Magazyn koscian.net
2010-03-18Genetycznie skażony Wańkowiczem
Grzegorz Nowak jest weterynarzem w Parsku wsi w gminie Śmigiel. Jego zainteresowania burzą obraz tradycyjnego lekarza od zwierząt. Jest jednym z najlepszych znawców życia i twórczości Melchiora Wańkowicza w Polsce. Mało tego, został konsultantem merytorycznym wydawnictwa Pruszyński, które zaczęło właśnie wydawać dzieła zebrane Melchiora Wańkowicza. Z Grzegorzem Nowakiem rozmawia Jacek Marciniak z Radia „Merkury” Poznań
- Skąd taka pasja? Dlaczego właśnie Wańkowicz?- W ostatnim wydaniu trylogii amerykańskiej Wańkowicza na okładce pierwszego tomu znalazło się dzięki Aleksandrze Ziółkowskiej – Boehm, moje zdanie, które kiedyś do niej nieopatrznie napisałem, że jestem trochę genetycznie skażony Wańkowiczem dlatego że, szanował go mój dziadek, kochał go mój ojciec. Książki Melchiora Wańkowicza były u mnie w domu od zawsze. Gdy zamieszkałem na Parsku, nie przypuszczałem, że ta miejscowość, bądź ta okolica, jest tak silnie związana z pisarzem. Najbardziej negatywnym bohaterem wszystkich książek Wańkowicza o wrześniu 1939 roku jest porucznik wojsk polskich Gero von Gersdorff - ostatni niemiecki właściciel Parska. I tak, parskiański wątek stał się dodatkowym czynnikiem, który sprawił, że zacząłem badać prace, życie i twórczość Melchiora Wańkowicza.
- Ale warto przypomnieć, że Ziemia Kościańska nie była obca Wańkowiczowi.
- Ziemia Kościańska ma szczęście do wielkich pisarzy. Brat Wańkowicza - Witold był dzierżawcą domeny państwowej w Jerce. I właśnie ta miejscowość po I wojnie światowej, po wojnie polsko – bolszewickiej, gdy Wańkowicza stracili wszystko na Wschodzie, stała się ich drugim domem. Kiedy w 1939 roku zostali zmuszeni opuścić Jerkę, zresztą kończyła się umowa dzierżawy tego majątku, to już powszechnie mówiło się – Wańkowicze z Jerki. A więc to 18 lat pobytu tutaj, na Ziemi Kościańskiej odcisnęło na tej rodzinie trwałe piętno. I tyle co wiem, trwa to do dzisiaj. Prawnuk pisarza Dawid Walendowski bardzo często bywa w Jerce. Zresztą patronem miejscowej szkoły jest Melchior Wańkowicz.
- Pod jakim kątem, z jakiej perspektywy zajmuje się Pan Wańkowiczem?
- Melchior Wańkowicz to pojemne hasło. Z moich dotychczasowych doświadczeń, przede wszystkim miłośnika jego twórczości, także posiadacza dużego księgozbioru dzieł Melchiora Wańkowicza, wynika pierwszy wniosek: nie ma do dzisiaj kompletnej bibliografii pisarza. Są bardzo cenne opracowania, bardzo poważne, ale w każdym z nich są jakieś braki i luki oraz dane, które nie stoją w zgodzie z rzeczywistością. Ponieważ posiadam niemalże kompletny zbiór jego dzieł, pewne rzeczy mogę weryfikować bezpośrednio na mojej półce. I to jest pierwsze przesłanie. Druga rzecz – mogę powiedzieć, że w pewien sposób biografia Wańkowicza mnie po prostu fascynuje. To był człowiek nieprzeciętny, niezwykle ciekawy, erudyta … To może fascynować. I to jest drugi aspekt tego co robię. Zajmuję się mniej znanymi fragmentami jego życiorysu. Chciałbym wydać książkę, którą w tej chwili kończę, w której uzupełnię obraz pisarza o mało znanych fakty. Chociażby o taką ciekawostkę: 35 lat po śmierci pisarza znalazłem książkę, którą można mu bez wątpienia przypisać. Nigdy wcześniej nie była publikowana. Wiele, a praktycznie wszystko wskazuje, że wyszła spod jego ręki.
- Gdzie Pan ją znalazł?
