na misjach ludową ojczyznę.
Kurs ukończył, ale do Rwandy nie pojechał ponieważ wysłano tam dużą grupę ojców palotynów.
- Nasz prowincjał uznał, że udamy się do Brazylii, aby założyć tam misję franciszkańską w duchu świętego ojca Maksymiliana Kolbe. Wyruszyliśmy w piątkę: ja, o. Franciszek Kramek, o. Augustyn Januszewicz, o. Euzebiusz Wargulewski i brat Edmund Grabowiecki.
W grudniu 1974 zaokrętowali się na statek towarowy w Gdyni i w czwórkę wypłynęli do Rio de Janeiro. Kierujący grupą ojciec Augustyn wyruszył dwa miesiące wcześniej, aby przygotować ich przyjazd. 19 stycznia 1975 roku przybili do brzegów Brazylii, w której o. Marek miał spędzić kolejnych siedem lat życia.
- Skierowano nas do miasta Anapolis w stanie Goias, gdzie w klasztorze franciszkanów pobieraliśmy intensywny kurs języka portugalskiego. Co ciekawe, jeszcze w trakcie jego trwania, wysłano nas w Wielkim Tygodniu do okolicznych parafii, aby pomóc proboszczom w spowiadaniu wiernych – mówi franciszkanin z Krzywinia.
Po zakończeniu nauki wyruszyli do Uruacu, gdzie do pracy duszpasterskiej zaprosił ich ksiądz biskup Jose Silva Chavez.
- Miasto było siedzibą diecezji z dwoma świątyniami, a poza księdzem biskupem służył tam tylko jeden ksiądz. Gdy przybyliśmy na miejsce biskup podzielił miasto na dwie części i powierzył nam nową parafię przy kościele św. Sebastiana
Kierując swoją parafią polscy franciszkanie pomagali także w posłudze innym proboszczom. W całej diecezji pracowało wówczas tylko 16 kapłanów. Ojcu Markowi powierzono także współpracę z organizacją Kursylim, zrzeszającą wiernych zaangażowanych w życie duszpasterskie i pracę edukacyjną.
Krzywińskiego franciszkanina spotkała w Brazylii niecodzienna przygoda. W 1977 roku został poproszony o udzielenie pomocy polskiej ekipie filmowej przygotowującej film o Indianach dorzecza Amazonki.
- Przez trzy miesiące przebywaliśmy wśród pierwotnych Indian szczepu Yanomani. Popłynęliśmy Amazonką z Belem do Santarem. Tam wynajęliśmy statek z załogą i popłynęliśmy na Rio Negro będące dopływem Amazonki. To była niezapomniana przygoda – wspomina ojciec Marek. – Podczas kolejnych wizyt w Polsce widziałem kilka odcinków powstałego wówczas cyklu, który emitowano pod tytułem ,,Na bezdrożach Amazonii.’’
Przygoda, choć wielka i niezapomniana, miała i negatywne skutki. Przyspieszyła problemy zdrowotne franciszkanina, które w tamtym klimacie dotykały większość Europejczyków. W Amazonii dorobił się alergii i wrzodów dwunastnicy. Musiał także operować woreczek żółciowy.
- W końcu stan zdrowia przesądził o opuszczeniu brazylijskiej misji. Za zgodą przełożonych rozpocząłem posługę w Kanadzie, w której jestem już od 28 lat.
Choć przeniósł się na inny kontynent nadal w pracy posługiwał się językiem portugalskim. Skierowano go bowiem do portugalskiej parafii Santa Cruz w Montrealu, w której służył przez trzy lata. Następnie był wikariuszem w polskich parafiach. Najpierw u św. Trójcy, a potem w parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Montrealu. W roku 1985 został na dwie kadencje proboczem u św. Trójcy. Z funkcji zrezygnował w roku 1997.
- I tym razem powodem zmian były problemy zdrowotne. Tym razem zawał i operacja bajpasów. Zostałem rezydentem w parafii św. Michała w Montrealu, a następnie w parafii Sacred Heart w Peterborough w stanie Ontario, krainie wielkich jezior – mówi ociec Marek.
Podczas tegorocznych świąt Wielkiej Nocy w parafii Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej w Peterborough ojciec Marek Ignaszewski uroczyście obchodził złoty jubileusz kapłaństwa. Do jubilata popłynęła szerokim strumieniem rzeka gratulacji i życzeń z Polski, Brazylii i Kanady. Życzenia przysłał także papież Benedykt XVI. 7 czerwca ojciec Marek świętował jubileusz 50-lecia kapłaństwa w swej rodzinnej parafii w Krzywiniu. W miejscu gdzie wszystko się zaczęło...
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Wspaniały ksiądz!!! Wspaniały człowiek!!!