Magazyn koscian.net
2009-08-12Zdani na siebie
Niebieska tabliczka z napisem „Gorzyczki 6” - tyle zostało po domu państwa Michalewskich, który zawalił się w listopadzie ubiegłego roku. Od kilku miesięcy czteroosobowa rodzina mieszka w domku letniskowym postawionym w stodole. - Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze dziesięć lat tak będziemy koczować – mówi Karolina Michalewska
Dom, którego nie ma6 listopada 2008 roku marzenia państwa Michalewskich runęły. Runęły dosłownie. W nocy zawalił się dom w Gorzyczkach, w którym od kilku dni mieszkali. Do Gorzyczek trafili szukając spokojnego lokum dla rodziny. Znaleźli dom na sprzedaż. Cena nie była wygórowana – 85 tysięcy złotych. Wszystko dokładnie przemyśleli. Mieli trochę odłożonych pieniędzy. Wpłacili zadatek i rozpoczęli starania o kredyt hipoteczny.
Dom wydawał się zadbany. W tym, że jest w dobrym stanie utwierdziła ich wizyta rzeczoznawcy z firmy ubezpieczeniowej. Ubezpieczenie budynku było jednym z warunków przy ubieganiu się o kredyt. Rzeczoznawca wycenił wartość domu na 80 tysięcy.
Zamiast wynajmować mieszkanie woleli spłacać kredyt i mieć coś własnego. Nieruchomość w Gorzyczkach była dla nich atrakcyjna nie tylko ze względu na dom, ale również dużą działkę i stodołę, którą planowali zaadaptować na warsztat samochodowy. Spokój i cisza – o czymś takim marzyli. W lipcu ubiegłego roku sfinalizowali transakcję. Mieli własny dom. Miesięcznie spłacali ratę kredytu w wysokości 500 złotych. Zaczęli remont. Przed zimą chcieli zamontować nowe okna. Wprowadzili się w październiku.
- Wzięłam się za wyizolowanie ścian. W pokoju, w którym wymieniliśmy podłogę zaczęła wychodzić wilgoć. Kolega pomógł mi odkopać fundament, żeby zobaczyć jak to wygląda. Okazało się, że fundamentów tam nie ma. Tylko jakieś kamienie powkładane, a dom stoi na piasku. Zadzwoniłam do męża. Stwierdził „weź to jutro wszystko zakop”. Tak planowałam zrobić – wspominała tuż po tragedii Karolina Michalewska.
Nie udało się. Kilkanaście godzin później jedna ze ścian domu runęła. W domu oprócz pani Karoliny spała trzynastomiesięczna córka i pięcioletni syn. Mąż Krystian był w pracy w Niemczech. Sprzęt domowy praktycznie nie ucierpiał, ale inspektor nadzoru budowlanego stwierdził, że budynek nadaje się tylko do rozbiórki.
Po tragedii pomoc rodzinie zaoferował czempiński Ośrodek Pomocy Społecznej i władze samorządowe gminy. Przez dwa miesiące Michalewscy mieszkali w lokalu w Czempiniu udostępnionym przez gminę. Wcześniej nigdy nie korzystali z pomocy społecznej. Gdy tylko pojawiła się taka możliwość, poszli na swoje.
Trzeba próbować
- Pojechaliśmy pod Koszalin kupić domek letniskowy. Gdy sprzedawca dowiedział się w jakiej jesteśmy sytuacji, sam pojechał do banku załatwić nam kredyt – wspomina Krystian Michalewski.
Część pieniędzy wpłacili przy zakupie domku. W spłacie rat pomóc miał Ośrodek Pomocy Społecznej w Czempiniu.
- Tak było przez trzy miesiące – wyjaśnia pani Karolina. - Później okazało się, że mamy za wysokie zarobki. Nie przysługuje nam zasiłek rodzinny. Mieszkaniowy też nie, bo mieszkania nie mamy.
Pani Karolinie nie udało się wrócić do pracy po urlopie wychowawczym. Nie otrzymuje już zasiłku dla bezrobotnych. Rodzinę utrzymuje mąż. Prowadzi warsztat samochodowy. Znalazł też dodatkową pracę jako stróż nocny.