- Trafiła do mnie jak wiele innych książek, które w moich poszukiwaniach sprowadzam. I po analizie tekstu, po analizie bibliograficznej, i kilku innych rzeczach doszedłem do wniosku, że jest jej autorem. Napisał ją pod pseudonimem, jednym z kilku, którymi operował. Po raz pierwszy poinformowałem o tym kilka tygodni temu w ukazującym się w Nowym Jorku „Dzienniku Polskim”. W dodatku kulturalnym opublikowano mój artykuł, w którym przybliżam tę historię.
- O czym jest ta książka?
- To młodzieńcze fascynacje Melchiora Wańkowicza, dotykające jego wschodnich korzeni. To książka z cyklu Towarzystwa Wydawniczego „Rój”, które założył w Warszawie. Książeczka ma tytuł „Za kulisami caratu” i jest wydana pod pseudonimem dr J.P. Zajączkowskiego. Jest to najbardziej znany pseudonim zbiorowy wydawnictwa „Rój”, zresztą z kapitalną historią przed i powojenną. Rzecz dotyczy historii ostatnich lat caratu rosyjskiego. Jest jak gdyby wcześniejszą częścią bardzo znanej broszury wydanej pod innym pseudonimem - Jerzego Łużyca, dotyczącej kaźni cara Mikołaja II i jego rodziny. Analiza obu książek wskazuje, że ich autorem, pod różnymi pseudonimami, jest Melchior Wańkowicz.
- Podkreśla pan, że skupia się na tych mniej znanych czy nieznanych elementach fragmentach biografii Wańkowicza.
- Wańkowicz generalnie jest postacią powszechnie znaną. To jest dzisiaj – można powiedzieć – dobro publiczne. Ale wiele elementów jego biografii jest mało znana. Do nich należy młodzieńcza twórczość pisarza, czy sprawy związane z jego emigracyjnym pobytem. To także szereg spraw związanych z jego końcówką życia, współudziału w tworzeniu umacniającej się potem opozycji, drugoobiegowe wydania jego dzieł, czy też wsparcie jakiego udzielał niezależnym ruchom społecznym. To wszystko chcę ująć w moim suplemencie do biografii Wańkowicza.
- Mówi pan często, że Melchior Wańkowicz był ….,,firmą’’. Dość tajemniczo i zaskakująco to brzmi...
- Jak na swoje czasy Wańkowicz był niezwykle nowoczesnym człowiekiem. Potrafił praktycznie zajmować się wieloma działaniami, które były wówczas uważane za swego rodzaju kuriozum. Był wybitnym specjalistą od promocji i jednym z prekursorów polskiej reklamy. Przypomnę jego najbardziej znane hasło reklamowe „cukier krzepi”, czy „LOT- em bliżej”. To są właśnie przykłady jego działania jako – mówiąc językiem współczesnym - copywritera.
- Hasło „cukier krzepi” wymyślił, kiedy pracował w kościańskiej cukrowni?
- Nie pracował w cukrowni w Kościanie. Był doradcą reklamowym Związku Polskich Cukrowników. Ponieważ cukrownia w Kościanie należała do jednych z większych w kraju, więc siłą rzeczy jego kontakty z cukrownią i Kościanem były bliskie. Były to kontakty zawodowe i towarzyskie.
- I tam wpadł na pomysł tego reklamowego sloganu?
- Trudno powiedzieć gdzie, ponieważ nie zachowała się żadna informacja na ten temat. Ale niewątpliwie kościańscy cukrownicy korzystali pełnymi garściami z jego doświadczenia reklamowego, także z korzyści płynących z hasła. Było ono przed wojną znane i bardzo popularne. Był plakat Mieczysława Bermana propagujący polski cukier.
- A losy drugiego, lotniczego sloganu?
- Historia już powojenna. Po powrocie Melchiora Wańkowicza do Polski, bodajże w latach 60-tych, ogłoszono konkurs na hasło propagujące działalność narodowego powietrznego przewoźnika i pisarz stworzył je podobnie jak ten słodki slogan.
- Niewielu zdaje sobie sprawę, że autorem tych znanych sloganów jest właśnie Wańkowicz.
- To jest jakby kwintesencja wańkowiczowskiego działania. Melchior Wańkowicz chwalił się kiedyś, że największe honorarium, jakie w życiu otrzymał, było za hasło „cukier krzepi”. Było to 10 tys. ówczesnych dolarów. Kwota robiąca wrażenie nawet dzisiaj.