- Pracę kończę około 15 – 18. Później staram się jeszcze coś zrobić, położyć chociaż kilka cegieł. Kończę około 23 i jadę na stróżówkę – zdradza pan Krystian. Myśli o poszukaniu jeszcze jakiegoś zajęcia.
Plan był taki, żeby pani Karolina uruchomiła swoja firmę – pomoc drogową. Przeszła kurs w Powiatowym Urzędzie Pracy w Kościanie. Starała się o dotację na rozpoczęcie działalności gospodarczej.
- Udało nam się kupić samochód za dobrą cenę. Trzy – cztery holowania w miesiącu pozwoliłyby nam trochę się odbić – stwierdza pan Krystian.
Nie udało się. Zdaniem urzędu pracy panią Karolinę stać na uruchomienie działalności bez pomocy finansowej.
Skoro nie przysługuje im pomoc z OPS spróbowali zainteresować swoją sytuacją organizacje charytatywne. Pisali do tych, które zajmują się pomocą poszkodowanym w katastrofach budowlanych. Nikt nie odpowiedział.
Trzeci dom
Na działce państwa Michalewskich śladu po dawnym domu już nie ma. Na pierwszy rzut oka nie widać nawet domku letniskowego, do którego wprowadziła się rodzina. Najlepszą lokalizacją dla niego okazała się stodoła. Mieszkają na 30 metrach kw.: pokój dzienny połączony z kuchnią, łazienka, sypialnia i mały pokój dla dzieci. Domek letniskowy Michalewscy przerabiają na całoroczny.
- To jakbyśmy trzeci dom budowali – mówi pani Karolina.
Po zainstalowaniu domku trzeba było wykończyć stodołę. Konieczne okazało się zamurowanie prześwitów. Trzeba było też zmienić dach, bo przy silniejszym wietrze spadały dachówki. W samym domku trzeba było zmienić instalację elektryczną, podłączyć wodę. Michalewskich czeka jeszcze założenie instalacji grzewczej.
v - Wszystko kosztuje. Tu pięćset złotych, tam następne pięćset. Mąż źle nie zarabia. Gdybyśmy mieli po tysiąc złotych, to nic byśmy nie zrobili – przyznaje pani Karolina.
Na wszystko jednak nie starcza. Michalewscy oszczędzają na czym tylko się da. Materiałów budowlanych szukają na aukcjach internetowych. Za niewielkie pieniądze udaje im się kupić, to co komuś jest już zbędne. Boją się zimy.
- Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze z dziesięć lat będziemy tak koczować – dodaje pani Karolina. Spłacają dwa kredyty za domek, w którym mieszkają i hipoteczny za dom. Bank chciał nawet zmienić kredyt hipoteczny na komercyjny, bo nie ma domu, który był jego zabezpieczeniem. Na razie decyzja jest w zawieszeniu. Dlatego Michalewscy chcą jak najszybciej rozpocząć budowę domu. Wybrali najtańszy z możliwych projektów. Kosztuje dwa tysiące złotych.
- Chcemy małą chatkę – dziewięćdziesiąt metrów kwadratowych, parterową, bez poddasza. Tylko kuchnia, jeden większy pokój i dwa mniejsze dla dzieci – mówi pani Karolina.
Przeszkody w rozpoczęciu budowy są dwie. Pierwsza to finanse. Druga to formalności związane z wizytą geodety i pozwoleniem na budowę. Michalewskim przydałaby się i pomoc finansowa, i prawna. Zrezygnowali z występowania o odszkodowanie z firmy ubezpieczeniowej, bo nie stać ich na opłacanie adwokata.
- Źle się tutaj nie mieszka. Z sąsiadami można się dogadać. Dzieci z wioski przychodzą się bawić do nas na podwórko – przyznaje pani Karolina.
- Denerwuje mnie tylko, że jak ktoś przychodzi do nas i gdy widzi cegły, to mówi, że gmina nam pomogła. My to wszystko sami kupujemy – mówi pan Krystian. (h)
GK 32/2009
Zgłaszasz poniższy komentarz:
na prawdę szkoda ludzi. ja jednak na ich miejscu bym nie odpuściła. jeśli nie stać ich na adwokata to przejść się do prokuratury - może coś pomogą, albo starać się o adwokata z urzędu. warto próbować, bo pieniądze pieszo nie chodzą, a może uda sie coś odzyskać