- Wracając do pańskiego wańkowiczowskiego księgozbioru. Jest chyba jednym z największych na świecie...
- Przede wszystkim prawie kompletny. Brakuje mi dosłownie kilku, bardzo rzadkich, wydań. Mało kto wie, że Wańkowicz pisał także bajki dla dzieci. Właśnie brakuje mi dwóch przedwojennych bajek, prawdopodobnie zaczytanych na śmierć. Pojedyncze egzemplarze bajek Wańkowicza można znaleźć gdzieś w bibliotekach. Poszukuję w tej chwili nielicznych wydań obcojęzycznych. To jest właśnie największa bolączka mojego księgozbioru. Zostały one wydane podobno – ba sam pisarz o tym nie wiedział – we Włoszech, Szwecji, Anglii, a w Japonii nawet wyszło tłumaczenie „Szpitala w Cichiniczach’’. Tych kilka brakujących książek nie pozwala mi powiedzieć, że mam wszystko. Natomiast jeżeli chodzi o przedwojenne wydania polskojęzyczne, to mam komplet.
- Ile razem jest to pozycji?
- Nigdy tego nie liczyłem. Ale szacunkowo sumując wszystko co wydano Melchiora Wańkowicza za jego życia i po śmierci jest to około 150, 180 pozycji, a z wszystkimi dubletami i wydaniami dodatkowymi jest to księgozbiór liczący około 500 pozycji.
- W pańskiej biblioteczce widziałem też wydania zagraniczne
- Tak, choć Melchior Wańkowicz był pisarzem piszącym i czującym się dobrze tylko w języku polskim. Nie potrafił się znaleźć na obczyźnie. Sporadycznie wydawano jego książki w obcym języku. Po angielsku wyszło w Kanadzie „Tworzywo”. Wyszły wielokrotnie, tłumaczone na wiele języków „Dzieje rodziny Korzeniewskich’’. To taka książeczka antysowiecka, antyłagrowska. Przetłumaczono jeszcze wspomniany już „Szpital w Cichiniczach”. I to jest wszystko.
- Co Pana pociąga w pisarstwie Wańkowicza?
- Był to pisarz niezwykle płodny, ale także – jak już wspomniałem – wielki erudyta, człowiek, który bawił się językiem. Pasjonował i fascynował go język polski. Był słowotwórcą w pełnym tego słowa znaczeniu. Taki wyraz jak „chciejstwo”, jest jego autorstwa, wzięty z doświadczeń związanych z pobytem na emigracji. Słowo to doskonale się przyjęło i jest powszechnie używane. Melchior Wańkowicz tworzył także kapitalne reportaże. Po wielu latach niebytu na księgarskich półkach i w czytelniach wraca z powrotem. Wydawnictwo Prószyński wydaje teraz dzieła wszystkie pisarza. I mam nadzieję, że to, o czym teraz mówimy każdy będzie mógł sam ocenić. Zapewniam, że warto. Jego niezwykły, żywy język do dziś pozostaje atrakcyjny.
- I na zakończenie, czy Wańkowicz dobrze czuł się w Wielkopolsce?
- Myślę, że Wańkowicz dobrze czułby się tylko w swoich rodzinnych stronach. Wyemigrowanie całej rodziny do Wielkopolski było działaniem całkowicie wymuszonym. Wańkowicz nie potrafił zrozumieć bardzo długo i chyba nigdy nie zrozumiał klimatu Wielkopolski jako regionu rolniczego. Zawsze mówił, że w lesie wszystko jest jasne. Natomiast na polach coś wygnije albo np. coś wyschnie. To były wprost doświadczenia i narzekania jego brata, który gospodarował w Jerce wiele lat. Melchior Wańkowicz był częstym gościem w jego domu i siłą rzeczy te troski gospodarskie musiały go dotykać, ale on wyrwał się z klasycznego ziemiaństwa polskiego. Stał się wybitnym intelektualistą już przed wojną i na Wielkopolskę postrzegał wieloformatowo. Zauważał przede wszystkim jej odmienność kulturową, ale zawsze niezwykle ją cenił. To jest ciekawe – we wszystkich jego książkach przebija się duże poszanowanie dla Wielkopolski, dla ludzi tu mieszkających.
Gazeta Kościańska 11/2010
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Brawo.Też uwielbiam Kinga ,jego domeczek i całą rodzinę.